FYI.

This story is over 5 years old.

Obiektywnie zajebiste rankingi

5 powodów, dla których pokochaliśmy Gorillaz

Jeszcze nie wiemy, kiedy ukaże się ich nowy regularny album, ale czekamy na niego z zapartym tchem. Bo Gorillaz to formacja, która blisko 15 lat temu podbiła nasze serca i jeszcze nigdy nie zawiodła pokładanych w nich nadziei.

mat. pras.

Wszystko zaczęło się dobre dwa lata temu, bo jesienią 2014 r., kiedy Damon Albarn zapowiedział powstanie nowych płyt Gorillaz oraz The Good The Bad & The Queen. Temat powrócił rok temu. I znów zapanowała cisza - nowych piosenek wirtualnych Goryli jak nie było tak nadal nie ma. Coś musi być jednak na rzeczy, bo prócz nowych, jak zwykle lakonicznych zapowiedzi nie tylko Albarna oraz rysunków Jamiego Hewletta, doszły niedawno zdjęcia ze studia nagraniowego (z Vic Mensą) oraz stuningowane (do formatu HD) klasyczne klipy kapeli ("Feel Good Inc.", "Clint Eastwood" oraz "19-200"). Kiedy więc fani czekają na nowy, czwarty album studyjny Gorillaz, my postanowiliśmy przypomnieć sobie (i wam), za co ich kochamy. Zgodzicie się z nami?

Reklama

Czytaj tekst poniżej

Za to, że strasznie naściemniali z tymi wirtualnymi awatarami

Była jesień 2001 roku. Przyjechałem do Warszawy z Krakowa. I dostałem pierwsze dziennikarskie zadanie dla kolorowego, muzycznego (i nieistniejącego już) miesięcznika "Popcorn" - miałem rozszyfrować dla młodych czytelników tajemniczą, wirtualną grupę Gorillaz. Zadanie nie było łatwe, bo internet co prawda już istniał, ale nie był jeszcze tak popularnym medium, a o social mediach nikt jeszcze nie słyszał. Śledztwo się jednak udało, bo dowiedziałem się, że zespół "tworzą": cwaniakowaty wokalista i klawiszowiec 2D, 17-letnia gitarzystka japońskiego pochodzenia o ksywce Noodle, wyglądający jak potwór Frankensteina basista Murdoc Niccals oraz zwalisty i grający na perkusji Russel Hobs. Postaci te narysował znakomity komiksiarz i scenarzysta Jamie Howlett, a życie (muzyczne) tchnął w nie Damon Albarn. I nie minęła chwila, a cały świat oszalał na punkcie Gorillaz. Oczywiście przede wszystkim za sprawą świetnej muzyki, ale przecież również tych znakomicie wymyślonych, wirtualnych awatarów.

Bo kochają - tak jak my - Clinta Eastwooda. I zrobili z niego ikonę popkultury.

Kiedy pierwszy oficjalny singiel Gorillaz pojawił się na rynku (5 marca 2001 r.), tytułowy bohater piosenki był już dawno po premierze swojego wybitnego antywesternu "Bez przebaczenia" (1992), który stał się punktem przełomowym w jego "dojrzałej" karierze. Muzycy Gorillaz przywołali jednak jego imię w nieco przewrotny sposób - w tekście nie znajdziemy odniesień to postaci znakomitego aktora i reżysera. Tak jakby był to hołd - coś na kształt tytułów starych, klasycznych utworów reggae w rodzaju "007" (odwołanie do Jamesa Bonda) czy "Shanty Town" (nawiązujący do "Ocean’s 11"). Znamienne jednak, że kultowa rola Eastwooda powróci w twórczości Gorillaz w postaci utworu "Dirty Harry" na ich drugim albumie "Demon Days".

Reklama

Ponieważ mają najlepszych gości na swoich płytach

Ibrahim Ferrer z Buena Vista Social Club i Tina Weymouth z Talking Heads na debiutanckim "Gorillaz" (2001), Neneh Cherry, Danger Mouse, MF Doom, Roots Manuva czy Martina Topley-Bird na "Demon Days" (2005), a wreszcie Lou Reed, Mos Def, De La Soul, Paul Simonon z The Clash, Bobby Womack i Snoop Dogg na "Plastic Beach" (2010). Tak prezentuje się ta znakomita, po prostu najlepsza lista ich gości. Ale nie statystów czy też sław w roli ozdobników. Tylko artystów, którzy mają realny wpływ na znakomitą muzykę Goryli. A odszukiwanie, kto z nich (i w jakim kawałku) zagrał, zaśpiewał lub zarymował to prawdziwa frajda dla fana Gorillaz.

Bo robią najfajniejsze teledyski na świecie

Wiadomo - niemal każdy z nich jest animowany, a wszystkie powstały dzięki komputerowym animacjom rysunków Jamiego Hewletta. I chyba nie ma osoby, która nie widziałaby choć jednego wideo Gorillaz. Na przykład znakomitego "Clint Eastwood". Lub "Feel Good Inc.". A przecież ten wirtualny kwartet (a w realu - duet) ma też takie mniej oczywiste dzieła jak "Dare", czy wręcz "filmowy" - i mój ulubiony - "On Melancholy Hill".

Bo tym projektem Damon Albarn udowodnił (po raz pierwszy), że nie jest smutnym, nadętym i pretensjonalnym typem, ale ma ogromne poczucie humoru. Muzyczne, ale nie tylko

"Parklife". "Think TanK". Albo taka "13". Znacie je? To nie są radosne płyty. Wcale a wcale. Zresztą macierzysta formacja Damona Albarna nigdy nie grała przesadnie optymistycznej, zabawowej muzyki. Ambitną owszem. Pełną pasji - również. Nie wiem jednak jak wy, natomiast ja nigdy nie uważałem lidera Blur za faceta o jakimś wybitnym poczuciu humoru. Do czasu. Bo wszystko zmieniło się wraz z debiutem Gorillaz. Nagle okazało się, że Albarn potrafi bawić się, ale nie tylko muzyką - bo przecież jego ukochane Goryle to projekt multimedialny - składający się z piosenek, wymyślonych rysunkowych postaci, teledysków i koncertów. Do historii przeszedł już choćby występ tej kapeli z wykorzystaniem hologramowych animacji podczas rozdania nagród MTV (2005) czy show z Madonną w trakcie ceremonii Grammy (2006). A przecież to było dobrą dekadę temu.