Coldcut: pragmatyzm i brak głupoty pozwolą ci przetrwać

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Coldcut: pragmatyzm i brak głupoty pozwolą ci przetrwać

14 oraz 15 października w ramach After Tauron Nowa Muzyka 2016 w Katowicach i Warszawie z setem didżejskim wystąpi Jon More z Coldcut. Sprawdziliśmy co u niego słychać i z czym do nas przyjedzie.

Jon More, współzałożyciel kultowej wytwórni Ninja Tune, połowa duetu Coldcut, jeden z najzdolniejszych didżejów świata, na kilka dni przed przyjazdem do Polski zdradza sposoby na zdrowe życie i choć za rok skończy 60 lat, a na koncie ma trzy dekady doświadczenia mówi: to wszystko mnie nadal jara!

Coldcut

mat. prom.

Noisey: Chcę zacząć od podziękowań za numer "It's up to you" z nowej epki Bogus Order. Dawno muzyka tak na mnie nie podziałała jak ten utwór.
Jon More: Bardzo się cieszę, że właśnie ten utwór tak ci się podoba.

Reklama

No właśnie, on jest z pierwszej po 26 latach przerwy płyty tego projektu. Co się stało, że właśnie teraz postanowiliście wrócić?
Pomyśleliśmy po prostu… że to dobry pomysł. Mieliśmy już sporo nagranego wcześniej materiału, który pasował nam do klimatu, jaki chcieliśmy osiągnąć i już. Teraz wydajemy też pierwszy materiał Coldcut od bardzo długiego czasu. Jesteśmy w procesie, więc nowej muzyki pojawi się u nas więcej.

Ta epka ma bardzo klasyczne, ninjatune'owe brzmienie. Taki był plan?
Rzeczywiście takie jest brzmienie, ale nie powiedziałbym, że mieliśmy jakąś specjalną intencję, zamiar, żeby je takim wyprodukować. Myślę, że to po prostu naturalna kolej rzeczy.

Przygotowujesz się do setów specjalnie, jak do koncertów, czy to zawsze spontan?
Na imprezach w Polsce zaplanowałem grać tylko z 7'' winyli. Mnie się to bardzo podoba, żadnych komputerów, tylko płyty. W zasadzie nie mam jakiegoś specjalnego planu. Jest to pudełko siedmiocalówek, którymi będę żonglował w zależności od reakcji publiczności. W moich setach zawsze dużo się dzieje - od funku przez soul czy reggae… zobaczymy co się stanie. Nie lubię przygotowywanych wcześniej setów. Jedną z najlepszych rzeczy, które daje granie z winyli jest to, że masz ograniczone możliwości. Kiedy grasz z komputera, możesz przebierać w niezliczonej ilości muzyki. Tu masz tylko te płyty, które ze sobą zabierasz.

A planujesz coś specjalnego dla polskiej publiczności, w sensie treści czy przekazu?
Przede wszystkim planuję zagranie fantastycznych i maksymalnie tanecznych numerów. Rzadkich nagrań. Interesujących.

Reklama

Nie masz wrażenia, że to, co robisz jest… przestarzałe? W świecie, w którym całe imprezy gra się z USB?
(śmiech) No trochę to tak wygląda, ale moim zdaniem to nie jest przestarzałe. To tradycja. Bo to tak jakby powiedzieć, że używanie młotka do wbicia gwoździa w ścianę jest "przestarzałą" techniką. Granie z płyt jest częścią tradycji didżejów. I najważniejsze, że to nadal działa. W ten weekend grałem dla dwutysięcznej publiczności. Cała impreza z winyli, żadnych komputerów, płyt CD. Po prostu czysta muzyka. I było wspaniale. Pamiętam czasy, że grałem z komputera kiedy niewielu to robiło i pojawiała się krytyka. Tak samo granie z CD i słuchanie "ooo, to nie jest prawdziwa didżejka, skoro grasz z płyt kompaktowych". Albo kontrolerów czy syntezatorów. A wszystko sprowadza się do grania muzyki. Tu nie chodzi o mnie, ale o muzykę.

Wielu producentów muzyki elektronicznej i didżejów, którzy współtworzyli tę scenę na świecie, dziś bardzo krytycznie odnosi się do sceny EDM. Jesteś jednym z nich?
Ja właściwie nie krytykuję żadnej sceny. To po prostu nie jest, cytując Jamesa Browna, mój temat. Mam swoje własne tematy. Ale i bez tego nie krytykowałbym EDM. Oczywiście, to scena bardzo popularna. Jest więcej rzeczy popularnych, które lubię mniej. Nie jestem hejterem. Wolę kochać.

