A Tribe Called Quest odchodzą z przytupem

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

A Tribe Called Quest odchodzą z przytupem

"We Got It from Here... Thank You 4 Your Service" w szybkiej ocenie dziennikarzy, raperów i producentów.

16 nowych utworów, godzina muzyki, plejada niezwykle ciekawych gości - od weteranów pokroju Busta Rhymesa i André 3000, przez najciekawsze młode twarze (Kendrick Lamar, Anderson. Paak), aż po ludzi z innych muzycznych światów - Jacka White'a czy Eltona Johna. Najwyższa pozycja w premierowym tygodniu na liście Billboardu, czołowa dwudziestka w wielu krajach, na każdym krańcu świata.

"We Got It from Here… Thank You 4 Your Service" odbiło się wprost nadspodziewanym echem, wobec którego i my rzecz jasna nie mogliśmy przejść obojętnie. W dzisiejszym odcinku naszej podróży z ATCQ postanowiliśmy w gronie redakcyjnych współpracowników i zaprzyjaźnionych z nami artystów, których podejście do muzyki w dużej mierze jest tożsame z tym prezentowanym przez amerykański kolektyw, ocenić ich powrotny i ostatni zarazem album. Nie będą to jednak klasyczne recenzje, raczej zbiór szybkich myśli, oceny tego, na ile oczekiwania, nadzieje, ale i niepokoje, przełożyły się na efekt końcowy.

Reklama

Na wstępie możecie sobie jeszcze przypomnieć Za co pokochaliśmy A Tribe Called Quest?

Dawid Bartkowski

Wspomnienia, wspomnieniami, a co z tą nową płytą ostatecznie? Stare i dobre ATCQ ze swojego późniejszego okresu i gościnnych udziałów, jak np. u The Fugees. Takim właśnie twierdzeniem molestowałem ostatnio wszystkich (nie)znajomych w mediach społecznościowych. Niemalże cała płyta idealnie trafia w moje gusta, na upartego pozbyłbym się tylko "Kids", bo nie do końca pasuje mi do całości, podobnie jak i kilku pojedynczych elementów: przeraźliwie nudnego i zwyczajnie cienkiego Jarobiego, średniego Kweliego i… Zresztą, po cholerę coś zmieniać? Q-Tip rządzi na każdym polu, nieodżałowany Phife genialnie go uzupełnia, większość gości też nie zawodzi. Być może nawet najlepszy tegoroczny rap i kto wie czy ta płyta nie jest też przypadkiem… najlepszym comebackiem po wielu latach w historii muzyki. Kontrkandydata widzę tylko jednego. "M B V".

Siódmy

Nie ukrywam, bałem się tego powrotu, bo wiadomo jak to z powrotami bywa. Szczególnie że dotyczyło to mojego ulubionego zespołu. 18 lat to długa przerwa nie licząc solowych projektów. 18 lat podczas których działo się wiele jak  w samym zespole Tribe Called Quest czy w samym hip-hopie! Śpię już spokojnie, bo od dnia premiery przeżywam to co w najlepszych czasach hip-hopu czyli złotej ery! Te bity, teksty, sample, zaproszeni goście i całość pasują do siebie jak każdy element w klockach Lego! Piękny hołd dla zmarłego Phife Dawga, piękny hołd dla muzyki a przede wszystkim dla słuchacza, który oczekiwał tego dnia gdzie znów usłyszy cały zespół Tribe Called Quest na jednym albumie!

Reklama

Andrzej Cała

Frajda - bardzo lubię to słowo. Kojarzy mi się jednoznacznie z niczym nieskrępowanym uśmiechem, naturalnością, przyjemnością o takim lekko szczeniackim zabarwieniu. W żadnym stopniu niewymuszoną, w pełni świeżą. I właśnie frajda najlepiej opisuje to, co poczułem słysząc za pierwszym razem "We Got It from Here… Thank You 4 Your Service" i to, jak się czuję słuchając tego albumu teraz, pewnie jakoś po raz sto siódmy.

Z powrotami weteranów często mam ten problem (ostatnie De La Soul to najświeższy przykład, ale tak naprawdę mógłbym je mnożyć w nieskończoność), że przy całym szacunku, uznaniu klasy i niewątpliwej jakości, płyty po prostu mnie nużą. Nie czuję w nich żadnej świeżości, polotu, dodania choćby pierwiastka magii do dorobku. W rapie to może zresztą być szczególnie odczuwalne, bo to muzyka, w której energia, głód mikrofonu i pasja są wartościami często o niebo istotniejszymi niż instrumentalna wirtuozeria czy miliony dolarów włożone w prace studyjne.

Do sedna zatem - "We Got It from Here… Thank You 4 Your Service" ma w sobie elementy każdej z poprzednich płyt ATCQ i to chyba największy atut tego wydawnictwa. Bo chociaż Q-Tip i spółka otworzyli się na nowe nazwiska, zrobili płytę brzmiącą świeżo, to mającą w pełni ichni sznyt. Nawet gdy są tu elementy reggae, kwaśnego funku, hip-hopu bardziej spod znaku Boot Camp Clik niż Native Tongues, wszystko płynie jakoś naturalnie.

