FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Krzysztof Kozak - KNT: Ćpanie napędzało nasze ego

- Często mi mówią, że jestem "legendą polskiego rapu". Szkoda, że nie dodają "żywa"...

Wszytkie zdjęcia: Paweł Zanio

Ponad dwadzieścia lat temu z inicjatywy Krzysztofa Kozaka powstała wytwórnia R.R.X Desant. "Byłem z drużyny, a raczej, to ja byłem drużyną" - mówi słynny wydawca o ekscentrycznych czasach, kiedy to w jego oficynie wydawali tacy artyści jak: Tede, Peja, Wzgórze Ya-Pa 3, DJ 600 V, Pih, Borixon. Obecnie Krzysztof Kozak prowadzi stoisko na Dworcu Zachodnim w Warszawie.

KNT opowiada nam o fascynacji hip-hopem, pieniądzach, imprezach, bójkach w rytm dubstepu i poczuciu samotności.

Reklama

Czytaj wywiad poniżej.

Noisey: Co czujesz, gdy patrzysz na swoje dokonania w historii polskiego hip-hopu?
Krzysztof Kozak: Mam ochotę powiedzieć, że zbudowałem ten kościół i teraz mam ochotę go spalić. Zawinąć w bletkę i spalić.

Nie podoba ci się kierunek, który obrała ta kultura? Czy przemawia przez ciebie gorycz człowieka, który wydawał największe gwiazdy rodzimego rapu, a teraz już nie jest istotną figurą w branży muzycznej?
Jaka tam gorycz…. Nigdy nikomu nie zazdrościłem, a jak ktoś osiąga sukces to przynajmniej o jednego "zmarszczonego" typa mniej i świat jest lepszy. Wycofałem się może nie na własne życzenie, ale na pewno w odpowiednim momencie. Osiągneliśmy prędkość wyścigowego bolidu, ale jego konstrukcja była za słaba na prędkość światła. Sława i pieniądze to coś co nagle może "PYNC", jak bańka mydlana.

Tak było w twoim przypadku?
Nie mam kompleksów. Dużo osób mnie wkur***, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Kultura obrała dobry kierunek i szybko rozwija. Jest dynamicznie i ciekawie. Jakość polskich produkcji nie odbiega od światowych, a raczej amerykańskich, standardów.

Na pytanie o swój status w historii naszego hip-hopu, powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że czujesz się jak Will Smith z filmu "Jestem Legendą". Rozwiniesz?
Protagonista w tym filmie żyje w postapokaliptycznym świecie, otoczony opustoszonymi budynkami, gdzie w zakamarkach czają się jakieś zombiaki. Główny bohater jest jak myśliwy na sawannie. Chodzi na polowania, a we wszystkim co robi, jest sam. Samotność jest wygodna, bo pozwala na dyskusję z samym sobą. Nie masz obok siebie upierdliwych kolegów, więc jesteś wyzwolony. W tym sensie utożsamiam się z postacią graną przez Willa Smitha. No i jest jeszcze oczywiste porównanie oparte na tytule. Często mi mówią, że jestem "legendą polskiego rapu". Szkoda, że nie dodają "żywa"…

Reklama

W oczach wielu twój czas przeminął.
Lubię byś sam. Samotność jest mi bliskim uczuciem, bo choć w moim życiu była masa ludzi, to jednak zawsze czułem się trochę wyobcowany. Lepiej się dogaduje z nieznajomymi niż z potencjalnie bliskimi mi osobami. To jest dziwny kontrast, ale zawsze tak miałem. Niby smutek łączy się nierozerwalnie z samotnością, ale jest to "jazda" którą każdy z nas zna. W pewien sposób jest nam bliska i nie sprawia bólu.

