FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Satyry atakują

Literatura w zawoalowany sposób przestrzega dojrzewające dziewczyny przed drapieżnikami o włochatych klatkach piersiowych

Gdy miałam 15 lat i marzyłam o karierze w mediach, udało mi się załapać się na sobotnią przejażdżkę z ludźmi z lokalnej telewizji. Był wśród nich rubaszny, trzydziestokilkuletni reporter, który opowiedział mi z uśmieszkiem świński dowcip. Do dziś pamiętam jego puentę (w której pojawiał się tygrys) i mój nerwowy śmiech. Pamiętam też spotkanego rok później na basenie faceta w średnim wieku, który gapił się na mnie i zagadywał; włosy na jego klatce lśniły w letnim słońcu, kłębiąc się niczym wełna. Na jego zaczepki również zareagowałam chichotem.

Reklama

Wcześniej, gdy miałam 14 lat, pewien łysol zaszedł mnie od tyłu na ulicy i wsunął dłoń w szorty, łapiąc mnie za lewy pośladek. Zatkało mnie i zaczerwieniłam się ze wstydu, jakby to była moja wina. Oprócz tego był jeszcze obozowy instruktor pływania, który opisywał mi w bardzo szczegółowy sposób, jakie reakcje wywołuje u mężczyzn widok mego 15-letniego wówczas ciała w kostiumie kąpielowym. No i drapieżnie uśmiechnięta brunetka, która nakładając mi lody, pytała, jak spędzam wolny czas. Zastanawiała się tak za każdym razem, gdy po cotygodniowym spotkaniu z psychologiem zachodziłam do pobliskiego Ben & Jerry's. W zachowaniu tej ostatniej dwójki, czyli instruktora pływania i lodziarki lesbijki, nie widziałam nic niestosownego. Zwyczajnie nie miałam pojęcia, o co im chodzi.

Satyry krążyły wśród nas, dysząc ciężko i mówiąc rzeczy wprawiające nas w zakłopotanie, a my nie wiedziałyśmy za bardzo, jak o nich rozmawiać, więc zamiast tego chichotałyśmy zawstydzone i wściekłe, a jednocześnie niepotrafiące wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie się czujemy.

Ten brak doświadczenia nie wiązał się u mnie z niewinnością. Byłam bezmyślną puszczalską nastolatką, która straciła dziewictwo na tylnym siedzeniu dodge'a ram parę miesięcy po skończeniu 16 lat, ale odbyte stosunki nie przekładały się w moim przypadku na szerszą świadomość seksualną. Chłopaki, z którymi się bzykałam, nie byli lepsi. Wbrew temu, co sugerują różne mity i bajki, defloracja nie okazała się u mnie żadnym przełomem.

Reklama

Miałam oczywiście koleżanki, ale były tak samo nierozgarnięte jak ja. Ta niewiedza w połączeniu z szalejącymi hormonami i dorastaniem na zadupiu stworzyły w mojej głowie niezłą sieczkę. Nie bez znaczenia był też fakt, że mój okres dojrzewania przypadł na późne lata 70., a koncepcja molestowania seksualnego powstała w 1975 roku, co oznacza, że rzeczy te zaczęto nazywać po imieniu raptem 40 lat temu. Wcześniej nie istniał język, który opisywałby wielkiego amerykańskiego satyra, czyli gatunku człowieka polującego na młode kobiety. Satyry krążyły wśród nas, dysząc ciężko i mówiąc rzeczy wprawiające nas w zakłopotanie, a my nie wiedziałyśmy za bardzo, jak o nich rozmawiać, więc zamiast tego chichotałyśmy zawstydzone i wściekłe, a jednocześnie niepotrafiące wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie się czujemy.

W 1979 roku obejrzałam film, który doskonale oddawał moją ówczesną nieporadność i ogólny niepokój. Mowa o Manhattanie Woody'ego Allena z 17-letnią wówczas Mariel Hemingway. Byłam od niej młodsza raptem o rok i nawet wyglądałam podobnie: miałyśmy takie same pociągłe, lekko owalne twarze, takie same wysokie kości policzkowe i małe oczy. Patrząc na nią, widziałam swoją niezręczność, urodę, kruchość i niemożność zrozumienia, dlaczego niektórzy mężczyźni w mojej obecności zmieniają się w satyrów.

