Perkusista Charlie Benante z legendarnej nowojorskiej grupy Anthrax szczerze wierzy, że nadeszły dobre czasy dla jego zespołu. Jego zdaniem energia napędzająca ich jedenasty album - "For All Kings" - to wynik narastających oczekiwań fanów, którzy ponownie zainteresowali się grupą, gdy w 2010 roku powrócił do niej ikoniczny wokalista Joey Belladonna."Czułem, że to coś nowego - nie powiem, że druga szansa na karierę, ponieważ nasza kariera trwa nieprzerwanie od początku lat osiemdziesiątych - ale w pewnym sensie, po nagraniu 'Worship Music' ludzie reagowali na nas, jak na całkiem świeżą kapelę. Kolejną płytę potraktowaliśmy więc tak, jakby to była nasza druga płyta. 'Worship Music' pomogło nam wrócić, a nowy album udowadnia, że jesteśmy tu na serio i ciągle chcemy nagrywać"."Powiedziałbym, że to renesans. Doskonała sytuacja dla naszej grupy i to z wielu różnych powodów. Ludzie znów się nami zainteresowali, zauważyli, że nadal robimy to, co lubimy najbardziej i że nie brakuje nam agresji. Sami prawie w ogóle się nie zmieniliśmy. Wiesz jak to jest - to co słyszysz na płytach, wcale nie oznacza, że w zespole coś się zmieniło. Piosenki odzwierciedlają czasy w jakich powstają. To jedna z wad [sic] grania w zespole - kiedy wydajesz płytę, która okazuje się niezbyt dobra, to wcale nie oznacza, że zespół się skiepścił. Wynika z tego tylko tyle, że to nie był dobry czas na nagrywanie takich kawałków".
Oczywiście długotrwałe uleganie takiej pasji ma też swoje wady. Jak tłumaczy rozbawiony Cavestany, największa sprzeczność, która tkwi u podstaw trashowego dożywocia, polega na tym, że: "To jednocześnie klątwa i błogosławieństwo, że grana przez nas muzyka jest poniekąd podobna do bluesa, przynajmniej w tym sensie, że grając, występując, wkładając w to ogromne emocje, oczyszczamy się z gniewu i frustracji, uwalniamy energię i agresję, która gromadziła się przez lata prób zrobienia kariery na graniu takiej właśnie muzyki".Cavestany wyjaśnia również, że tytuł płyty "The Evil Divide" odnosi się do coraz głębszych podziałów między ludźmi oraz do problemów, z jakimi muszą się zmagać muzycy, którzy próbują łączyć granie w zespole z życiem rodzinnym (zwykle z fatalnym skutkiem dla tego drugiego), i że znajduje to odbicie w tekstach. Chuck Billy tłumaczy, że jego grupa, Testament, obrała zupełnie inną drogę."Kiedy zaczynaliśmy pracować nad tym albumem, Erik [gitarzysta i założyciel zespołu], wspomniał, że tym razem moglibyśmy sobie darować zbyt osobiste teksty. Na naszych ostatnich płytach tego typu kawałki - o utracie rodziców, chorobach i tym podobnych - zajmowały całkiem sporo miejsca. Tym razem zależało mu, żeby opowiedzieć jakaś historię, połączyć teksty z jakimiś fajnymi wizjami. Był strasznie wkręcony w program "Starożytni kosmici", gdzie opowiadają, że to Obcy stworzyli ludzkość. A ja trafiłem w internecie na historię Wężowego Bractwa (Brotherhood of the Snake) i od razu mu ją podesłałem. Członkowie bractwa wierzyli, że Obcy wylądowali na Ziemi sześć tysięcy lat temu i stworzyli ludzkość, by im służyła. Uznaliśmy, że taka opowieść o pochodzeniu człowieka, religii i władzy idealnie pasuje do naszej kapeli. To zainspirowało teksty obecne na albumie. Każdy kawałek powstawał z tą właśnie myślą, ale nie chcieliśmy nagrywać concept albumu, więc kilka razy zboczyliśmy z tematu"."Po pierwsze, to czysta miłość do muzyki. Wszyscy w zespole kochają muzykę. Nie da się chyba inaczej, jeśli właśnie w ten sposób zarabiasz na życie. To wystarcza, daje nam odpowiedniego kopa, bo budzimy się każdego dnia dla muzyki, żyjemy dla niej, a każdy z nas o tym właśnie marzył od dziecka. Obsesyjne oddanie muzyce dodaje nam sił, pomaga trzymać się razem".