FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Beyonce - Lemonade

Najbardziej zaangażowany politycznie i społecznie album Beyonce to szczera muzycznie opowieść - raz czuła, subtelna i delikatna, raz brutalna, dosłowna i brudna.

O historii kobiet, kobiet w historii czarnej społeczności Ameryki, w bardzo osobistą, odrobinę surrealistyczną i doskonale opisaną muzyką podróż tym razem swojego słuchacza i widza zabiera Beyonce. Godzinna sesja z "Lemonade" syci solidnym brzmieniem, ale w tym projekcie znajdziemy wiele więcej.

Może to dlatego, że wydawnictwo jest najbardziej zaangażowanym politycznie i społecznie albumem Beyonce, a muzyka pełni rolę komentarza, wypełnienia i kontrapunktu do często symbolicznych obrazów niemal godzinnego filmu. Może w ten sposób zdeterminowane kompozycje i dobór dźwiękowych treści sprawiły, że Beyonce nagrała nie tylko społecznie wyczuloną płytę, ale też najbardziej artystyczną, jakościową muzyczną wypowiedź, w swojej karierze. Stylistycznie zróżnicowaną, a jednak tak sensownie i logicznie poprowadzoną, że w tym pluralizmie niezwykle spójną. Od bluesrocka w "Don't Hurt Yourself", z dopowiadającym zdania Hammondem, nagranego z Jackiem White po grime'owe "6 Inch" z The Weeknd, w którym usłyszymy rozpropagowany wśród triphopowej społeczności przez "2Wicked" Hooverphonic sampel z Isaaca Hayesa. Jest i jazzujące, teksańskie wspomnienie ojca, oraz znów bluesowo-rockowe i gospelowe "Freedom" z Kendrickiem Lamarem. Zupełnie jakby dobór muzycznej stylistyki pełnił rolę aktora odgrywającego historię, którą chce opowiedzieć Beyonce. W roli spoiwa głos, wędrujący po rejestrach i pełnym wachlarzu technik. Tytułowa lemoniada to quasi-boski napój przygotowywany przez pojawiającą się w jednym z obrazów-wspomnień babcię Beyonce, "alchemika", skoro z cytryny, wody i lodu potrafiła zrobić coś smakującego tak wyjątkowo. W tym sensie i w odniesieniu do samej płyty lemoniadę można potraktować analogicznie. Tu Beyonce wykorzystała też pozornie proste, dobrze znane składniki, ale połączyła je z alchemiczną finezją.

W pełnej, czyli tej audiowizualnej wersji albumu, pomiędzy kolejnymi utworami Beyonce recytuje wiersz Warsan Shire, która również przygotowała filmową adaptację swojej poezji. W treści samych piosenek jest nieco bardziej dosłowna i osobista. W ten sposób dwie rzeczywistości - ta poetycka i ta intymna - mieszają się. Być może Beyonce chciała tym samym własną historię uczynić uniwersalną, odnieść ją do prahistorii czarnych kobiet, być może chciała w ten sposób przekazać coś faktycznie osobistego. Jak w tych wersach o zdradzie, które tak rozgrzały zachodnią plotkarską prasę i portale. Dla mnie "Lemonade" to przede wszystkim szczera muzycznie opowieść, raz czuła, subtelna i delikatna, raz brutalna, dosłowna i brudna. Syntetyczna i akustyczna, odnosząca się do historii kobiet, czarnej społeczności, a przede wszystkim do historii amerykańskiej muzyki. Czy Beyonce w ten sposób chce coś bardziej zakomunikować czy bardziej podsumować? Pewnie z czasem się przekonamy.