Czy Kendrick Lamar znów wbije nas w ziemię?

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Czy Kendrick Lamar znów wbije nas w ziemię?

"Y'all got 'til April the 7th to get y'all shit together" - tak zamknął swój przedostatni singiel K-Dot. Jeszcze nie wiemy, czy to rzeczywiście oznacza premierę nowej płyty, ale jesteśmy na to przygotowani.

Wiele wskazuje na to, że jutro wydarzy się coś dużego. Sygnalizowaliśmy to zresztą tutaj, nie ma za bardzo sensu się powtarzać. Dwa single, jeden teledysk - dokładnie tak samo wyglądała promocja poprzedzająca "To Pimp a Butterfly". Oczywiście, że była bardziej rozłożona w czasie i mieliśmy powiedziane konkretnie, na co czekamy, ale z drugiej strony wtedy nie było żadnej konkretnej daty, a teraz ją mamy. A jeśli będzie ona oznaczała tylko nowy singiel albo kolejny teledysk? Trudno, przeżyjemy.

Reklama

Uznaliśmy w redakcji, że lepiej być zawczasu przygotowanym i poprosiliśmy kilku znajomych muzyków, aby podzielili się z nami refleksjami na temat K-Dota. Bo trzeba powiedzieć sobie jasno, iż mamy do czynienia z raperem wyjątkowym, zjawiskowym, absolutnym numerem jeden obecnie na scenie w Stanach. I choćbyś sam uważał zupełnie inaczej to tak samo jak my czekasz na ten album, nawet nie oszukuj, że jest inaczej.

Oczekiwanie na to, co się wydarzy (albo i nie), umilą wam Eskaubei, Holak, Spinache, Kamel i Muflon. Zapraszamy.

Co ma w sobie takiego Lamar, czego nie ma obecnie nikt inny na scenie?

E: Ciężko zdefiniować to coś, bo ma praktycznie wszystko. Umiejętności, styl, odwagę i chęć aby wchodzić w nieoczywiste rozwiązania, niesamowity feeling i muzykalność, charyzmę wzbudzającą sympatię. Miał też zapewne w pewnym momencie trochę szczęścia, co pozwoliło mu pchnąć swoją muzykę na najwyższy level i zbudować olbrzymią rozpoznawalność i zaufanie słuchaczy. Otacza się też świetnymi producentami i muzykami, kreatywnymi, reprezentującymi różne gatunki. Wynosi swój rap poza środowisko hip hopowe. Jest jednocześnie oldschoolowy, trueschoolowy i newschoolowy. Jest po prostu Kendriczkiem.

H: Ma potężny kredyt zaufania. Po bardzo przebojowym momencie płynnie przeszedł w bezkompromisowość. Zrobił to na tyle płynnie, że pop to kupił. Myślę, że jest mainstreamowym raperem dla dorosłych, a mainstreamowy rap raczej nie jest dla dorosłych.

Reklama

S: Mieszanka osadzenia, doświadczenia z głodem i wkurwieniem debiutanta.

K: Mózg, wrażliwość i szacunek do własnej spuścizny kulturowej. Miks tego w połączeniu z zabójczym rapowym skills, daje obiektywnie gościa, wyprzedzającego o dwie długości w zasadzie każdego rapera na świecie. I póki Hova, Nas, Andre i Em nie wydadzą albumów na miarę własnego talentu, ta sytuacja może długo nie ulec zmianie.

M: To jest trudne pytanie. Jest tylu wartościowych twórców, powstaje tak dużo wartościowej muzyki, że mówienie o tym, że ktoś ma coś, czego nie ma nikt inny pewnie zawsze będzie nadużyciem. Muzyka to nie sport, ale ja posłużę się tu sportową analogią - co różni najlepsze drużyny od tych z drugiej półki, minimalnie słabszych, ale też klasowych? To nie jest jeden konkretny element, a raczej małe przewagi w każdym elemencie. I mam wrażenie, że tak jest z Kendrickiem i resztą sceny. Kendrick jest krok, czasem mały kroczek przed wszystkimi w każdej materii - tekstów, techniki, flow, konceptów. Właściwie wszystko co robi stanowi w tym momencie punkt odniesienia dla reszty.

Nie lubię kategorii autentyczności, jest zwodnicza, ale faktem jest, że Lamar jest raperem, któremu po prostu wierzę. Amerykański hip-hop to wielki biznes, powstawaniu płyt towarzyszą sztaby speców od wizerunku, producentów, ghostwriterów. A jednak w przypadku Lamara, przy każdej jego produkcji, ufam mu, że to jest dokładnie jego wizja, jego obecny lot. Że to jest on po prostu.

Reklama

Podoba mi się, że nie chodzi łatwymi drogami, po zdobyciu ogromnej popularności za sprawą "GKMC", uderzył albumem trudnym dla szerokiego odbiorcy, zamiast zrobić skok na łatwą kasę. Cały czas pozostaje artystą poszukującym, wymagającym dla odbiorcy, przekornym: "TPAB" promował singiel "i", dodający wiary w siebie, a teraz K. Dot powraca i mówi "dobra, dobra, już nie przesadzajcie z tą zajawką na siebie. BE HUMBLE". Podoba mi się to, może dorabiam teorię, ale mam wrażenie, że to nie jest przypadek. Że on sam ze sobą prowadzi dialog.

