FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Baasch: Trudno budować związek na jednej piosence

"Mam wrażenie, że mam świadomych odbiorców i to są ludzie, którzy dogrzebali się do mnie, do mojej muzyki. A ta z jakiegoś powodu do nich przylgnęła".

Zdjęcia: Tomek Tyndyk

Baasch jest jedną z najbarwniejszych postaci sceny muzycznej, artystą o unikatowym brzmieniu, własnym muzycznym DNA. Między premierą kontynuacji debiutu, płyty "Re_Corr", na której zagrali m.in. Agim, Zamilska czy Rysy a nową płytą, która ma być bardziej bitowa, rozmawiamy ofiarach overhajpu, makdonaldyzacji świata i o kulcie debiutantów.

Czytaj wywiad poniżej.

Noisey: Czujesz się ofiarą overhajpu?
Baasch: Nie, bo też nie poczułem nawet "hajpu". Wydaje mi się, że jeśli jest się w środku tych wydarzeń, to wszystko inaczej wygląda niż z dystansu. To nawet nie jest kwestią tego, że człowiek zawsze chciałby jeszcze więcej i lepiej, tylko też tego bycia pochłoniętym tak bardzo, że siłą rzeczy nie jest się w stanie spojrzeć na to inaczej. Pamiętam, że kiedy ktoś napisał o tym "hajpie" w przypadku mojej osoby, to byłem bardzo miło zaskoczony. Pomyślałem, że misja została wykonana należycie, ale byłem zaskoczony.

Reklama

Niekiedy jednak to bywa niezdrowe. Bo być może ja patrzę na to z innej perspektywy, ale niewspółmierne zainteresowanie płytą z remiksami do tego, co się działo po premierze debiutu, wydawało mi się właśnie takim "efektem overhajpu".
Tę płytę z remiksami traktuję jako kontynuację debiutu i nie porównuję ich między sobą. Wydaje mi się, że naturalnym rytmem się ta całość dopełnia. Gram sporo koncertów, więc mam też wrażenie, że ciągle coś się dzieje. Ale też nie śledzę mediów za bardzo, nie liczę publikacji, ty pewnie z racji zawodu śledzisz to bardziej. Jednak w ogóle wydaje mi się, że w Polsce często jest tak, że wokół debiutantów dzieje się dużo. Jakbyśmy nieustannie byli zainteresowani tym, co świeże i nowe. Takie zespoły ogrywają wszystkie festiwale w roku, a później już trudno to powtórzyć. I to nie musi być związane ze stroną merytoryczną, tym że drugie płyty są na przykład gorsze. Raczej odpada ten element świeżości, który powoduje, że chętniej się o czymś pisze czy kogoś zaprasza. Moim zdaniem to trochę norma, dotyczy też klubów, reżyserów, wszystkich zjawisk. Jaramy się czymś, bo to nowe, a później już tracimy zainteresowanie.

To dotyczy nie tylko polskiej sceny i w ogóle dotyka szerszego problemu umiejętności poświęcenia płycie czy artyście większej uwagi, na dłużej.
Prawdopodobnie dlatego, że teraz słucha się piosenek, a nie płyt. Wcześniej obcowaliśmy z całymi, szerokimi wypowiedziami artystów, zastanawialiśmy się nad tekstami, analizowaliśmy je. To tworzyło jakiś silniejszy związek, głębszą zależność między artystą a odbiorcą. Trudno jest go zbudować poprzez jedną piosenkę. Czasy składanek. Każdy tworzy playlisty na portalach streamingowych i nie poświęca artystom zbyt dużo czasu.

Reklama

Wydaje mi się to naturalne w świecie, w którym w ogóle uwaga jest rozproszona.
Możliwe, ale też postaci na scenie muzycznej bywają mniej wyraziste, mam na myśli ten "pierwszy obieg", główny nurt. Wynika to może z makdonaldyzacji świata, a artyści przecież warci są inwestowania w nich energii, pieniędzy i tak dalej.

Żeby wykreować wielką gwiazdę potrzeba uruchomienia tej wielkiej machiny.
I konsekwencji w działaniu długofalowym.

