FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Anderson .Paak - Malibu

Jest na "Malibu" coś, co przywołuje skojarzenia z debiutem D'Angelo, a trudno w tej kategorii o lepszą rekomendację.

Od premiery płyty "Compton" Dr. Dre nazwisko Andersona .Paaka na stałe zagościło na liście what’s hot czarnej muzyki i wszystko wskazuje na to, że szybko z niej nie zniknie. Wcale nie tak młody (właśnie skończył trzydziestkę) artysta wreszcie znalazł swój groove, choć zajęło mu to całkiem sporo czasu. Zaczynał jako Breezy Lovejoy, dwa lata temu, już jako Paak wydał niedoceniony krążek "Venice", w międzyczasie udzielał się na epkach i singlach ciekawych, ale mało znanych przedstawicieli kalifornijskiego podziemia, więc dopiero występy u boku Dr. Dre sprawiły, że znalazł się w świetle reflektorów. Szczegółowy zapis jego artystycznej drogi znaleźć można na Wikipedii, ale przytaczam ją nie bez kozery - chronologiczne przesłuchiwanie dokonań .Paaka to obcowanie z kroniką rozwoju artysty, który szuka siebie w różnych miejscach, inspiruje się współpracą z różnymi artystami, przede wszystkim jednak stale rozwija siebie, swój talent wokalny i tekściarski.

Reklama

Dlatego też "Malibu" to, przynajmniej na ten moment, .Paak w najlepszej możliwej formie, wewnętrznie spójny, uformowany. Brzmienie krążka nawiązuje przede wszystkim do klasycznego neo-soulu - a więc ciepłych, pieszczących ucho basów; analogowych, hammondowskich instrumentów klawiszowych; soczystych, naturalnych stóp, werbli i hi-hatów; wreszcie do długich wokalnych harmonii będących tłem dla wiodących wokali, co prawda wyśpiewanych, ale z rapperskim zacięciem. To, co dzieje się w głośnikach (a może nawet bardziej słuchawkach), to toczące się z alfonsiarskim luzem bogate w dźwięki, wielowarstwowe kompozycje, pożywne niczym gulasz z Nowego Orleanu. To jednak nie dziwi, skoro odpowiadają za nią takie producenckie instytucje jak Kaytranada, Madlib, Hi-Tek czy 9th Wonder. Przy tym jest w tej muzyce coś - brzmienie? tempo? klimat? - co przywołuje skojarzenia z debiutem D'Angelo, a trudno w tej kategorii o lepszą rekomendację.

Zaskakuje jedynie to, jak tradycyjny jest to album. "Venice" skrzyło się od eksperymentów, wycieczek prawie trapowych (jak genialne, anthemowe "Drugs") czy niemalże house'owych ("I Luh You"), tymczasem "Malibu" to od początku do końca spokojne, równe granie trzymające się jednej konwencji. Podobną zmianę słychać także w tekstach - jeszcze niedawno Paak śpiewał "If I call you a bitch / It's cause you're my bitch / And as long as no one else call you a bitch / Then there won't be no problems", tymczasem teraz wyznaje „You know I can't do nothin' with you / And I never looked as good as I do, and it's the truth / "No bullshit, I'm nothin' without you". Tego wcześniejszego pazura, niegrzeczności, frywolności trochę brakuje, to jednak niewielka cena za artystyczną dojrzałość, jaka bije z tego znakomitego krążka.