FYI.

This story is over 5 years old.

Film

Pokazałem DJ-ce film „DJ” i odkryłem, że to gniot pełen stereotypów

„To super krzywdzący film” – powiedziała po seansie

Dziewczyna bierze do ręki białą winylową płytę. Patrzy na nią, trzyma w palcach. Na płycie pojawia się strużka krwi, rosnąca w dużą plamę. Co się dzieje? Przebudzenie, jednak to tylko sen… To jedna z pierwszych pretensjonalnych scen filmu DJ, a później nie jest wiele lepiej.

W ostatnim popkultura przypomniała sobie, że w Polsce są młodzi ludzie i że może warto robić o nich filmy. To mógł być ważny głos o niebezpieczeństwach współczesnego biznesu rozrywkowego, nie zawsze oczywistej dyskryminacji i tego, czego rynek wymaga dziś od twórców. Jednak po koszmarnej Studniówce przyszedł film równie obśmiany w sieci, z równie nietrafionym w swoich obserwacjach scenariuszem, adresowany chyba do nikogo.

Reklama

W filmie poznajemy DJ Mini, młodą didżejkę mieszkającą z dziadkiem, która w domowym studio (nie znam wielu muzyków, które mogą sobie pozwolić na taki sprzęt na początku kariery, ale dziadek jest dyrygentem orkiestry, więc powiedzmy, że dziewczyna ma łatwy start) produkuje swoją muzykę, by rozkręcać imprezy w ukrytych lokacjach. I, nie uwierzycie, przez cały film wszystko jej się udaje. Niby jest prezenter radiowy, który daje jej dwuznaczne propozycje, niby na ważną imprezę nikt nie przychodzi, niby znajdują przy niej ćpanie, niby jej przyjaciółka postanawia wygarnąć jej, co o niej myśli. Ale to wszystko odbywa się jakoś bez wyraźnych konsekwencji dla jej psychiki czy kariery. Warszawa, Londyn, Ibiza – przychodzi to łatwiej, niż zsynchronizowanie utworów w programie do DJ-ki. Są jakieś chwytliwe motywy, apki, Ministry of Sound, ale wszystko to jest niepotrzebne, podobnie jak niby-głębokie rozmowy o związkach, Freudzie i Kołakowskim.

„Wykorzystano zręcznie coraz modniejszy temat zdolnych didżejek, seksizmu na scenie, sytuacji kobiet i najgorsze, że użyto tego zwyczajnie clickbaitowo” – mówi znana jako VTSS Martyna Maja, która zdecydowała się pójść ze mną na film. Według niej sposób na karierę kobiety jako DJ-ki czy producentki (ale tak naprawdę karierę kobiety w jakiejkolwiek dziedzinie) pokazano w najbardziej stereotypowy i oczywisty sposób. „Z połową współpracowników idzie do łóżka albo ich bajeruje, bierze udział w sprzedawaniu piguł i kończąc na tym, że mimo że cały film słyszymy, jaka jest utalentowana – robi karierę na kradzieży pendrive'a swojego mentora, który przedawkował, i wydaniu jego numerów jako swoich”. Znamienne jest to, że prawie całą oprawę muzyczną filmu wyprodukowali faceci – ewidentnie kobiety są od tego, żeby ładnie poskakać za didżejką, ale od prawdziwej roboty są panowie.

Reklama

Oglądamy filmy, których wy nie musicie. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku


W prywatnych rozmowach i społecznościowych feedach coraz częściej słyszę o tematach związanych ze sceną imprezową, które powinny zostać szerzej omówione. Przemoc seksualna wobec artystek, ale też uczestniczek imprez czy wszechobecność psychoaktywnych substancji powinny nas skłonić do dyskusji szerszej niż „łuuu, złe dopalacze, zamknąć do więzienia”. Tutaj oczywiście temat narkotyków też się pojawia. „Jednak w jakiejś baśniowej wersji z 30 nagimi laskami na ziemi niczym Oczy szeroko zamknięte, jednoczesnym ćpaniem DMT, opiatów i gadkami o kamieniu filozoficznym. Ale może tak to działa na tej mistycznej Ibizie?” – mówi mi Martyna. A naprawdę problem wygląda mniej spektakularnie. W zgieblonym kolesiu obmacującym niezbyt kojarzącą dziewczynę nie ma wiele z tajemniczej i złowrogiej narkotycznej aury, którą w pewnym momencie próbuje wytworzyć film.

Chciałbym oglądać filmy, które biorą na warsztat modne motywy, pokazując je w nowym świetle, a nie tylko ślizgając się po powierzchni, bo akurat coś wzbudza zainteresowanie i będzie z tego hajs – w tym wypadku były to kultura klubowa i „czas kobiet”. Ktoś dał na to pieniądze, ktoś włożył pracę, paru dobrych aktorów (jest tu Robert Gonera, jest Daniel Olbrychski) użyczyło talentu. Po co? Trudno powiedzieć, więc zamiast wydawać 20 zł na seans, lepiej wspieraj lokalną scenę i kupuj muzykę od artystek, na których pracy ci zależy.

Reklama

Możesz śledzić autora tekstu na jego Twitterze i profilu na Facebooku

Czytaj też: