FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Adele - 25

Wszyscy zastanawiają się czy schudła, a my pytamy, co tym razem nam zaśpiewała.

Z Adele cały problem sprowadza się do tego, że więcej osób zapewne czytało o niej w kolorowej prasie, niż słuchało jej muzyki. Średnio raz na kwartał Brytyjka chudnie, potem zostaje przyłapana na wyprowadzce od swojego partnera, a kiedy indziej wstawia w swoim domu kuloodporne szyby. Media mają też niepohamowaną skłonność do liczenia kolejnych zer na koncie artystki, za co w sumie sama Adele raczej nie może się obrażać, bo przynajmniej wie, czy zgadza jej się hajs na lokacie. Dziś jednak będziemy musieli skupić się na tym drugim wymiarze - czysto muzycznym. Skądś przecież te zera musiały się wziąć.

Reklama

Każda płyta Adele, tak jak i jej tytuł, oznacza pewien okres w życiu wokalistki. Patrząc na dyskografię Brytyjki z pewnej perspektywy, otrzymujemy obraz drogi, jaką przebyła od czasu nagrania pierwszych demówek w szkole muzycznej. Bez "19" nie byłoby "21", ani tym bardziej tegorocznego "25". Każdy album jest konsekwencją poprzedniego - to jak kolejne odcinki powieści w odcinkach, które jak mawiał amerykański filozof Ronald Dworkin, nie mogą powtarzać zbyt wiele z poprzednich epizodów, ale muszą jednak pozostawać z nimi spójne. Adele wydaje się konsekwentnie realizować tę ideę, chociaż zadanie, jakie stanęło przed "25" nie należy do najprostszych. Czy nowy album będzie w stanie chociaż zrównać się ze swoim poprzednikiem, którego sprzedaż sięgnęła w skali globalnej ponad 30 milionów egzemplarzy? To pytanie zadawano sobie zapewne od czasu, kiedy pewnym było, że "21" pobije wszelkie dotychczasowe rekordy.

Oczywiście największe halo powstało jeszcze przed premierą płyty, o ironio, wokół utworu "Hello" - singla bezpośrednio poprzedzającego listopadową premierę. Czy Lionel Richie faktycznie został zdetronizowany? Adele wytacza solidne działa, jednak diamentowy głos Lionela przetrwa chyba nawet największe tsunami, więc dla mnie werdykt jest dość oczywisty. Poza tym Adele chyba za bardzo wystrzeliła w kosmos, a napuszone kompozycje takie jak "Hello" zazwyczaj już z niego nie wracają (i dobrze!). Zdecydowanie lepiej prezentuje się luzackie "Send My Love (To Your New Lover)", wyprodukowane przez Maxa Martina, pracującego wcześniej z Katy Perry i Taylor Swift. Stylistycznie pasuje to do Adele, jak urząd prezydenta do Kanyego, ale to chyba jedna z nielicznych prób trafienia do grup wiekowych poniżej 50 roku życia. Tak naprawdę Brytyjce przydałoby się lekkie odświeżenie wizerunku, bo rzewne ballady w jej wykonaniu zwyczajnie już się znudziły. W końcu ile razy można jeść na obiad to samo danie, nawet w najlepszej knajpie… Na szczęście jest jeszcze rozpoczynające się bardzo sztampowo, ale broniące się w dalszej części "River Lea" nagrane razem z Danger Mousem i bezpretensjonalne "Water Under the Bridge" z ciekawymi chórkami w refrenie. Tylko dzięki tym pojedynczym jasnym punktom, album "25" po przesłuchaniu nie kończy się gigantyczną zgagą.

Podobno sama artystka twierdzi, że to materiał o starzeniu się i tęsknocie za czasem, gdy miała osiemnaście lat i piła z przyjaciółmi po dwa litry cydru dziennie w Brockwell Park. "To były najbardziej prawdziwe i najlepsze chwile mojego życia. Żałuję, że wtedy nie wiedziałam, iż nie będę mogła już więcej usiąść w parku i wypić butelki cydru". Rzeczywiście, 25, czy 27 lat to już nie pora na piwo ze znajomymi. A podobne wypowiedzi sprawiają, że Adele, mimo najszczerszych chęci, zwyczajnie nie da się traktować poważnie.