„To był czas odwilży, klub Riwiera Remont był wyjątkowo otwartym miejscem, które pozwalało młodym zespołom organizować próby w jednym z pomieszczeń. Brygada Kryzys, Dezerter, TZN Xenna, Tilt, Kazik Staszewski… wszyscy dzielili tę samą salę prób. Moja pracowania fotograficzna była tuż obok, więc oni tam zaglądali i z czasem pojawiły się propozycje zrobienia zespołom promocyjnych sesji zdjęciowych, do wykorzystania na plakaty lub okładki płyty. Tak zacząłem ich fotografować" – wspomina Michał Wasążnik. Był początek lat 80., miał wtedy 24 lata, dostał propozycję poprowadzenia sekcji fotograficznej klubu studenckiego i zupełnie przypadkiem został fotografem młodej sceny polskiego punk rocka i reggae.
Reklama
Z czasem Michał wrósł w środowisko, pomagał przy organizacji koncertów i tras Dezertera czy Xenny, jeździł z często jeszcze niepełnoletnimi muzykami i nie rozstawał się z aparatem.
„Dziś powiedzielibyśmy, że byłem managerem. Ja po prostu starałem się, żeby ich muzyka gdzieś zaistniała szerzej i to się w jakiś sposób udało, a dla mnie to była wielka frajda, że mogłem fotografować bez żadnych ograniczeń. Zdobyłem zaufanie muzyków i towarzyszyłem im na każdym kroku, przy próbach, sesjach, koncertach, podróżach".
„Dziś powiedzielibyśmy, że byłem managerem. Ja po prostu starałem się, żeby ich muzyka gdzieś zaistniała szerzej i to się w jakiś sposób udało, a dla mnie to była wielka frajda, że mogłem fotografować bez żadnych ograniczeń. Zdobyłem zaufanie muzyków i towarzyszyłem im na każdym kroku, przy próbach, sesjach, koncertach, podróżach".
„To byli nie tylko studenci, ale też inni młodzi, uczniowie liceów czy techników z bardzo różnych środowisk, od inteligenckich po robotnicze. Co tydzień w Remoncie odbywały się koncerty, na których przewijała się grupa może kilkuset osób"Nie było ich wielu, ale przykuwali uwagę. „Panie na ulicy często przeżywały szok, na widok tak inaczej ubranych młodych ludzi". Ramoneski, pasy z ćwiekami, pieszczochy (szerokie skórzane bransolety), kolczyki, podtapirowane włosy, irokezy postawione na cukier, mocny makijaż i kolory… to był ich manifest. „W sklepach nic nie było, więc oni te ubrania i fryzury sami wymyślali i sami wykonywali. Żeby stworzyć własną modę, wyciągali z różnych dziwnych sklepach jakieś materiały". Często też przerabiali ubrania z tzw. paczek, z Zachodu.
Piosenki o rozczarowaniach i tęsknotach za tym, żeby żyć inaczej, mocny styl ubierania się to był policzek wymierzony ogólnie obowiązującej wizji poukładanej młodzieży. Anarchistyczne teksty od razu odczytywano politycznie. Bycie punkiem oznaczało realne kłopoty.
„Często miałem bardzo nieprzyjemne rozmowy" – wspomina Michał. „Milicja obyczajowa zatrzymywała ludzi. Teoretycznie nie było żadnego zakazu, ale zawsze znalazł się jakiś paragraf. Za sam fakt pomalowanych włosów, kolczyków, można było przesiedzieć 24 godziny w areszcie »do wyjaśnienia«. Słyszałem też historię o wplątywaniu kolegów w sprawy narkotykowe albo kryminalne, w ten sposób chcieli sterować ludźmi".