Reklama

I co szczególnie istotne, jest to album w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie nastawiona na promocję singla kompilacja niepublikowanych wcześniej numerów, czego zawsze można się przy powrotach obawiać, ale właśnie album - dopracowany w każdym celu, zarapowany z pasją, na ważne tematy. Słychać dojrzałość raperów, potrzebę wypowiedzenia wielu wersów i obserwacji, na które młodzi artyści często nie mają ochoty się porywać (w powody nie wnikam). Ale słychać też, że nie zgnuśnieli, nie zapomnieli o flow, melodyjności.

Nie ma geriatryka, jest trajbowa poetyka. Lepszego hołdu ś.p. Phife Dawgowi oddać się nie dało.

Piotr Dobry

Wiedziałem, że ta płyta będzie dobra, bo niby dlaczego miałaby być zła płyta zespołu, którego dotychczasowe pięć albumów plasowało się na skali gdzieś między "świetnym" a "wybitnym". Choćby i płyta nagrana po blisko dwóch dekadach przerwy, bo przecież to trochę jak z jazdą na desce - 40-letni Tony Hawk może już nie zawsze zrobi obrót o 900 stopni, ale wielu efektownych trików nie zapomni. Mimo wszystko nie spodziewałem się jednak aż takiej rewelacji, krążka o klasę lepszego nawet od tegorocznego De La Soul. Zapewne na opinię mocno rzutuje mi sentyment, ale nawet starając się podejść możliwie jak najtrzeźwiej - ja tu nie słyszę słabego kawałka, odfajkowanego podkładu, niepotrzebnego gościa. Okej, są numery lepsze ("Solid Wall of Sound"!) i gorsze, ale zawsze są lepsze i gorsze, a tu gorsze oznacza cztery z plusem. Okej, Kendrick Lamar zjada Taliba Kweliego, ale co to za news w dwa tysiące szesnastym. Co istotne, to nie jest album dobry jak na weteranów, to jest album, po którym czuć autentyczny głód nagrywania, album świeży i energetyczny, mogący śmiało konkurować z dokonaniami młodych wilków. Mam za sobą kilkanaście odsłuchów i ani jednego skipowania - o niewielu krążkach mogę to powiedzieć. Wspaniałość.

Reklama

Temzki

Nowy album ATCQ jest dla mnie wielkim zaskoczeniem i niespodzianką. Zupełnie się go nie spodziewałem zwłaszcza w kontekście przedwczesnej śmierci Phife Dawga. Odnalazłem na nim to co najbardziej lubię w hip-hopie, czyli klasyczny rapowy sznyt i dużo ciepłych brzmień. Myślę, że Q-Tip jako producent po raz kolejny udowodnił, iż potrafi podać coś w totalnie niedzisiejszym oldschoolowym klimacie i jednocześnie zaprosić słuchacza do prawdziwej dźwiękowej uczty. Koledzy dzielnie go w tym wsparli zostawiając tym samym pożegnalny list do tysięcy (milionów?) fanów na całym świecie - takich jak ja.

Rafał Samborski

Nowy album A Tribe Called Quest to zdecydowanie najbardziej eklektyczna pozycja w historii grupy. O ile "Low End Theory" czerpało całymi garściami z jazzu, tak na "We Got It From Here…" inspiracji muzycznych mamy całe mnóstwo. Elementy neo-soulowe w "Melatonin", jamajskie rytmy w "Whateva Will Be" - ba, na tej płycie pojawiają się nawet Elton John i Jack White! Jednocześnie fundamenty rapowe są na tyle głębokie, że album wydaje się naturalnym rozwinięciem pomysłów, którymi Q-Tip ze spółką raczyli nas w latach dziewięćdziesiątych.

No, właśnie - co do gospodarzy: są w doskonałej formie. Kropką nad i jest tu genialne "Solid Wall of Sound", w którym Q-Tip, Phife Dawg wraz z dawno niesłyszanym Busta Rhymesem ustawiają młodzików w szeregu, pokazując im ich miejsce.

Album roku? Mimo wszystko stawiałbym na "Malibu" Andersona. Paaka. Na pewno jednak "We Got It From Here…" to ścisła czołówka 2016.

Eskaubei

Dziś słuchając nowych ATCQ nie mogę nadziwić się, jak udało im się w pełni zachować ten vibe, którym kiedyś zdobyli serca słuchaczy na całym świecie (w tym moje), sprawiając jednocześnie, że nowy album w żadnym momencie nie brzmi archaicznie. Po prostu od początku byli innowatorami, a ich muzyka definitywnie przetrwała próbę czasu. Dziś pokazują jak nadal piękny może być organiczny, otwarty na różne wpływy hip-hop. Naprawdę nie odczuwam potrzeby rozkładania płyty na czynniki pierwsze czy analizowania jej. Odczuwam absolutną przyjemność podczas jej słuchania i wychwytywania kolejnych smaczków. To jest moja definicja hip-hopu. ATCQ Forever! Native Tongues Forever! Phife Dawg R.I.P. Ta płyta była wyczekiwana i była potrzebna. Niech to płynie.