Praca po pracy: Filip Kalinowski

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Praca po pracy: Filip Kalinowski

Muzyka to nie dla wszystkich jedyny sposób, by zarobić na życie. Czasem to tylko dla artysty droga poboczna. Sprawdźcie z nami, jak to łączą.

Właśnie słucham sobie debiutanckiego albumu Dwele i dochodzę do - skądinąd całkiem słusznego - wniosku, że muzyczka to jednak całkiem spoko jest. Nie samą muzyką jednak człowiek żyje - najlepiej wiedzą to ci, którzy… sami ją tworzą. Spotkałem się z pięcioma wykonawcami, których utwory grają w waszym audio, by podpytać ich o codzienną pracę. Od muzyki alternatywnej do techno, od pracownika muzeum do stewardessy, od śmiechu do łez. Uwaga: TL;DR.

Reklama

Filip Kalinowski

"Eh, krótkie spodenki… Ale fajnie było, jak tak ciepło było" - odpisał mi Filip Kalinowski, gdy podklepałem mu do akceptacji ilustrujące ten materiał zdjęcia autorstwa Pawła Starca. Co do zasady się zgadza - było i fajnie, i ciepło, a my spotkaliśmy się w kultowej Mozaice na Mokotowie, co by porozmawiać o day-jobie Filipa, który jest dziennikarzem muzycznym, ale - jak mu kiedyś powiedział Robert Piernikowski z Synów - jest też takim normalnym ziomkiem.

- Pytam się więc Roberta: To co, reszta nie jest "normalna"? Odpowiedział: "Bo niektórzy to wiesz… że są dziennikarzami i co to nie oni". No, to ja taki nie jestem. Nie potrzebuję łechtać ego - mówi Kalinowski, muzycznie znany przede wszystkim z żeniącego elektronikę i muzykę akustyczną projektu kIRk, a dziennikarsko - z "Aktivista". Filip nie do końca nawet postrzega siebie samego w kategoriach dziennikarza - a już na pewno nie wtedy, kiedy akurat wypełnia wniosek wizowy do Indii. - Znajomy mówi: No co ty, nie wpisuj, że jesteś dziennikarzem! Albo w ogóle nie dadzą ci wizy, albo przydzielą typa, który będzie wszędzie z tobą łaził, żebyś nie widział złych rzeczy - co usłyszawszy, wziął sobie do serca i wpisał: muzyk (choć na co dzień również nie rości praw do tego tytułu).

Nie bojąc się mówić o sobie jako o zajawkowiczu, przekonuje, że prędzej, niż wpadnie w wir maszynowego pisania copy, pójdzie machać łopatą. - Moja żona czasem ma do mnie pretensje, że nie czuję takiego dziennikarskiego imperatywu. Tymczasem ja skończyłem kulturoznawstwo, a nie dziennikarstwo i nie szukam posady w gazecie, żeby pisać, co mi zlecą. Sobie słucham, sobie myślę i sobie piszę. Dla mnie to przede wszystkim pasja, ale też - wybacz duże słowa - misyjny zawód - wyjaśnia.

Reklama

Pisaniem o muzyce Filip zajął się właściwie z przypadku. Jak postanowił już zebrać się do kupy i podnieść się z osiedlowej ławki, dziewczyna namówiła go, żeby wziął udział w konkursie "Aktivista", w którym główną nagrodą była możliwość wyjazdu na festiwal muzyczny do Francji. Wybrali go. - Cały festiwal przegadałem ze śp. Tomkiem "Kosakotem" Kosińskim i ówczesnym naczelnym Łukaszem Figielskim i Tomek w końcu zapytał mnie: Filip, a może byś zaczął pisać? No i zacząłem - i w listopadzie minie [już minęło - przyp. JB] dziesięć lat od publikacji pierwszej mojej recenzji w "A!". "Kosakot" mnie odhodował. Zmienił moje życie - wspomina z wdzięcznością w głosie.

Poza "Aktivistem", Kalinowski współpracuje również z kilkoma innymi tytułami - m.in. Red Bull Muzyka czy poważanym anglojęzycznym portalem Quietus. Prowadzi także autorską audycję w Red Bull Music Academy Radio, a od czasu do czasu wpadają mu niestandardowe, a przy tym super fajne zlecenia - jak niedawne przeprowadzenie wywiadów na potrzeby publikacji towarzyszącej obchodom dziesięciolecia sklepu muzycznego SideOne. - Pisanie nie przychodzi mi łatwo i nie jestem też z tych, którzy robią po dwadzieścia wywiadów miesięcznie. Muszę się przy tym naorać - spisać, porządnie zredagować, poukładać klocki do kupy, jednak nie chciałbym nigdy zmieniać tego mojego podejścia. Gdyby przeliczyć to na roboczogodziny, wychodzi z tego często stawka jak z McDonalda, ale potrafię zamknąć budżet. Jakąś średnią krajową w lepsze miesiące pewnie wykręcam - nie ukrywa.

Wiadomo jednak, co głosi stara prawda: pieniądze to nie wszystko i nie tylko dlatego, że rozmawialiśmy wtedy, kiedy było jednocześnie i fajnie, i ciepło, Filip widzi swoje życie jako totalny czad. - Wychowałem się na ciężkiej, blokowej Ochocie, gdzie w latach 90. hulała heroina i większość chłopaków już się stamtąd nie ruszyła. Przez wiele lat mojego życia świetnie rozumiałem to, o czym nawijają chłopaki na pierwszej Moleście czy na Zipach, "klasa robotnicza albo przypał" - jak to celnie ostatnio ujął Bałagane. Kiedy więc Sokół, którego słuchałem, mając jeszcze lat -naście, mówi mi, że się ogarniam w tym, co robię, to jest to dla mnie niesamowity… czad! - cieszy się, chwilę wcześniej przywołując swój wywiad z Tomaszem Stańką, w którym zapytał mistrza, czy w - było, nie było - podeszłym wieku ma jeszcze jakieś marzenia. Stańko odpowiedział: Wie pan, panie Filipie… Chodzi o to, żeby być ciekawym świata. - I ja jestem na maksa ciekawy - przekonuje Kalinowski.

Tymczasem kończymy drugą kawę, bierzemy rowery i po chwili rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę. Korzystając z uroku wolnego zawodu ("Z freelancem jak z demokracją - jest najgorszy, ale do tej pory nikt nie wymyślił nic lepszego"), Filip pędzi do córy, która przyszła na świat raptem dwa i pół miesiąca przed naszym spotkaniem. O jej ciekawość świata nie ma się co martwić.