Natomiast jeśli chodzi o tzw. alternatywę to jej słuchacz z założenia jest poszukujący, więc i nie przywiązuje się na długo do jednego zjawiska.
A w głównym nurcie to jakoś tonie, schodzi na dalszy plan.

Żeby nie psioczyć jak stare baby, wróćmy do płyty. "Re_Corr" jest wyjątkową płytą, co staram się w każdym opisie tego wydawnictwa podkreślić. Remiksy kojarzą się z czymś wtórnym, a tu praca jest bardzo twórcza.
Zaprosiłem po prostu producentów, których muzyką się jaram. To był jedyny filtr. Remiks jest małą formą, ale zawsze świetną okazją na spotkanie z producentem. W ogóle nie zastanawiałem się nad tym jak remikserów dobrać pod względem gatunku i tak dalej. Tych autorów znałem, lubię ich muzykę i dlatego ich zaprosiłem. Tak autorski efekt jest już z kolei wynikiem tego, że odezwałem się do bardzo kreatywnych osób.

Wysłałeś ślady i zostawiłeś ich z nimi czy miałeś jakiś wpływ?
Były momenty, kiedy rozmawialiśmy sobie na temat pierwszych efektów, ale to była bardziej wymiana spostrzeżeń i pomysłów. Nigdy nie była to z mojej strony ingerencja typu zamówienie, sam robiąc remiksy też zakładam, że osoba, która się do mnie zgłasza wie, co robię i mam komfort, że mogę to zrobić po swojemu.

Reklama

Po premierze debiutu powiedziałeś, że chciałbyś, żeby ludzie zrozumieli twoją muzykę, choć twoja relacja z nimi może być z początku trudna.
Dziś myślę, że ludzie zrozumieli tę muzykę. To jest coś, z czego ja się bardzo cieszę. Mam wrażenie, że mam świadomych odbiorców i to są ludzie, którzy dogrzebali się do mnie, do mojej muzyki. A ta z jakiegoś powodu do nich przylgnęła. Przychodząc na koncert wiedzą dokładnie jakiego materiału będą słuchać, mają kontakt z tą muzyką. Stąd też pewnie ten brak wrażenia "hajpu" albo tym bardziej "overhajpu", bo nie spotkałem się z sytuacją, żeby na moje koncerty przychodziły osoby, które zrobiły to, bo gdzieś przeczytały czy słyszały, że "trzeba", dobrze się jest pokazać, bo to modne. Zawsze to byli ludzie, którzy mieli swoją ścieżkę dotarcia do tej muzyki i z ważnych dla nich powodów ona została z nimi na dłużej. Mam przekonanie, że moja twórczość wymaga czasu, głębszego poznania, znalazły się osoby, które chciały to zrobić i dla mnie to jest duży skarb, bo wierzę, że tacy słuchacze zostaną ze mną dłużej. Cieszy mnie, kiedy słyszę, że ktoś jest na przykład na moim piątym koncercie. A nie gram ich przecież codziennie.

Miłe, bo oznacza słuchacza, który nie - brzydko mówiąc - "zalicza" artystę.
Przychodzi zrobić selfiaka pod sceną i zaliczone (śmiech). Cieszy mnie, że to nie jest taka fabryka.

A jak to wygląda na koncertach zagranicznych, na przykład kiedy grałeś w Rumunii?
Zawsze koncerty zagraniczne wiążą się z koniecznością zbudowania pewnych relacji na nowo. Ale akurat w przypadku Rumunii było świetnie, widać było, że ludzie, którzy przyszli na koncert "odrobili" zadanie domowe, dobrze przesłuchali moją muzykę, poznali ją i wiedzieli na jaki koncert przychodzą. Zresztą to też zasługa klubów, które mnie zaprosiły i których wyborom słuchacze ufają.

