Dropkick Murphys - 11 Short Stories of Pain & Glory

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Dropkick Murphys - 11 Short Stories of Pain & Glory

Wyleniałe, ale potrafiące wciąż mocno kąsać bostońskie łobuziaki przypominają się nowym, znakomitym albumem.

Dziewiąty krążek Dropkick Murphys "11 Short Stories of Pain & Glory" ucieszy wszystkich fanów celtyckiego folku i marynarskich szant - jak zwykle sprytnie "pożenionych" z czujnym, street punkowym łojeniem.

Już dawno nie słuchałem równie pozytywnego i energetycznego albumu - płyty, która budzi lepiej niż podwójne espresso i z miejsca, szast-prast maluje na twarzy radosnego "banana". Od ucha do ucha i na cały dzień. "Ejże!" - powiecie! "Przecież to nie jest to jakieś wydumane, finezyjne granie - ot, kilka akordów wziętych z klasyki ulicznego i zbuntowanego punk rocka oraz najbardziej chwytliwe cytaty z knajpianych lub morskich opowieści, które przywieźli ze sobą do USA emigranci z Zielonej Wyspy". No i racja! A w dodatku to wszystko już było. Ale właśnie na "11 Short Stories of Pain & Glory" ta wybuchowa mieszanka muzyczna nabiera nieprawdopodobnej wręcz lekkości i przebojowości.

Reklama

Może to zasługa doświadczenia bohaterów całego zamieszania? Przecież nie dalej jak w zeszłym roku Dropkick Murphys obchodzili 20-lecie działalności. I dziś, choć mają już status legend i weteranów punk-folkowej sceny, to grają nie tylko z podobną pasją, co w czasach debiutu, co robią to chyba z jeszcze wielkim luzem, zdobytym dzięki setkom koncertów. No i dziewięciu studyjnym krążkom. Posłuchajcie zresztą otwierającego najnowszy materiał utworu "The Lonesome Boatman" - tu nie ma silenia się na wielopiętrowe aranżacje rodem z rocka progresywnego czy równie pretensjonalne interwały spod znaku rycerskiego heavy metalu. Te krótkie, maksymalnie trzyminutowe kawałki (cały album trwa raptem 38 minut), są niczym ciosy twardego irlandzkiego boksera - mocne, szybkie i precyzyjne.

Wspomniana piosenka-opener z "11 Short Stories of Pain & Glory" to przecież firmowy znak muzycznej ferajny spod znaku czapek-kaszkietówek oraz koszulek polo z logiem Lonsdale czy Freda Perry'ego. Te pędzące na zabój gitary niczym ze szlagierów The Clash (w "4-15-13" mamy zresztą tekstowy cytat z ich "Clash City Rockers") i cała bateria celtyckich instrumentów (banjo, mandolina, dudy, akordeon oraz tin whistle, czylim flażolet) od razu wywołują skojarzenia z irlandzkim pubem, w którym leje się najlepszego guinessa i tańczy na stołach. A czasem leje się również po mordach.

"I'm a tinker, I'm a tailor, I'm a soldier, I'm a sailor, I'm a doctor, I'm a lawyer, I'm a thief / I'm a drinker, I'm a thinker, I'm a hero, I'm a zero, I'm a beggar, I'm a boss, I'm a cheat / But we're all just people tryin' to make our way" - śpiewają jednak z pasją nasi, nadgryzieni już nieco zębem czasu, punkowi piraci. I zapraszają wszystkich swoimi chóralnymi przyśpiewkami do swojej szalonej szanty. A tempo ich grania jest szalone i tylko na chwilę zwalnia. Na szczęście słuchając bardziej balladowych, ale przez to idealnie nadających się na stadionowe przyśpiewki "First Class Loser" czy "Paying My Way" mamy wreszcie czas na kolejną pintę dobrego irlandzkiego ale'a czy stouta. No chyba, że ktoś woli tamtejszą whiskey. A potem nie ma zmiłuj - zwariowana karuzela pod wodzą chrypiącego stylowo Ala Barra rusza dalej…

Jak te czy wcześniejsze piosenki Dropkick Murphys sprawdzają się wspaniale na koncertach pokazują filmy w internecie. Nic więc dziwnego, że kapela włączyła do swojego repertuaru musicalowy evergreen "You'll Never Walk Alone", który jest hymnem zarówno kibiców FC Liverpool, jak i Celtiku Glasgow. I trzeba powiedzieć, że w punkowej wersji szlagier brzmi naprawdę znakomicie - zresztą jak cały album!