FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

VICE Guide: Open'er

Podobno jedną z ostatnich hipsterskich zajawek jest kontestowanie Open’era i publiczna deklaracja „pierdolę ten festyn, nie jadę”. Ja, znając prawa obowiązujące w hipsterskim półświatku, postanowiłem wyprzedzić powtórną falę popularności tej imprezy i...

Podobno jedną z ostatnich hipsterskich zajawek jest kontestowanie Open’era i publiczna deklaracja „pierdolę ten festyn, nie jadę”. Ja, znając prawa obowiązujące w hipsterskim półświatku, postanowiłem wyprzedzić powtórną falę popularności tej imprezy i pojechałem tam już w zeszłym tygodniu. Niezależnie od tego, czy kisiel w gaciach zapewnia wam myśl o występie ulubionego wykonawcy, czy „rzekomo” rozwodniony browar, mam dla was kilka rekomendacji dotyczących obu tych dziedzin.

Reklama

MUZYKA

Tu sprawa jest dość prosta. Z zagranicznego line-upu wygarnąłem po dwóch interesujących wykonawców z każdego z czterech dni. Starałem się (z jednym wyjątkiem) unikać największych gwiazd.

YEASAYER

Gdzie i kiedy: Środa, 4 lipca, 21:00, Tent Stage

Dlaczego: Osławiony brookliński tygiel ostygł już jakiś czas temu, ale chłopaki z Yeasayera nadal wymiatają na tyle mocno, że nie chcę przegapić ich powrotu na Open’era. Na początku swojej kariery zajmowali się recyklingiem world music i wyglądali jak członkowie ruchu Hare Krishna, a dwa lata temu przestawili się na ekscentryczny electropop, który będą uprawiali, najprawdopodobniej, na nadchodzącej, trzeciej płycie.

Trzy reprezentatywne numery: „Sunrise”, „Henrietta”, „O.N.E.”;

NEW ORDER

Gdzie i kiedy: Środa, 4 lipca, 0:00, Main Stage

Dlaczego:  Najfajniejsze w całej historii tego składu jest płynne przejście od naśladownictwa nostalgii Joy Division do czystej radości wyrażonej w jednych w najfajniejszych syntezatorowych partii w historii. Bernard Sumner i Stephen Morris potrzebowali wprawdzie prawie trzech dekad, żeby zorientować się, że Peter Hook jest strasznym kretynem i nie warto się z nim zadawać, ale raporty z zagranicy mówią, że nowy skład New Order jest niegorszy od starego i będzie można się z łezką w oku pogibać.

Trzy reprezentatywne numery: „Thieves Like Us”, „Bizarre Love Triangle”, „Leave Me Alone”;

BON IVER

Gdzie i kiedy: Czwartek, 5 lipca, 22:00, Main Stage

Reklama

Dlaczego: Minęło pół roku, a ja nadal nie mam pojęcia kim jest ten jebany Bonny Bear. Podobno wygrał dwie nagrody Grammy. Może w końcu się dowiem czy słusznie. Mama mi mówiła, że on ładnie śpiewa.

Trzy reprezentatywne numery: „Minnesota, WI”, „Wash.”, „Skinny Love”;

MAJOR LAZER

Gdzie i kiedy: Czwartek, 5 lipca, 22:30, World Stage

Dlaczego: Obejrzyjcie sobie klipy do “Keep it Going Louder” I “Pon de Flor”, a potem zastanówcie się czy potrzebujecie nawet słowa opisu. Jeśli to was nie satysfakcjonuje to mogę dodać, że za tym projektem stoi Diplo, koleś, któremu M.I.A. zawdzięcza swój medialny byt. Facet przyjechał z kumplami na Jamajkę i sklecił jeden z fajniejszych albumów w historii dancehallu. Spodziewajcie się wielu miażdżących bitów i symulowania ruchów frykcyjnych na scenie. Mój żal spodowany nakładaniem się ich koncertu z występem Bon Ivera to pewnie kolejny objaw zaburzenia dwubiegunowego.

