Repetycyjny przegląd nowego polskiego (około) jazzu
Jazzpospolita / fot. Maciej Głowiński

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Repetycyjny przegląd nowego polskiego (około) jazzu

O polskim jazzie można pisać aż do "nie powiem czego", ale czy przypadkiem nowe nie jest wrogiem starego?

Komeda, Milian, Trzaskowski, Kosz, Bartkowski, Urbaniak, Ptaszyn Wróblewski, Karolak, Kurylewicz, Korzyński i wielu innych… Jak jest obecnie? Może tak potężnych nazwisk nie ma (mam nadzieję, że jeszcze), ale nie wolno narzekać. Sceptycy zawsze mogą powiedzieć, że sytuację ratuje weteran, Tomasz Stańko, ze swoją ECM-ową estymą, ale może warto poszukać w bardziej nieoczywistych kierunkach?

Współcześnie sampler i gramofon traktowane są jako pełnoprawne instrumenty. Idąc takim tokiem myślenia, można powiedzieć, że… taki Bonny Larmes to polski Madlib. Głupie? Przecież dla wielu ten drugi to jazzman pełną gębą. Czy w takim razie zabawa samplami obliguje do nazwania kogoś "jazzmanem"? Postaci jak Larmes jest u nas wiele, rzuciłem taki "wolny i szybki" przykład. Kilka lat temu doskonałe rzeczy robił duet Skalpel, ale wiecie na czym to polegało? W pewnym momencie bawili się pewnym katalogiem.

Reklama

Lubię U Know Me Records, choć dla mnie jest strasznie nierówną oficyną. Sporo wydawanego przez nich materiału kompletnie nie trafia w moje gusta. W opozycji do takich wydawnictw, są jednak wielkie dzieła Twardowskiego i Zury, ale dzisiaj tylko o tym drugim.

Ja zostałem kupiony od samego początku tegorocznej epki pod bardzo odkrywczym tytułem, "EP". Bębny w "Chuck Borys" są tak samo obłędne jak gościnny występ Gerarda Lebika na saksofonie w "Ząb bi". Możecie mi wierzyć lub nie, ale to zdecydowanie najlepsze póki co tegoroczne extended play. Nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Przesadzam? Wcale tak nie uważam, wystarczy wsiąknąć na kilkanaście minut z "EP", żeby się o tym przekonać.

Pamiętajcie tylko, że to nie jest stricte jazzowy materiał - on wykorzystuje wszystko to, co najlepszego dał nam free i avant jazz, inspirując się gdzieś po drodze wspomnianym Madlibem, trochę Dillą oraz klasykami sceny beatowej. Mogło się to nie udać, ale jak widać/słychać - jest świetnie. Sam label niech bierze się za wydanie tego na jakimś nośniku - szkoda, żeby pozostało to tylko w zdigitalizowanej formie. Aha, osobna pochwała dla Znajomego Grafika za oprawę graficzną.

Odbijając trochę od hiphopowej estetyki, która i tak się jeszcze tutaj znajdzie, to naprawdę jest dobrze. Są i klasycy, kontynuatorzy polskich tradycji, ale są też tacy, którzy lubują się w kierunkach wyznaczonych przez Flying Lotusa, Austina Peraltę i resztę mistrzów z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Są też tacy, którzy robią i jedno i drugie naraz. Dodajmy do tego słowiański sznyt, charyzmę i powstaje prawdziwa mieszanka wybuchowa, która może naprawdę namieszać. Nasi mają szansę na wszystko.

