Paula & Karol - Our Town

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Paula & Karol - Our Town

Od razu jednak uprzedzam, że ta płyta ani nie jest wybitna, ani odkrywcza. I fajnie, bo tu nie chodzi o to, by na detektorze zajebistości wy...waliło skalę!

Jeśli macie ochotę choć na chwilę zapomnieć o troskach dnia codziennego, to… stop! Jeszcze raz! Od nowa. Bo czwarta płyta Pauli i Karola jest właśnie o otaczającej rzeczywistości, która dopada nas każdego ranka i męczy aż do wieczora. Pije krew i zabiera energię. Co za szuja! Ale… inna, chyba ważniejsza sprawa, że na "Our Town" nasz eksportowy duet śpiewa o ludzkich słabościach w taki sposób, że człowiek od razu zapomina o wszystkich bolączkach i chce (niepotrzebne skreślić): tańczyć, pić, palić i kochać!

Reklama

Od razu jednak uprzedzam, że ta płyta ani nie jest wybitna (na pewno nie dostanie "dychy" na Pitchoforku, ani jego rodzimym odpowiedniku), ani odkrywcza. I fajnie, bo tu nie chodzi o to, by na detektorze zajebistości wy…waliło skalę! Podbitych list przebojów więc nie będzie, zapełnionych hal na autorskich koncertach też pewnie nie. Ale już na to, że na butikowych, bardziej kameralnych festiwalach może być niezły tłumek pod sceną, na której występuje P&K, postawiłbym większy pieniądz. Bo co tu dużo mówić - najnowszy album tego polskiego, ale jakże światowego niby-duetu to najlepszy jego materiał, który spodoba się chyba już nie tylko fanom songwritingu i nowego folku. Co prawda Paula Bialski i Karol Strzemieczny (oraz Igor Nikiforow i Sztaszek Wróbel) tym repertuarem wciąż płyną wąskim, kameralnym nurtem muzykowania, ale za sprawą "Our Town" mają szansę wypłynąć na szersze, pozaśrodowiskowe (i pozagatunkowe) wody.

Bo najbardziej urzekająca w muzyce tego duetu (pracującego często w odosobnieniu i na odległość) jest bezpretensjonalność tej muzyki - z jednej strony mocno trzymającej się wspomnianego neo folku, ale też odważnie i udanie flirtującej z alt country i… popem. Ależ tu się dzieje! Bo przede wszystkim mamy tu urocze snuje, zwiewne melodie, pogodne songi i szybko wpadające w ucho piosenki, które… jednak nie staną się przebojami. Choćby z tego powodu, że aranże na "Our Town" są raczej oszczędne. Bo więcej tu ciszy niż bitu i hałasu. A pani i pan śpiewają po angielsku. Więc na nic potężna piosenkowość tego materiału! Przykro to stwierdzić, że tu nie będzie festynu i miliona odsłon na YouTube…

A może dobrze? Czy jednak szkoda? Bo uniwersalność muzyki P&K jest chyba największym atutem tego projektu. Jeśli macie zagranicznych przyjaciół puśćcie im lub wyślijcie "Our Town" i zapytajcie, skąd pochodzi ten zespół? Oczywiście większość z nich zasugeruje się Waszą narodowością, ale gdyby jej nie znali, mieliby chyba sporą trudność z odgadnięciem pochodzenia autorów tych dziesięciu piosenek.

Albo weźmy taki, drugi (po tytułowym nagraniu) promocyjny singiel "Rocky". Kiedy go usłyszałem, od razu wyświetliły mi się w głowie dwie nazwy: Kings Of Convenience i The Whitest Boy Alive. Wiem, może trochę to strzał obok, bo gatunkowo niezbyt tożsamo, ale - nie mówcie! - klimat i emocje barzo podobne. Bo jest folk, ale też elektronika. Bywa oszczędnie i surowo, ale też nie brak bitu i wokaliz na dwa głosy. A to już chyba firmowy patent, dzięki któremu zespół jest rozpoznawalny od Islandii, aż po… Nową Zelandię. Serio!

No i ta wspomniana elektronika. A tej - co prawda delikatnej, subtelnie użytej, jakby "ilustracyjnej", jest najwięcej od czasów debiutu P&K. I cóż z tego, "pierwsze skrzypce" gra tu - jakby żywcem wyjęta z westernów - gitara akustyczna (czasem brzmiąca jak ukulele, a czasem też jak banjo). No i te dwa głosy, żeński i męski. Pauli i Karola. Ależ się tego świetnie, bezpretensjonalnie i absolutnie niezobowiązująco słucha!