FYI.

This story is over 5 years old.

The Fashion Issue 2013

Johnny Marr: Z modą i z muzyką nie ma żartów

Podobnie jak pedofile i dzieci, muzyka i moda idą ze sobą w parze. Jako że mamy tu do czynienia z jednej strony z perwersją a z drugiej z chorobą psychiczną, nic dziwnego, że związek ten od zawsze był trudny i burzliwy

Zdjęcia: Kevin Shea Adams

Podobnie jak pedofile i dzieci, muzyka i moda idą ze sobą w parze. Jako że mamy tu do czynienia z jednej strony z perwersją a z drugiej z chorobą psychiczną, nic dziwnego, że związek ten od zawsze był trudny i burzliwy. Johnny Marr jest jednym z niewielu muzyków, u których to połączenie gra. Jego styl początkowo rozwijał się jako stonowany lecz jednocześnie ponadczasowy kontrapunkt dla bluzkowatej, wybujałej kobiecości Morrisseya w czasach ich wspólnych występów z The Smiths – najbardziej stylowej kapeli wszech czasów, w której Johnny grał na najbardziej stylowym instrumencie wszech czasów, czyli na gitarze. Nic dziwnego, że Moz tak bardzo chciał mu obciągnąć, że ostatecznie się rozpadli.

Reklama

Współczesnym facetom, obwieszonym biżuterią (która swoją drogą mało któremu mężczyźnie w ogóle pasuje) i paradującym w debilnych tenisówkach oraz spodniach tak obcisłych, że można przez nie wyczuć ich puls, z pewnością nie zaszkodziłoby przyjrzenie się stylówkom Johnny’ego z różnych etapów jego kariery muzycznej. Przy odrobinie szczęścia mogliby nauczyć się z nich jak ubierać się jak stylowy, dorosły mężczyzna, a nie śliski, zdegenerowany plastikowy glut.

Jako że w tym miesiącu ukaże się pierwszy solowy album Johnny’ego zatytułowany The Messenger, postanowiliśmy porozmawiać z nim o muzyce, a przy okazji dowiedzieć się jak udało mu się nie zostać dupkiem oraz kto jest silniejszy: on czy Moz.

VICE: Mało który zespół cieszy się czcią porównywalną z The Smiths; co więcej, zjawisko to nasila się z biegiem lat. Czy uważasz, że tak poważne podejście do muzyki jest zdrowe?

Johnny Marr: W moim rozumieniu popkultura może być zjawiskiem intensywnym i wykraczać poza muzykę. Gdy dotyka sfery estetyki, stylu życia i polityki, wtedy jest naprawdę dobra. Nie przeszkadza mi, że część ludzi lekko traktuje swoje gusta w tym względzie oraz to co robię. Jednocześnie dla niektórych to bardzo poważna sprawa i jeśli udaje im się natrafić na coś zawierającego wszystkie wspomniane elementy czują się naprawdę szczęśliwi.

Mam wrażenie, że o ile kiedyś pojawiały się albumy i zespoły, które potrafiły zmienić czyjeś życie, to obecnie raczej się to nie zdarza. Nie wiem, może jestem już zmęczony.

Reklama

Moim zdaniem wszystko zależy od tego, czego szukasz. Jeśli uduchowionej poezji, to oczywiście nie wszędzie ją znajdziesz, natomiast jeśli masz 15 lat, myślisz o zmianie stylu i akurat odkrywasz The Strokes, to ta zmiana rzeczywiście zachodzi. Tak samo jeśli jesteś w gimnazjum i właśnie odkryłaś Karen O.

W The Messenger czuć silne wpływy girlsbandów oraz bluesa, zarówno od strony muzycznej jak i stylistycznej. Czy na płycie pojawiają się jakiekolwiek współczesne wtręty?

Szczerze mówiąc, nie. Nie chciałem się powtarzać, ale jednocześnie nie bałem się po prostu być sobą. Muzyka, której słuchałem w czasach szkolnych, miała fajny etos i stylistykę. Przeprowadziłem się z Portland z powrotem do Wielkiej Brytanii między innymi dlatego, że potrzebowałem znaleźć się w miejscu, które przypomniałoby mi kim byłem kiedy zaczynałem pisać piosenki. Nie chciałem osiągnąć z moją płytą czegoś szczególnego; prawdę mówiąc mam to w dupie. Niech inni się w to bawią, chętnie posłucham sobie ich osiągnięć na iPodzie. Ja po prostu skupiam się na byciu sobą.

Mimo udzielania się w sławnych zespołach jesteś chyba największym żyjącym zaprzeczeniem archetypu rockowego samca wymachującego penisem na prawo i lewo. Czy można powiedzieć, że jesteś feminocentryczny, a przynajmniej że masz rozwiniętą świadomość na tym polu ponieważ w młodości słuchałeś dużo girlsbandów? Jeśli tak, to czy był to świadomy wybór?

Świadomość tę zyskałem dzięki obecnym w moim życiu dziewczynom; to one zwróciły moją uwagę na ten fakt. Sądzę, że to kwestia pokoleniowa. Po prostu ludzie z mojego pokolenia, zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w USA, nie mieli obsesji na punkcie kobiecości. Dla dziewczyn granie w zespole nie był jakąś doniosłą sprawą. Poza tym dorastałem w towarzystwie dziewczyn, ich obecność towarzyszyła mi praktycznie przez całe życie. Jeszcze przed The Smiths dowiedziałem się, że nie gram na gitarze w samczy sposób, co potraktowałem jako komplement i postanowiłem się tego trzymać.

Na koniec pytanie, za które być może będziesz chciał mi przyłożyć: kto twoim zdaniem jest lepszy w siłowaniu się na rękę, ty czy Morrissey?

Zdecydowanie Morrissey. Zaraz, co ja mówię… to znaczy ja. Bez dwóch zdań.

ZOBACZ TEŻ:

JAK SYRENA
NERGAL TY BUCU
KEEP CALM I NAWET NA MELANŻU DBAJ O HIGIENĘ