Trzy reprezentatywne numery: „Hold the Line”, „Pon de Flor”, „Lazer Theme”;

PUBLIC ENEMY

Gdzie i kiedy: Piątek, 6 lipca, 22:30, World Stage

Dlaczego: Półtora roku temu w Stodole panowie z Public Enemy zaprosili na scenę gościa specjalnego. Po krótkiej zapowiedzi na podest wbiegł rozanielony Rysiu Andrzejewski, który na pytanie Chucka D „So, what’s yo name, bro?”, odpowiedział z łzami w oczach „Peja Ryszard” i następnie na dwie minuty ukradł mikrofon, żeby uraczyć wszystkich nawijką w stylu „jebać wszystko, policję i wojsko”. Możecie tę anegdotę uznać za wyznacznik wpływów tego składu i powód, dla którego trzeba im oddawać dozgonne pokłony. Ja pod sceną pojawię się, żeby posłuchać największych hymnów PE i zobaczyć śmieszną mordę Flavora Flava. Szkoda tylko, że kolesie od lat walczący z segregacją rasową, zostali umieszczeni na scenie World wyłącznie ze względu na kolor skóry i rodzaj granej muzyki.

Reklama

Trzy reprezentatywne numery: „Don’t Believe the Hype”, „Terminator X”, „Fight the Power”;

M83

Gdzie i kiedy: Piątek, 6 lipca, 23:30, Tent Stage

Dlaczego: Organizatorzy Open’era postanowili w tym roku zadbać o naszą kondychę proponując sprint ze sceny World wprost pod namiot (zeszłoroczny rekord to 3 minuty 21 sekund, włączając w to wizytę w toi toi'u, przebijcie to). Anthony Gonzales miał w lutym zawitać do stolicy, ale zakopał się w śniegu i zagrał jedynie w Poznaniu. Na szczęście dźwiękowcy klubu SQ zadbali o zazdrosnych warszawiaków i zamienili ten koncert w dźwiękową mielonkę. Wprawdzie studyjne wyczyny M83 nie są już tak dobre jak kiedyś, ale Gonzales gra też sporo starszego, mocarnego materiału, który pewnie pogodzi jego starszych zwolenników z tymi, którzy przyjdą posłuchać wyłącznie „tej piosenki z saksofonem, co lata w reklamie piwa”.

Trzy reprezentatywne numery: „Don’t Save Us from the Flames”, „Kim and Jesse”, „Midnight City”;

BAT FOR LASHES

Gdzie i kiedy: Sobota, 7 lipca, 21:00, Tent Stage

Dlaczego: Pierwsza runda mojego sobotniego pojedynku przyszłych małżonek. Głos Natashy Khan sprawia, że kolana miękną nawet największym twardzielom (tu możecie wstawić dowolny żart o podtekście erotycznym). Ale serio, dla tej muzyki został do słownika dodany termin „eteryczny”. Bat for Lashes zaczęła jako „jedna z tych lasek, które brzmią jak Björk”, a w tej chwili jest lepszą Björk niż sama pani Guðmundsdóttir. Trochę szamanizmu, trochę seksapilu, nawet potańczyć można. Po trzech dniach armagedonu na Babich Dołach to chyba idealny balsam na wszystkie nabyte wcześniej rany.

Reklama

Trzy reprezentatywne numery: „Glass”, „What’s a Girl to Do?”, „Daniel”;

JANELLE MONÁE

Gdzie i kiedy: Sobota, 7 lipca, 22:30, World Stage

Dlaczego: Jak na razie faworytka sobotniego pojedynku moich przyszłych żon. Śliczna buzia, dziwna fryzura, ciuszki fajne, zamiłowanie do zagmatwanej, konceptualnej fabuły. Wszystko jest. Janelle zagra też w towarzystwie swojego zuniformizowanego zespołu i naprawdę możecie się spodziewać jarmarku cudów. Laska ma jeden z najmocniejszych głosów jakie rozbrzmiewają na naszej smutnej planecie i łączy to z niesamowitym groovem . Trochę nadwyrężyła zaufanie do siebie, występującym w tym koszmarnym radiowym hiciorze wprost z reklamy napojów gazowanych („Ły ar jang” albo coś), ale i tak możecie się spodziewać latającej bielizny z pierwszego rzędu.

Trzy reprezentatywne numery: „Dance or Die”, „Many Moons”, Tightrope”;

DO BOJU POLSKO

Tegoroczny rodzimy skład Open’era jest mocniejszy niż prezentowana przez nas niedawno Złota Jedenastka. Warto więc się wybrać na jakiś porządny koncert, a nie kolejną kiełbasę i wodnistego browca.

The KDMS - Porządne disco z Polski to dla niektórych muzyczny Godot i rodzaj środowiskowego żartu. A jednak. Max Skiba zaprosił wprawdzie do współpracy swoją koleżankę z Wysp Brytyjskich, ale efekt i tak jest wystarczająco fajny, żebym mógł przymknąć oko na rodowód wokalistki i razem z Markiem Torzewskim wypruwać sobie płuca. Sobota, Tent, 17:00.

