Alicia Keys - Here

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Alicia Keys - Here

Alicia Keys jest TUTAJ, by walczyć o swoje i twoje prawa. Przyłączysz się?

Od czasu nagrodzonego Grammy debiutu "Songs in a Minor" sprzed piętnastu lat Alicia Keys nie schodziła z afiszy. Jeśli nie jako wokalistka, to jako aktywistka lub aktorka. Imponowała działalnością na różnych polach, a zarazem z biegiem czasu sprawiała wrażenie coraz bardziej wypalonej muzycznie. Przewidywalne akordy klawiszowe, patetyczne refreny, monotonny wokal, teksty o wszystkim i o niczym - no ileż można?

Reklama

"Here" wreszcie przynosi odmianę. Nie rewolucję, jak zapewne chciałaby sama artystka, ale właśnie miłą odmianę. Na swojej szóstej płycie Alicia prezentuje się dokładnie tak, jak po słynnej zmianie imidżu - bardziej naturalnie niż dotąd, choć nie do końca bez makijażu, bo jednak lekko przypudrowana, wystylizowana. Nie tyle zupełnie odchodzi, ile oddala się od miałkiego popu na rzecz bardziej organicznych tudzież eklektycznych brzmień. Nadal preferuje pianino i hymnowy patos, ale teraz częściej śpiewa w tonacji gospel, sięga do oldskulowego hip-hopu i bluesa, jest też dużo dojrzalsza lirycznie. "Here" to jej najbardziej osobisty album, a jednocześnie najbardziej polityczny. O bardzo równym poziomie, od czego już nas trochę odzwyczaiła po szeregu płyt zawierających dwa-trzy przeboje i resztę wypełniaczy.

Singlowy "Blended Family (What You Do For Love)" z A$AP Rockym to w zasadzie jedyny tu utwór o radiowym potencjale, a zarazem wizytówka krążka - śpiewając o wychowywaniu dzieci męża razem z ich biologiczną matką, Alicia sygnalizuje potrzebę budowania wspólnoty bez względu na okoliczności. I tym jest też całe "Here" - apelem o tolerancję i akceptację na poziomie tak jednostki, jak i społeczeństwa.

"The Gospel" przy pomocy chóru i mocarnego hiphopowego bitu rysuje złożony portret wielopokoleniowej nowojorskiej rodziny. Oparty na przyjemnie karaibskich rytmach "Girl Can't Be Herself" nawiązuje do krucjaty Keys przeciw dyktatowi koncernów kosmetycznych. Akustyczny "Kill Your Mama" z tekstem współautorstwa Emeli Sandé punktuje bezduszny kapitalizm i zinstytucjonalizowany rasizm. Podbity nowoorleańskim jazzem "Pawn It All" to antymaterialistyczna refleksja typu "być nie mieć". Zadziornie feministyczny "She Don't Really Care_1 LUV" kreatywnie sampluje "One Love" Nasa i Q-Tipa, i przynosi fantastyczną solówkę wibrafonisty Roya Ayersa. Pacyfistyczne protest songi - "Holy War", "More Than We Know" i "Where Do We Begin Now" - nawołują do zjednoczenia niezależnie od płci, rasy, orientacji seksualnej.

I owszem - Alicia ze swoją misją zbawienia świata częściej brzmi jak Miss Universe perorująca o pokoju, niż przywoływane na krążku Nina Simone czy Elaine Brown z Czarnych Panter. Nie ma subtelności Solange ani charakteru Beyoncé. Ale nagrała dobrą, szczerą, nieprzesadnie uładzoną płytę. Być może najlepszą od debiutu.