Michał Jacaszek - Kwiaty

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Michał Jacaszek - Kwiaty

Ileż w tej płycie melancholii, ileż smutku i momentów do kontemplacji!​

Kwiaty? Tak, ale jakieś takie wyzute z kolorów, z zapachów. Niemal z życia. Jacaszek wydał swój najnowszy album, znowu z wokalami, z podłożem w postaci wierszy siedemnastowiecznego angielskiego poety, Roberta Herricka. Ileż w tej płycie melancholii, ileż smutku i momentów do kontemplacji!

Michał Jacaszek niejako wraca do piosenek, bo na "Kwiatach" producent zaprosił do współpracy Hannę Malarowską, niegdyś jedną z wokalistek warszawskiej formacji Lora Lie, obecnie założycielkę grupy Hanimal. Niejako, bo "Kwiaty" takiej piosenkowej formuły nie mają. To ukłon w stronę "Trenów" sprzed dziewięciu lat, to położenie nacisku - kolejny zresztą raz - na brzmienie skrzypiec. To w końcu współczesna muzyka klasyczna zbudowana na elektronice, której Jacaszek jest u nas w kraju wiodącym przedstawicielem. I mamy najnowszy album artysty, wydany przez Ghostly International w świecie oraz Requiem Records w kraju. Jaka to tak naprawdę płyta?

Piekielnie mocna, jeśli w przypadku muzyki zawartej na "Kwiatach" można użyć takiego określenia. Bo te melodie są jednak delikatne jak płatki, ulotne jak wiatr. Są ciche jak szept i zimne jak lód. Mroczne i smutne, z eterycznym śpiewem Malarowskiej, która na przestrzeni ostatnich kilku lat naprawdę się rozwinęła. Lora Lie, gdzie występowała niejako "w zastępstwie", następnie dołączając do regulaminowego składu, stanowiło dobre przetarcie w post-punkowo/noir-popowej estetyce. Folkowo-popowy Hanimal, mimo jej silnego głosu, padał kompozycyjnie, ale występy z Heart & Soul przy okazji płyty "Missing link" nadały Malarowskiej energii i większej charyzmy. O Zespole Bodo niewiele można jeszcze napisać, bo reprezentanci Sony póki co płyty nie nagrali, choć zapowiadają. Z Jacaszkiem Hanna Malarowska odnajduje się jak ryba w wodzie, jej pewny siebie śpiew znakomicie pokrywa się z zamglonymi, depresyjnymi, quasi-klasycznymi, quasi-ambientowymi podkładami producenta.

Te witają słuchaczy już od pierwszego na liście "Flowers". Przestrzenne kompozycje, spowolnione brzmienie fortepianu, tajemnicze pogłosy, wycofane szepty i wokale oscylujące wokół zdolności percepcyjnych słuchaczy. Takimi rozwiązaniami Jacaszek raczy nas przez całą płytę. Utwory na "Kwiatach" snują się swoim tempem, artysta nawet często ich nie rozwija, bazując na jednym, rozciągniętym w czasie i przestrzeni motywie. To ma swój urok, Michał Jacaszek buduje w ten sposób intymną relację z odbiorcą, wymagającą skupienia i odprężenia jednocześnie. Gra na emocjach? Niewątpliwie tak, bo płynące zewsząd poczucie nostalgii wypruwa z tytułowych kwiatów kolory. Szorstkie drony, długie plamy ambientowej elektroniki przeplatane partiami smyków, subtelnymi migawkami pianina czy narastającą, głęboką linią basu, budują charakter "Kwiatów" jako płyty melancholijnej, poniekąd depresyjnej. Malarowska też potęguje to uczucie. Jej momentami pogrzebowy śpiew, momentami wręcz obojętny, ale cały czas rzucony w tkankę brzmienia lo-fi, czyli masy szumów, trzasków, kojarzy mi się z wokalem Mariki Hackman, brytyjskiej folkowej artystki. Tym, co różni Malarowską od Hackman jest przede wszystkim warstwa muzyczna, po której obie artystki się obracają. Choć Hannie Malarowskiej dotychczas było bliżej do folku, jakichś odmian post-punku czy indie, w eklektyczno-elektrycznym świecie Jacaszka tworzy swoim głosem przejmującą narrację.