Reklama

Crab Invasion - Ktoś na stronie Open’era pozwolił sobie na śmieszny żarcik i sprezentował Crab Invasion taki oto opis: „Choć wielu oczekiwało na Open’erze koncertu z okazji jubileuszu grupy Bajm, Lublin będzie w tym roku reprezentował inny zespół”. Hahahahłehłe. Szkoda w sumie, bo chłopaki to chyba w tej chwili najfajniejszy rodzimy skład z indie rockowej szufladki (ponieważ wzrokiem mierzą raczej za ocean, a nie na Zjednoczone Królewstwo). Dużo dobrych melodii i dużo dobrego hałasu. Piątek, Talents Stage, 17:30.

Psychocukier - Noszenie wąchów i granie na gitarze to raczej dość niefortunny zestaw. Łodzianie skutecznie bronią jednak honoru i nawet piszą fajne teksty w języku ojczystym, a na ostatnim swoim koncercie, który dane mi było widzieć, obrażali nawzajem swoje matki. Gdybym pisał dla Teraz Rocka to napisałbym, że to „rokenroll z jajem”. Sobota, Alter Space, 19:30.

Profesjonalizm - Bądźcie kulturalnymi ludźmi, idźcie posłuchać jazzu zamiast suchara roku w postaci Cardigans. Nazwa projektu Marcina Maseckiego nie wzięła się z kosmosu. Piątek, Alter Space, 01:30.

SZTUKA

Tak, kochani. Nawet w jaskini chamstwa i wyuzdania jaką jest redakcja VICE, jesteśmy w stanie docenić sztukę nowoczesną. Alter Art postanowił nas w tym roku dopieścić i przygotował sporo atrakcji. Specjalny monument przygotował na potrzeby festiwalu, Maurycy Gomulicki, różowy king-kong sztuki współczesnej. Rzeźba ma mieć osiemnaście metrów. Krótki przelot przez prace artysty pozwala się domyśleć, w jakiej kolorystyce utrzymane będzie dzieło.

Reklama

Specjalnie na potrzeby Open’era każdego dnia zostaną odegrane „Anioły w Ameryce” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Spektakl trwa sześć godzin (od 12 do 18), więc przygotujcie sobie prowiant dla kosmonautów i zahartujcie pęcherze.

W ramach infrastruktury festiwalowej powstanie też kino, w którym będą wyświetlane dokumenty z cyklu Planet Doc Review, które pozwolą wam dowiedzieć się czegoś o świecie. Warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej zagospodaruje z kolei jeden z lotniskowych hangarów rozmaitymi instalacjami wideo.

GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH

Niby to wszystko wiecie, ale co roku wychodzi tak samo. Ja wiem, że kogoś „może ponieść melanż”, ale nóż się w kieszenie otwiera coraz szerzej z każdą następną edycją.

- Jeśli się spóźniliście nie wbijajcie pod samą scenę. Nie chcieliście czekać przed koncertem? Trudno. Byli ludzie, którzy stawili się przed wami i wbijanie im łokcia w śledzionę to nienajlepsza forma zawierania znajomości. To samo tyczy się tych, którzy wiedzą, że zamierzają szybko zwinąć się z danego koncertu. Zmuszacie mnie do poparcia powrotu kary śmierci.

- Rzyganie i sranie po ścianach w toi toi'u to w 2012 roku nie definicja punk rocka tylko oznaka jakiegoś poważnego uwstecznienia. Bądźcie poważnymi ludźmi, chociaż przez cztery dni w roku.

- Miasteczko festiwalowe (tam gdzie sprzedają piwo i kanapki) po lewej od sceny głównej jest zawsze najbardziej oblężone. Macie trzy inne lokalizacje i ułatwicie wszystkim życie korzystając, z którejś z nich. Warto się też zaopatrzyć w festiwalową kartę PayPass. Niby kosztuje na wstępie pięć dych, ale i tak błyskawicznie przepuścicie tę kwotę na pierdoły, a ułatwicie w ten sposób życie przynajmniej kilku osobom.

- Nie kłóćcie się z ochroną. Większość z tych kolesi tylko czeka aż się zacznie jakiś dym (cytując kibolski slang). Nie warto ich więc zachęcać do dokładniejszych kontroli. Wybieranie najsympatyczniej wyglądającego ochroniarza (bo o dziwo, niektórzy tak wyglądają) to też ryzykowny biznes, bo oni mogą was przepuścić dalej, zostawiając was na pastwę łysego, barczystego pana Bohdana.

A tak się bawią na Ukrainie: Rave na Morzu Czarnym