Co z jego warsztatu raperskiego najbardziej podziwiasz, a co uważasz, że on mógłby "pożyczyć" od ciebie?

E: Podziwiam jego wszechstronność i elastyczność. Umiejętność odnalezienia się w wielu stylistykach. Słucham jego rapu bardziej jako instrumentu współgrającego z całą resztą. Jest świetny jeżeli chodzi o time i rytmikę.

Co Kendrick mógłby "pożyczyć" ode mnie? Chyba tylko język polski jeżeli chciałby coś w nim zarapować. Ponoć grając z Tomek Nowak Quartet zacząłem swingować i frazować jazzowo podczas rapu, ale wystarczy, że odpalę "For Free?" z "To Pimp a Butterfly" i już wiem, że Kendrick robi to lepiej. I to jest właśnie świetny przykład traktowania rapu jak instrumentu. Jego kwestie w tym numerze można spokojnie przetransponować np na saksofon i wyjdzie z tego zawodowe solo!

H: Podziwiam to jak ze swojego charakterystycznego głosu zrobił potężny atut. Używa tego jak swój trade mark i robi to świetnie. Jeśli mógłbym mu kiedykolwiek cokolwiek pożyczyć, to chętnie spróbowałbym piosenki.

Reklama

S: Uwielbiam jego patenty rytmiczne i nieprzewidywalność. Pożyczę koledze skill płynięcia z naszymi ś, ć, ź, ż i całą resztą lokalnych smaków - ułatwień.

K: Po pierwsze nie poddał się trendom. Ma te wszystkie sztuczki, aktualnie gorące, opanowane do perfekcji. Czasem puszcza oko do słuchacza, adaptując ten czy inny patent (głównie na featach) na swoją modłę. Ale jest ponad tym. Do tego wszelkie naleciałości spoken wordowe, które pozwalają doskonale uwypuklać emocje zawarte w tekstach. Mes miał kiedyś taki wers: "chcę tworzyć klasyki, reszta mi wisi", i może to nie do warsztatu ale Kendrick w pigułce, prawda?

M: Podziwiam każdy element jego warsztatu, a najbardziej patenty flowowe i melodyjność. Bardzo też lubię barwę jego głosu. Zawsze ceniłem charakterystyczne barwy, takie które rozpoznajesz po pierwszych słowach, a niekoniecznie niskie i radiowe. Kiedy uwielbiałem za to Taliba Kweli czy Mos Defa, a teraz Lamara. Podziwiam też to, że mimo, że jego rzeczy są na maksa świeże i często nowatorskie, to zarazem cały czas czuję w tym jakiś taki prosty, tribe'owy, staroszkolny vibe. Choć to może akurat nie warsztatowy aspekt.

Pożyczyć coś Lamarowi? Może ewentualnie czas w studiu, jakby potrzebował to mogę oddać.

Jakiego Lamara chciałbyś na nowym albumie - bardziej bangerowego, miotającego niesamowite punche na nowoczesnych bitach, czy jednak tego zaangażowanego, "pływającego" po klimatach, gatunkach, mocno uduchowionego?

E: Raczej tego pływającego po klimatach i gatunkach, jeszcze bardziej jazzowego, jeszcze bardziej swingującego. Rozmawiałem z różnymi muzykami i oni często twierdzą, że Kendrick to nowy jazz. Spytajcie Michała Urbaniaka. Chciałbym żeby jeszcze bardziej bawił się rytmiką, może żeby dołożył jeszcze trochę spoken word? W przyszłości chciałbym usłyszeć jego album nagrany na setę z jazzowym składem, ale i tak wiem, że Kendrick zrobi to, co będzie chciał i trzeba uszanować jego artystyczną autonomię.

PS. I życzyłbym sobie u Kendricka jak najwięcej Bilala! Najlepiej niech nagrają razem album.

Reklama

H: Bardzo chętnie posłuchałbym piosenkowego i melodyjnego Kendricka.

S: Prawdę mówiąc, nie mam oczekiwań. Czuję, że czeka nas coś, co łączy obydwa nakreślone wyżej kierunki.

K: Cała moc tego łobuza polega na tym, że umie to zgrabnie połączyć. Kompozycja i produkcja (nie mylić z beatmakingiem!) są tu kluczowe. Taki "King Kuta" śmiga sobie nawet w Polsce na "czarnych bibach" jak zły, a obok własne demony, problemy "czarnej ameryki" czy odwołania do historii. I nie ma zgrzytów. Myślę, że teraz będzie podobnie i podąży drogą obraną na "To Pimp a Butterfly". Swoją drogą, ktoś poza 2Paciem tak umiał?

M: Chyba chciałbym usłyszeć Kendricka lżejszego, takiego którego nie trzeba słuchać z otwartym rapgeniusem, lecz puścić głośno w furze. Czyli bardziej "King Kunta" niż "The Blacker the Berry", bardziej "Alright" niż "How Much a Dollar Cost". Po ambitnym "To Pimp a Butterfly" pora na coś bangerowego. Bo choć to wielka płyta, to ja znacznie częściej wracam do "Section 80" i "GKMC". Boję się trochę zapowiedzi, że ma to być mocno religijna płyta, ale z drugiej strony "Coloring Book" Chance'a z zeszłego roku też taką jest, a jest doskonała… W sumie jestem spokojny, że to będzie świetna rzecz.