„Często miałem bardzo nieprzyjemne rozmowy" – wspomina Michał. „Milicja obyczajowa zatrzymywała ludzi. Teoretycznie nie było żadnego zakazu, ale zawsze znalazł się jakiś paragraf. Za sam fakt pomalowanych włosów, kolczyków, można było przesiedzieć 24 godziny w areszcie »do wyjaśnienia«. Słyszałem też historię o wplątywaniu kolegów w sprawy narkotykowe albo kryminalne, w ten sposób chcieli sterować ludźmi".
Reklama
Michał był wyjątkowo ważny dla władz, znał środowisko i dysponował zdjęciami, czyli świetną dokumentacją. Fotograficzny portret punkrockowej sceny jednocześnie otworzył przed nim świat profesjonalnej fotografii i zamknął perspektywę życia w kraju. W 1984 roku Wasążnik swoimi zdjęciami obronił dyplom i otrzymał oficjalny tytułu artysty-fotografika; nękany przez służby, przytłoczony ciągłą inwigilacją zdecydował się na emigrację.„Nigdy nie dałem nikomu tej satysfakcji, żeby jakiekolwiek moje zdjęcie było użyte przez władze, ale nie widziałem też żadnych perspektyw. Chciałem żyć w normalnym świecie" – wspomina.
Może dlatego życie punków w latach 80. w Polsce nie było bardzo radykalne. „Trudno w tym czasie mówić o squatach w Polsce. Większość mieszkała w domu z rodzicami. To były takie czasy, każdy musiał się uczyć albo pracować, pojawiały się tzw. niebieskie ptaki – ludzie, którzy próbowali żyć poza systemem, ale to były jednostki" – rozwija Michał.
Nawet życie w trasach koncertowych wydaje się niewiarygodnie grzeczne. „Zazwyczaj na koncert trzeba było dojechać na własną rękę, a mówimy np. o mniejszych miastach w południowej Polsce: Rzeszów, Jasło, Krosno, Mielec… więc wsiadało się do pociągu albo PKS-u, całą grupą, razem z instrumentami. Braliśmy gitary, perkusje, na szczęście domy kultury dysponowały już własnym nagłośnieniem. Raz, jeszcze w czasie stanu wojennego zostaliśmy zaproszeni w trasę, która nazywała się Rock Galicja. Jeździliśmy wesołym autobusem od miasta do miasta. Na koncerty zawsze przychodziło sporo ludzi, nawet jeśli nie znali punk rocka, to koncert był wydarzeniem. Kto wie ilu z nich, widząc nas, takich młodych zaangażowanych, zmieniło swoje poglądy…".
Reklama
„Nigdy nie spotkało nas nic złego, żadnych bijatyk, żadnych awantur. Była super atmosfera. Chcę zaznaczyć, że nie przypominam sobie żadnych tzw. twardych narkotyków, i to nie dlatego, że nie było ich wtedy w Polsce, bo już wtedy byli ludzie, którzy coś produkowali, ale w tym środowisku tego nie było. To nie leżało w naszej etyce. Można sobie było wypić piwo, albo zapalić jointa, jak był, ale nic więcej. Nie było też żadnych handlarzy ani gangsterów. Skąd marihuana? Ktoś mógł na przykład wyhodować sobie roślinkę. To był przecież jeden z elementów kultury reggae".
„Słuchaliśmy zagranicznych płyt, które czasem ktoś przywiózł z zachodu, przegrywaliśmy je na kasety magnetofonowe i wymienialiśmy między sobą nagrania, ale mieliśmy niewiele kontaktu z zagranicą. Pamiętam, że Brygada Kryzys miała jechać na koncert, chyba do Jugosławii, ale chłopcy zostali zatrzymani na granicy czechosłowackiej, bo inaczej wyglądali na zdjęciach w paszportach niż na żywo. Musieli wrócić. Dopiero w latach 90. otworzyły się dla nas granice. Dezerter przyjechał wtedy do Oslo, byli znakomici. Nigdy nie słyszałem tak dobrze nagłośnionego koncertu polskiego zespołu punkowego".
Więcej zdjęć możesz zobaczyć na stronie Michała Wasążnika.