Jedzenie w prawdziwej knajpie z „Twin Peaks” smakuje chemią i rozczarowaniem
Wszystkie zdjęcia: Emma Mannheimer

FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Jedzenie w prawdziwej knajpie z „Twin Peaks” smakuje chemią i rozczarowaniem

„Cholernie dobra kawa”? Ta, jasne.

Artykuł pierwotnie ukazał się na MUNCHIES

Jest lato 2013 roku i stoję na korytarzu w restauracji Double R Diner (tak naprawdę kawiarni Twede's), wpatrując się w Davida Lyncha. On też patrzy mi prosto w oczy, tyle że z fotografii zrobionej na jakimś zamglonym szczycie, podobnym do tych, które można zobaczyć w Twin Peaks. Ma zaczesane do góry brązowe włosy i jest ubrany w ciemnozielony płaszcz przeciwdeszczowy, z którego spływa woda. Znalazłam się w tym korytarzu, ponieważ podążyłam za swoim marzeniem i pojechałam tam, gdzie placki trafiają po śmierci.

Reklama

Dorastałam w północno-zachodniej części USA – gdzie toczy się również akcja serialu – i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że surrealistyczny serial Lyncha opowiadający o tajemniczym morderstwie i nawiązujący do pokręconych amerykańskich korzeni, to druga najważniejsza rzecz, jaką w latach 90. nasz region wydał na świat (pierwszą, rzecz jasna, był grunge). Chociaż dwa pierwsze sezony obejrzałam dopiero jako dorosła, niczym zarozumiała nastolatka wciąż miałam poczucie, że stanowię jakiegoś eksperta od Twin Peaks – wyłącznie dlatego, że urodziłam się w tamtych stronach.

Serial nakręcono w położonym u podnóża góry Si niewielkim miasteczku North Bend (5 tysięcy mieszkańców) w hrabstwie King, a wiele z tamtejszych ulic i budynków można zobaczyć w Twin Peaks. Każdy fan rozpozna kawiarnię Twede's, którą Lynch przerobił w kiczowate Double R Diner, epicentrum serialu, gdzie placki i kawa były „cholernie dobre”. Przyjechałam do tego miasta z moich chłopakiem, zaciekłym entuzjastą Lyncha, który nalegał, abyśmy zboczyli trochę z drogi do Seattle. Mieliśmy trafić do miejsca, gdzie zarówno prawdziwi fani (mój chłopak), jak i niedoinformowane mądrale (ja), mogli dosłownie zasmakować atmosfery Twin Peaks.

Kiedy zjechaliśmy z autostrady, zobaczyliśmy krzykliwy niebiesko-czerwony neon Twede’s, który kompletnie nie pasował do tego spokojnego miasteczka. „Zupełnie jak w serialu!” – wykrzyknęliśmy. Jednak po otwarciu drzwi do knajpy nasz entuzjazm gwałtownie zmalał. Po tym, jak w 2000 roku nastoletni podpalacze zniszczyli oryginalne wnętrze, nie zrobiono zbyt wiele, aby odnowić niegdyś wspaniały wystrój Double R Diner. Słynny szary kontuar w kształcie podkowy przykrywały dziecięce rysunki, najróżniejsze bibeloty i tysiące opakowań syropów smakowych. Nie mogę być pewna, ale wydaje mi się, że do serialowej cholernie dobrej kawy nikt nie dodawał kilku łyżek syropu waniliowego. Szare – niegdyś białe – ściany i brudna podłoga w kratę również nie budziły zaufania. Chcąc nie chcąc, musieliśmy patrzeć na tandetne, niebieskie siedzenia, a nad naszymi głowami wisiał pluszowy ptaszek Tweety wielkości dwuletniego dziecka. Miejsce nie miało w sobie nic z serialu Lyncha i przypominało tandetną jadłodajnię. Zaczęliśmy podejrzewać, że ktoś podszywający się pod fana Twin Peaks okrutnie nas strollował. W końcu usiedliśmy przy stoliku i po dziesięciu minutach czekania na kelnerkę po prostu wyszliśmy. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy – głodni oraz rozczarowani.