Widziałam też ścisk jej serca, gdy dzieli kadr z Allenem; zresztą samej na ekranie nie ma jej ani razu, tak jakby grana przez nią Tracy nie istniała, dopóki Isaac Davis (kreowany przez Allena) nie powoła jej do życia. W moim odczuciu jest to równie znaczące co fakt, że Tracy nie ma nazwiska. Dla Allena liczy się ona jedynie jako piękna dziewczyna u progu kobiecości. W odróżnieniu od postaci jego byłej żony granej przez Meryl Streep, Tracy nie stanowi żadnego zagrożenia. Jest takim eterycznym cukiereczkiem, elementem męskiej fantazji pozbawionym jakiejkolwiek historii.

Reklama

Oglądając Manhattan, zdałam sobie sprawę, że Hemingway nie rozumie, dlaczego Allen zachowuje się jak satyr, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie wie, co to takiego. Ta niemożność zrozumienia stanowi sedno kobiecego dojrzewania. Faceci lgną do ciebie, jakbyś była ósmym cudem świata, choć w rzeczywistości jesteś zwykłym człowiekiem, w którym buzują myśli i hormony. Mimo to mężczyźni (i niektóre kobiety) zupełnie tracą głowę: oczekują od ciebie, że uniesiesz ciężar ich pożądania, podczas gdy ty nie potrafisz nawet właściwie zinterpretować ich zachowania.

Literatura w zawoalowany sposób przestrzega dojrzewające dziewczyny przed drapieżnikami o włochatych klatkach piersiowych.

Społeczeństwo fetyszyzuje okres, w którym dziewczyna przestaje być dziewczynką, ale nie jest jeszcze kobietą – wyobrażamy go sobie jako coś magicznego. Wystarczy spojrzeć na literaturę traktującą o dojrzewających dziewczętach: na Calineczkę, Śpiącą Królewnę, Królewnę Śnieżkę, na prozę Jane Austen, na Zmierzch, na większość powieści dla młodzieży i praktycznie wszystkie programy nadawane przez stację CW (poza serialem o braciach polujących na demony).

Większość z wymienionych opowieści sugeruje, że życie dojrzewającej dziewczyny jest pełne niebezpieczeństw i że możliwe są tylko dwa zakończenia: happy end polegający na zamążpójściu i prokreacji albo tragiczne zejście z tego świata. Wybór ten jest jednak równie nieprawdziwy co historyjki o zatrutym jabłku czy krasnoludkach wyznających protestancką etykę pracy. Jednocześnie jednak opowieści te w zawoalowany sposób przestrzegają dojrzewające dziewczyny przed drapieżnikami o włochatych klatkach piersiowych, którzy czyhają na nie na basenie, w środkach komunikacji miejskiej i innych naturalnych dla swego gatunku siedliskach. Satyr zawsze pozostanie satyrem – oto przekaz ukryty między wierszami.

I jeszcze jedna sprawa, o której rzadko się pisze: otóż kobiety tracą dziewictwo każdego dnia, i ostatecznie czyni je to lepszymi. Doskonale pamiętam, jak to było ze mną. Miałam 19 lat, pracowałam jako jedyna kelnerka w małej obskurnej pizzerii i wciąż chodziłam do łóżka, z kim popadnie. Mój szef i jednocześnie właściciel lokalu miał zwyczaj przypierać mnie do ściany i rozstawiwszy szeroko swe włochate łapska opowiadać ze szczegółami, co chciałby ze mną zrobić. W jego opowieściach często pojawiało się jacuzzi, a ich nieodłącznym elementem była moja „młoda wilgotna cipa". Uciekałam mu, chichocząc, bo potrzebowałam tej roboty. Byłam już na tyle rozgarnięta, że szybko sklasyfikowałam go jako zatwardziałego satyra, ale dopiero po kilku miesiącach doszło do mnie, że to nie ja jestem odpowiedzialna za jego zachowanie i nie muszę go tolerować. Pewnego piątkowego wieczoru, gdy w restauracji był dziki tłum, powiedział coś do mnie – nie pamiętam już co – a ja spojrzałam na niego, zdjęłam fartuch, rzuciłam go na kontuar i wyszłam. On był wkurwiony, a ja czułam się wspaniale.