Reklama

Pozbyłeś się łatki artysty "dołującego"?
Częściej spotykałem się z określeniem "mroczny". Nie wiem czy się jej pozbyłem, uświadomiłem sobie za to, że nie mam na to wpływu. Chociaż chyba żaden artysta nie chciał by być kojarzony z muzyką "dołującą", przynajmniej nie tylko. To, co mnie za to cieszy, to fakt, że nie mam łatki "polskiego kogoś", polską wersją czegoś albo "taki jak…" przynajmniej dwa zespoły na rynku. Udało się wypracować przestrzeń dla tej muzyki. Nawet raz usłyszałem komplement, że trudno mnie porównać i chyba udało mi się swoje DNA artystyczne wyrobić. Nie było to wysiłkowym, przemyślanym zabiegiem, ale okazało się, że moja propozycja po prostu czymś się różni. Nawet jeśli z racji tego DNA mogłem trafić do mniejszej ilości ludzi. To też efekt pomysłu na podanie treści, pomysłu, mówię o wszystkich rzeczach związanych z formą.


Jesteśmy obecni na Facebooku i Twitterze - polub nasze profile, żeby nie przegapić żadnej ciekawej rozmowy


Ja mam jedno porównanie, ale ono akurat z tego, co pamiętam ci nie przeszkadza. Z Moorycem.
Nie jest częste to porównanie, ale faktycznie uważam, że jest super. Z Moorycem zawsze chętnie ramię w ramię będę reprezentował wspólną formę (śmiech).

A słyszałeś nową, powiedzmy, bardziej hiphopową, zaangażowaną społecznie gałąź twórczości Mooryca?
Tak, słyszałem jeden utwór, pierwszy który publikował. Było to dla mnie ogromne zaskoczenie, ale pozytywne. Fajnie kiedy artysta jest wszechstronny i wyraża się w różnych formach. Zawsze podobało mi się, kiedy muzycy zajmują się też na przykład malarstwem.

No Mooryc się po prostu wkurwił.
Też mu się nie dziwię. I też dobrze, że tego wkurwa przekuł w coś twórczego, wykrzyczał tę złość.

Mnie zawsze cieszy, kiedy muzyka wypływa ewidentnie z potrzeby wyrazu, a nie z kalkulacji. Idąc tym tropem i zakładając, że jesteś w innym momencie życia niż przy nagrywaniu debiutu, drugi album będzie zmianą?
Na pewno będą różnice. Dziś już mogę to powiedzieć, bo zacząłem nad nią pracować i widzę, że wychodzą mi trochę inne rzeczy. Ale nie chcę nic więcej zdradzać, żeby sobie zostawić ewentualnie przestrzeń do jakichś zmian. Widzę jednak, że to idzie w innym kierunku i wynika z momentu w życiu, bo czym innym to tłumaczyć (śmiech)?

Wiem, że pracujesz długo i potrafisz w nieskończoność dłubać w utworach. Chyba, że i to się zmieniło.
Tym razem chcę sobie narzucić deadline i spróbować nie zapętlić się w tym dłubaniu. Przy pracy nad debiutem zdarzyło mi się, że kiedy wypracowałem jakąś n-tą wersję utworu, która mi się podobała, przypadkiem odkrywałem inną sprzed dwóch miesięcy i ona okazywała się dużo lepsza. Tego tym razem chciałbym uniknąć (śmiech). Chociaż i tak będę nad tym długo siedział, bo po prostu tak mam.

Jak się resetujesz, jeśli w ogóle się resetujesz?
Najbardziej przy muzyce. Nie przy graniu koncertów czy działaniach związanych z pracą, ale w takich momentach, w których bawię się muzyką. Bo jest to forma medytacji i bardzo mnie to wyłącza. Lubię też podróżować. Pobyt za granicą jest mi w stanie dać taki reset, szczególnie w miejscu, gdzie wszystko jest inne. Pozwala odpocząć od tego, co jest tutaj i spojrzeć na to na nowo. Po dalekich podróżach w Warszawie łapałem się na tym, że wszystko wydawało mi się inne niż zapamiętałem. Mieszkanie wydaje mi się większe albo mniejsze niż było. To jest chyba znak, że nastąpił jakiś reset, odświeżenie.