Reklama

Najlepiej zawsze odnosić się do cudownego katalogu serii "Polish Jazz" (swoją drogą to nie zapominajmy także o Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym!) i może od tego zacznę, bo stała się rzecz niesłychana, moi drodzy. Seria została reaktywowana po prawie trzech dekadach i nie mam na myśli tylko reedycji wszystkich płyt, które są wznawiane w dziwnej kolejności. 78 część to debiutancki materiał Kuby Więcka "Another Raindrop". 22-letni saksofonista nie mógł sobie wymarzyć chyba lepszego początku, i mimo że album dość mocno odstaje od poprzednich woluminów, to jednak ma w sobie sporo uroku. Słychać sporo Johna Coltrane'a czy nawet Steve'a Reicha w "Dream About That Green Hill", a pozostałymi inspiracjami są, uwaga, Brian Eno i Kanye West. Osobiście nie przepadam za muzyką graną przez trzy osoby (prywatne zboczenie) i kompozycje Więcka spokojnie mogłyby zostać zagrane przez kwartet. Kto wie, czy nie wyszło jeszcze lepiej, ale nie ma co psioczyć - jest naprawde nieźle. Jeśli takie otwarcie ma zwiastować coraz to lepsze produkcje w serii to nie pozostaje nic innego jak tylko czekać.

Ciekawi to tak samo, jak rozwój samego Kuby. Słucham sobie "Repetitions" od kilku tygodni i nie mogę po prostu uwierzyć jakie to jest dobre. To co się dzieje na dziele Electro-Acoustic Beat Session wykracza poza granice mojej percepcji. To jest obcowanie z zupełnie nowymi formami jazzu na polskiej ziemi, przynajmniej na takim poziomie.

Temat wyczerpał Andrzej Cała w swojej recenzji, więc nie ma sensu więcej się rozpisywać, ale od siebie mogę dodać, że utwory Komedy dzięki EABS nabierają zupełnie nowego wymiaru. Tak, jak lata temu A Tribe Called Quest przemycali ducha Michała Urbaniaka w swoje nagrania, tak Marek Pędziwiatr z ekipą przemycają hiphopowe inspiracje we własne interpretacje Komedy. Niebywałe, jak dobrze i świeżo to brzmi. Temat może wydawać się mocno oklepany, ale już pierwszy odsłuch każe zmienić zdanie. Zakup obowiązkowy, tym bardziej, że z załączonego bookletu możecie dowiedzieć się całkiem sporo o… A może nie będę zdradzał szczegółów, tylko od razu zaproszę do sklepów? Musicie jednak się trochę pośpieszyć.

Gdzieś obok nich doskonale sobie egzystuje Jazzpospolita, która z każdym kolejnym albumem jest coraz lepsza i… paradoksalnie najwięcej jazzu jest w samej nazwie. Panowie zgrabnie eksplorują przeróżne muzyczne rejony, traktując jazz co najwyżej jako punkt wyjścia do swoich poszukiwań. To się musi podobać. Podobna sytuacja jest z Alamedą 5, na dziełach której jest w zasadzie wszystko. Wacław Zimpel to osobna historia i jeden z największych tytanów na polskiej scenie. Jest też wielki pianista Kuba Płużek, który był już wspominany na łamach Noisey przy okazji płyt Eskaubeia i kwartetu Tomka Nowaka, czyli najlepszej acid jazzowej kapeli w Polsce. Wojtek Mazolewski to klasa sama w sobie, a tegoroczny singiel "London/Theme De Yoyo 12" to być może jego największe dzieło. Darek Dobroszczyk, Paweł Kaczmarczyk, Kamil Piotrowicz, Paweł Wszołek, Piotr Orzechowski czy Cracow Jazz Collective z Mateuszem Gawędą na czele, to też nie są ludzie z pierwszej lepszej łapanki. A Moo Latte, Lotto czy w końcu Niechęć, to co? Naprawdę jest nieźle, tylko trochę szkoda, że nie doczekaliśmy się nowych Novi Singers.

Na zakończenie mały dylemat. Jeżeli Matthew Halsall ze swoim "On the Go" tak bardzo zaimponował Gillesowi Petersonowi, że ten postanowił mu przyznać nagrodę dla najlepszego jazzowego albumu, to ciekawe, co legendarny DJ by powiedział na naszych asów?

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.