Białas & Lanek - Polon

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Białas & Lanek - Polon

"Polon" promieniuje determinacją. Ale nie jest w żadnym razie odkryciem na miarę Nobla.

Białas wydeptał sobie drogę do miejsca gdzie teraz jest - wolałbym nie używać słowa szczyt, bo lubię wysokie góry - sam. Nie wyklepał swojej pozycji na łopatkach starszych kolegów, nie poszedł po plecach tabunów dzieciaków, którym schlebiał, obyło się bez koniunkturalnych wolt i wygodnych skrótów. "Łokieć" w jego słowniku oznacza nie tylko pomocnik do rozpychania się, ale przede wszystkim coś, po co trzeba się urobić. Ośli upór, mrówcza praca, permanentna gastrofaza owocująca nienasycalnym głodem. To była recepta.

Reklama

Przed "Polonem" był "Prepolon", równolegle z nim jest jeszcze jedna płyta i mixtape, ale za wyrabianie 300% normy już tu nie nagradzają, chyba, że na OLiS. To, na co warto zwrócić uwagę to stała podaż błyskotliwych linijek niezależnie od liczby numerów, nawet jeśli często to błysk złotego zęba u cwaniaczka czy złotej toalety pokroju tej Birdmana. Ale te wszystkie wersy w stylu (cytaty w przybliżeniu) - "chcę ogromne siano, żeby kupić nową furę jak zapomniałem, gdzie zaparkowałem starą" czy "naucz się cieszyć z małych rzeczy - twoja dupa potrafi" cieszą, zwłaszcza że naprawdę jest ich sporo. Tak samo jak cieszy brzmienie Lanka, jak z kapelusza sypiącego zimnymi, bombastycznymi, plastikowymi podkładami. "Polon" jest profesjonalny, nigdy z pewnego poziomu nie schodzi. Ale też rzadko poza pewien poziom się wzbija.

Winny jest raper, bo obroty w nawijce są cały czas wysokie, przy płycie trudno odpocząć - może dlatego wytchnieniem są udane "Fraktale", z ciekawym, abstrakcyjnym podkładem, jointowym flow, niczym z płyty Włodiego. Sporo tu momentów prezentujących się jakby Białas chciał wrzucić kolejny bieg, tylko nie był w stanie i brakowało dopału, dociśnięcia do dechy, żeby kawałki kulminowały. Udało się w zajebistych "Xorcyzmach", gdzie trafione linijki pompowane są jedna za drugą pod ciśnieniem na ostrym jak brzytwa bicie, ale tak to sporo na "Polonie" szybkiego i głośnego pieprzenia bez orgazmu. Treściowo jest niby różnorodnie, tylko gdzieś wraca stały motyw - chłopaka, który wybił się z wsi (która zabijała w nim sny), ale nie chce polecieć tak, żeby wypalić się jak jego dawni idole, po drodze ma zaś dorwać hajs (który jest tylko narzędziem) i miłość (taką palącą do żywego). Domniemany sukces podpiera aspiracjami, utyskując zarazem na "wygrywanie życia" przez co nie przekonuje do końca. Zwłaszcza, że lepiej pasję przeżywać niż nieustannie deklarować.

Bity Lanka bywają z kolei za często jak z taśmy produkcyjnej, odhumanizowane. Pomijając wypadki przy pracy w rodzaju "Bidy" w opcji "Ed Sheeran goes dancehall" czy karmelkowego "Na serio", które mogło śmiało poczekać na płytę Zui, fajnie jak parodźwiękowe melodie wpadają w ucho i grają z klimatem numeru i głosami jak w bardzo dobrym "Ale ja nie" (gościnnie Paluch) czy "Gangesie" (gościnnie Quebonafide) - w tym ostatnim piątka za realizację wokalu, który dobrze naśladuje hinduskie melizmaty. Najlepsza na płycie "Simia" pokazuje Białasowi i Lankowi jak wygrywać - bit, tu w pół drogi między Chicago a Czarnym Lądem, ma uciekać od sztampy, oczywistych rytmów i oczywistych brzmień. A refren ma kosić, angażować, a nie tylko spoko wyglądać na papierze.

Miło patrzeć na Białasowe ambicje. Tylko ile pracy nie włoży - a to ewidentnie najlepsza z jego płyt - nie wydaje się, żeby to mogło wyjść poza "dobre,ale jak siedzisz w polskim rapie". Nie wystarczy nawijać histerycznie i na wyścigi, żeby być drugim Skeptą, tak samo trochę bardziej miękko położyć wersy i próbować nucić, żeby być jak kolejny Drake. Trzeba mieć na to i głos, i ucho, a pewnych barier nie pokonasz, możesz je tylko obejść. Ale za to "Fake Polo" pokazuje, że Białaś może być tu drugim Tede. Dobre i to.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.