Twoim zdaniem kondycja muzyki i sceny klubowej odzwierciedla jakoś kondycję, że tak filozoficznie zapytam, ludzkości? Jest szybciej, głośniej, więcej wszystkiego?
Zdecydowanie tak sądzę, że kondycja muzyki odzwierciedla to, co się dzieje w społeczeństwie. Kiedy ja zaczynałem pracę w tej branży, kluby były bardzo komercyjne. Grało się sporo disco i jeśli chciało się grać coś innego, to nie było do końca akceptowane. Dlatego zaczęliśmy rozwijać własną scenę, warehouse'ową, która później przeszła w rave'y. Potem duże kluby i didżejów supergwiazdy. Każde z tych zjawisk jakoś wyraża czy szanuje naturę społeczeństwa. Ale myślę, że zataczamy okręgi. W końcu dochodzisz do punktu, w którym nie może być głośniej, ani szybciej.  Możesz mieć za sobą ściany ognia, światła, niewyobrażalną ilość technologii. A koniec końców… jesteś tylko tym kim jesteś. Jedną osobą, która gra muzykę (śmiech). Ja skupiam się przede wszystkim na tym, że jestem dla ludzi, którzy chcą się dobrze bawić. Lubię stać w kącie i grać muzykę. To co gram teraz to w dużej mierze stara muzyka, klimaty z czasów kiedy zaczynałem warehouse'owe imprezy.

Reklama

Mówisz, że zataczamy koła. Myślisz, że można przewidzieć następujące po sobie mody na gatunki? Na przykład co przyjdzie po modzie na techno?
Możesz próbować strzelać na podstawie tego, co wiesz, ale nigdy niczego nie można tu przewidzieć. W co ludzie zaangażują się tym razem. Jeśli muzyka jest taneczna… to ludzie będą tańczyć. Nigdy się nie zastanawiam nad tym, nie próbuję przewidzieć, robię muzykę, którą chcę słyszeć. Robimy też różne rodzaje imprez. Gramy live'y, gdzie jest mnóstwo wizualizacji i kilka osób na scenie. I też imprezy, na których jestem tylko ja i płyty.

Nie chcę wymawiać ci wieku, ale jesteś na scenie już dość długo, a ostatnio sporo się mówi o dewastującym wpływie życia nocnego na zdrowie didżejów, szczególnie zdrowie psychiczne. 
Owszem…

Jakieś doświadczenie?
Tak. Jak sama powiedziałaś, robię to już od wielu lat. I muszę uważać na swoje zdrowie tak jak wszyscy powinni. Przede wszystkim muszę być wrażliwy na nadużywanie. A to potrafi być bardzo trudne. Spędzałem dużo czasu w trasie i to jest operowanie skrajnościami. W jednej minucie jesteś przed tysiącem ludzi, a za chwilę siedzisz kilka godzin na lotnisku czekając na samolot albo w jakimś dziwnym hotelu. Ja zawsze byłem dość mocno pragmatycznym człowiekiem. I uważałem na siebie. Nie piję za dużo, choć pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą, kiedyś paliłem, ale rzuciłem, bo… trzeba to było zrobić (śmiech). W przyszłym roku skończę 60 lat, więc jestem dość stary jak na didżeja. Ale dzięki temu czerpię profity z własnego doświadczenia. Obserwuję z zewnątrz młodych ludzi, którzy się wypalają. Grają za dużo imprez, siedzą w klubach całą noc.

A ty masz jakieś sposoby na przetrwanie?
Najdziwniejszą rzeczą dla mnie jest kontrast między życiem a byciem w trasie, szczególnie z zespołem. W trasie masz wszystko zaplanowane, jest tour manager, wożą cię, karmią. Jedyne na czym musisz się skupić tak naprawdę, to żeby wyjść na scenę i zagrać. A potem wracasz do domu i masz rzeczywistość. Musisz gotować, sprzątać, zapłacić rachunki, zrobić porządek ze sobą. Życie w zespole jest jak bycie w bańce mydlanej. I jeśli nie wychylisz głowy poza tę bańkę, to powrót do tak zwanego normalnego życia, może być bardzo trudny. Myślę, że bycie pragmatycznym i nie za bardzo głupim, jest najlepszym sposobem na przetrwanie. (śmiech). A i jeszcze jedno: nie wolno brać wszystkiego zbyt serio. Pamiętać, że to że jesteś sławna dziś wcale nie musi oznaczać, że będziesz sławna też jutro. Znam wielu ludzi, którzy cierpią właśnie z tego powodu. Kiedy myślą, że coś będzie trwało wiecznie, a okazuje się, że to niemożliwe. Każdy artysta powinien być na to przygotowany.

Z takim doświadczeniem unikasz maniery "wszystko już widziałem, wszędzie byłem"?
Nadal uwielbiam robić muzykę, kocham muzykę i wszystko, co się dzieje wokół. Nadal pochodzę do tego z dziecięcym entuzjazmem. Zdaję sobie sprawę, że mamy sporo na koncie, wytwórnię, wielu artystów i wiem, że w pewnym sensie jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji. Ale to wszystko nadal mnie kręci.