Reklama

Całą przygodę na długo puściłam w niepamięć i przypomniałam sobie o niej dopiero w zeszłym maju, kiedy to pojawiła się kontynuacja serialu. Kablówka Showtime, która ją wyprodukowała, z własnych pieniędzy zapłaciła za przywrócenie Twede’s dawnego blasku. Teraz, już jako prawdziwa fanka zafascynowana wydarzeniami, które miały miejsce w tym nastrojowym miasteczku, byłam gotowa dać kawiarni drugą szansę i wrócić do królestwa Normy Jennings oraz jej wiśniowego placka. Kilka tygodni po ogłoszonym niedawno Dniu Twin Peaks (24 lutego), ponownie pojechałam do North Bend, pragnąc w końcu doświadczyć prawdziwie lynchiańskiej atmosfery. Niestety po ostatniej porażce nie miałam zbyt wielkich nadziei.

Kiedy podjeżdżam na miejsce, od razu zauważam zmiany, które zaszły w Twede’s. Na niebieskiej elewacji namalowano czerwony napis „RR-2-Go”, co świadczy o tym, że przynajmniej wizualnie kawiarnia wróciła do swoich (lepszych) korzeni. Wnętrze też mnie miło zaskakuje – ściany restauracji wyłożono drewnem o ciepłym odcieniu, które sprawia wrażenie, jakby przytulał cię las. Przy odrestaurowanej ladzie stoi rząd przykręconych do podłogi czerwony stołków, a w miejscu paskudnych niebieskich siedzeń widnieją nowe, jasnobrązowe. Na ścianach wisi menu Double R, kilka innych rekwizytów i miniaturowy mural przedstawiający góry, który rozciąga się wzdłuż całej restauracji. Kiedy siadam przy stole, kelnerka od razu podchodzi do mnie z kubkiem, który natychmiast napełnia kawą. Zamawiam kawałek wiśniowego placka i biorę optymistyczny łyk z dużego kubka ze znaczkiem RR (w sprzedaży za 20 dolarów!). Wzdycham i kręcę głową, myśląc, ileż to razy tę rzadką lurę nazwano „cholernie dobrą kawą”, choć w rzeczywistości Dale Cooper nigdy by jej nie pochwalił.

Reklama

Kiedy przybywa mój kawałek placka, pokrywa go gruba warstwa cukru, a on sam wygląda, jakby ktoś, zamiast owocami, wypełnił go lakierem do paznokci w odcieniu cherry metallic. To wszystko sprawia, że zaczynam się denerwować i zamyka mi się przełyk. Trącam ciasto widelcem, wywołując miniaturowe żelatynowe trzęsienie ziemi (placka?). Wbijam widelec w błyszczące nadzienie i czuję, że spód ciasta zbyt łatwo ustępuje – chyba jest niedopieczony. Wkładam kęs do ust i… Pozostaję całkowicie niewzruszona, zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie. To smak przeciętnego placka wiśniowego, ewidentnie nadzianego frużeliną z puszki.


Robimy rzeczy, żebyś ty nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Restauracje, które mają znane odpowiedniki w świecie filmowo-serialowym, mogą postąpić na dwa sposoby. Albo kompletnie to zignorować i niczego nie zmieniać, albo bezwstydnie wykorzystać swoją nagłą sławę. Jeśli decydują się na to pierwsze, marzenia fanów spragnionych fikcji szybko zostają zniszczone przez normalność miejsca, z którego chcieliby uczynić mekkę dla miłośników danego dzieła. Natomiast kiedy knajpy próbują się upodobnić do swoich ekranowych odpowiedników, zmieniają się w rażące sztucznością ołtarzyki. Znika ich autentyczność i przekształcają się w kiepskie muzea poświęcone miejscom, które nigdy nie istniały. Pod wieloma względami odnowione Twede’s zalicza się do tej drugiej kategorii. Większość odwiedzających przedkłada fantazję nad jedzenie, co oznacza, że placek i kawa wcale nie muszą być dobre, ponieważ ludzie i tak będą je zamawiać. I tak właśnie to wygląda – moja kelnerka wspomina mi o ludziach zawiniętych w grubą folię, noszących blond peruki albo trzymających w ramionach pieńki. Może więc nie jestem wystarczająco oddaną fanką i po prostu nie potrafię się w to wszystko wczuć.

Reklama

Kiedy wychodzę, po raz drugi wpadam na fotografię Lyncha i zastanawiam się, czy on sam kiedykolwiek chciał, aby jego twórczość się zmaterializowała. Jednak jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, gdy Agent Dale Cooper stwierdził: „To musi być miejsce, do którego placki trafiają po śmierci”, na pewno nie miał na myśli Twede’s. I chociaż można tu spokojnie najeść się do syta różnymi tłustymi ciastami, zapamiętajcie moje słowa: placki wiśniowe nie są tym, czym się wydają.


Więcej na VICE: