FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Piłkarze na wagę czyli za kim Pogoń goni

Wszyscy wiedzą, że polskiemu piłkarzowi, poza sprawdzaniem stanu konta i fryzury, niewiele więcej wychodzi. Dlatego kiedyś przy piwie wymyśliłem genialną strategię, by Polska zdobyła mistrzostwo świata w piłce nożnej.

Wszyscy wiedzą, że polskiemu piłkarzowi, poza sprawdzaniem stanu konta i fryzury, niewiele więcej wychodzi. Dlatego kiedyś przy piwie wymyśliłem genialną strategię, by Polska zdobyła mistrzostwo świata w piłce nożnej. Miałem zamiar pojechać do Brazylii i spłodzić jedenastu synów z brazylijskimi tancerkami samby, którzy od dziecka zaczną kopać piłkę, by potem zasilić polską kadrę na każdej pozycji. Plan o tyle genialny, co frywolny. I jak to bywa z genialnymi planami nad browarem, rozpłynął się z bólem głowy dnia następnego.

Reklama

Szczecin ma przejebane. Nie tylko dlatego, że wszyscy mówią, że znajduje się nad morzem, ale i dlatego, że miasto carycy Katarzyny miało wielkiego futbolowego pecha. Po upadku komuny wielką piłkę chciał tam robić najpierw turecki inwestor z niejasną przeszłością- Sabri Bekdas, a następnie Les Gondor. Jego przeszłość akurat była na tyle jasna, że udało się ustalić, że nazywa się Leszek Gondorowicz i był taksówkarzem z Lipian z wyrokiem dwóch lat za przerzucanie Romów do Szwecji, w której później osiadł. Wkrótce dobrała się do niego skarbówka i prokuratura (niepłacenie podatków i ustawianie meczów na żużlu). Zawirowania wokół przedsiębiorczego właściciela i spór z miastem spowodował, że Les się obraził i przestał finansować klub, który spadł do drugiej ligi, potem nie otrzymał licencji na grę i tylko dzięki poświęceniu kibiców reaktywował się i rozpoczął wędrówkę od IV ligi w górę.

Czas pokazał, że mój plan z przed dwóch akapitów nie był zupełnie z dupy i nie byłem w brazylijskich rojeniach odosobniony, gdyż jakiś czas później na arenę dziejów wkroczyła kolejna niebagatelna postać, która także uwzięła się na Szczecin. Był to znany w świecie piłkarskim (szarlatan) biznesmen- Antoni Ptak, któremu znudził się handel fajkami i prowadzenie targowiska w Rzgowie pod Łodzią, a także ŁKS, Lechia/Polonia Gdańsk, czy Piotrcovia Piotrków Trybunalski. Dopiero Pogoń Szczecin stała się - ku przerażeniu tak już doświadczonych przez los kibiców - areną odpowiedniego formatu, by mógł zapisać się na stałe w historii polskiego rekordu, a także pobić kilka piłkarskich rekordów.

8 lipca 2003 roku Pogoń wróciła do Ekstraklasy, lecz jeszcze dwa lata musiała czekać na realizację makiawelicznego planu właściciela. Wkurzony słabymi wynikami drużyny, sprzedał większość piłkarzy, lub rozwiązał z nimi kontrakty, sprowadzając zastępy zawodników z… Brazylii, których wrodzonymi umiejętnościami i genetycznie zmutowanym geniuszem piłkarskim chciał zdobyć mistrzostwo Polski.

Takim sposobem mój poalkoholowy plan nabrał realnego kształtu, gdy Ptak obwieścił światu, że „Pogoń będzie brazylijska, albo żadna”. Każdy kraj ma skończone zasoby ludzkie, przekonał się o tym choćby Hitler atakując ZSRR, tak więc Brazylijczycy - mający do obdzielenia swoimi talentami jeszcze kilka dużo poważniejszych niż nasza lig - zaczęli kombinować. Czyli wciskać najgorszy szrot, sprzedawców lodów z Copacabana, kelnerów, bezrobotnych. W Brazylii stało się o Ptaku głośno, kiedy zorientowano się, że ten zatrudniający kaleki piłkarskie filantrop stworzył prawdopodobnie jedyny na świecie niebrazylijski klub, w którym prawie 100% zawodników pochodziło z tego kraju. Zaczął też krążyć dowcip odzwierciedlający filozofię budowy klubu: "Nie śpij w Brazylii na plaży, bo obudzisz się w Pogoni".

O zdolnościach adaptacyjnych brazylijskich piłkarzy krążyły legendy, a to, że wannę mylili z jacuzzi, do którego wchodzili namydleni, przez co cały czas się psuło, a to o tym, jak urządzali sobie w fontannie przepierki bielizny. Kolejnym precedensem w historii polskiej piłki stał się mecz 11 kwietnia 2006 z Bełchatowem, w którym w barwach Pogoni nie biegał żaden Polak (Słowak w bramce i dziesięciu Brazylijczyków).

Cały sezon pośmiewisko, cały sezon baty. Nic dziwnego, że klub znowu spadł ligę niżej, a Ptak dołączył do niechlubnego panteonu najgorszych właścicieli Pogoni, wycofał się chyłkiem zostawiając bankruta na dnie, czyli w pamiętanej jeszcze całkiem dobrze IV lidze.