Ktoś kiedyś powiedział, że Tede przeminął i skończył się po "S.P.O.R.T". Takie koncerty jak na Polish Hip-Hop TV Festival w Płocku, gdzie bawiło się pod sceną ok. 3 tysięcy fanów, świadczą o czymś innym. Ktoś inny powie, że Peja skończył się po ślubie. I znowu błąd… Moi ludzie mogą mieć gorszy moment w którym na chwilę odchodzą w cień. Ja wiem, że wtedy którym ostro pracują i po jakimś czasie znowu zaskoczą. Rap jest sztuką odnajdywania się w odpowiednim czasie, a artyści których wymieniłem, mają w sobie geny geniuszu. A ludzie… no cóż, zawsze będąć pierdo*** farmazony.

Żeby tego uniknąć, potrzebna jest prawda. W jaki sposób zetnąłeś się po raz pierwszy z hip-hopem?
Zanim dotarł do mnie rap, poznałem deskorolkę. To było na początku lat dziewięćdziesiątych. Pierwsze deskorolki pojawiły się w Polsce w sklepach motoryzacyjnych, z częściami do motocykli, etc. Niedługo po tym w tych samych sklepach motoryzacyjnych pojawiły się spraye z farbą. Nie umiałem malować graffiti, więc tagowałem nocą budynki robiąc głupie, niecenzuralne napisy. Pamiętam jak zrobiłem taki wrzut, który głosił: "chłopaki do knajp, a dziewczyny na traktory".

Reklama

Jarałem się deskorolką, choć nikt wokół nie jeździł. Nie miałem zatem kogo naśladować ani skąd czerpać inspiracji. Pamiętam że pewnej zimy, koło trasy szybkiego ruchu w Łańcucie, jeździłem na desce wspomagając się na kijkami! Wbijałem je w koleiny w drodze i odbijałem się byle do przodu (śmiech).

Urodziłeś się w 1967 roku. Jak zacząłeś wydawać rap w pod koniec lat dziewiędziesiątych, byłeś o parę lat starszy od swoich podopiecznych. Ciekawi mnie geneza twojej fascynacji kulturą, która dopadła cię parę lat przed trzydziestką.
Skąd się wzięła moja fascynacja hip-hopem? Pamiętam jak na kasetach VHS ukazywały się filmy z nurtu blaxploitation. Można było w nich zobaczyć cały przekrój kultury hip-hop: breakdance, graffiti, rap, DJ’ing. Rap ujął mnie tym, że był taki egzotyczny, pociągający, owiany tajemnicą, wręcz niebezpieczny.

Byłem już wydawcą mającym parę punkowych płyt na koncie, gdy trafiłem na pierwszą płytę Wzgórza Ya-Pa 3 [debiut o tym samym tytule z 1995 roku - przyp. red]. Chyba tydzień wcześniej usłyszałem w radiu ocenzurowany utwór "Scyzoryk" Liroya. Zajarałem się w chu* rapem! Dostałem olśnienia jako fan tej muzyki, więc naturalnie, zapragnąłem ją wydawać. Najlepsze, że byłem słuchaczem Wzgórza, a już niedługo po tym zostałem ich wydawcą, bo album "Trzy" wyszedł w 1997 roku u mnie w R.R.X. Każdy w życiu szuka zainteresowań, wykształcenia, swojej drogi po prostu. Jak zacząłem się zajmować się rapem, poczułem, że znalazłem się we właściwym miejscu.

Reklama

Szczególnie że byłeś wydawcą, który mocno zaprzyjaźnił się z wydawanymi artystami. Może aż za bardzo, patrząc na historie związane z R.R.X Desant.
Byłem z drużyny, a raczej, to ja byłem drużyną. Inicjowałem wiele wydarzeń. Każdy miał świetny humor, więc atmosfera do rozrabiania sprzyjała. Byliśmy na dużym marginesie porządności, ale uznawaliśmy, że jest git. Ćpanie napędzało nasze ego, tego nie da się ukryć. Kilka używek skutecznie pobudza pewność siebie i wzbudza poczucie wyższości. Tak się nam zdawało przynajmniej. Rock'n'rollowy tryb życia was pochłonął?
Tylko hazardu brakowało. Ćpaliśmy, nagrywaliśmy i jeździliśmy po mieście - to były nasze obowiązki. Młode chłopaki dobrze się bawiły. Nie brakowało nocy w trakcie których pod studio podjeżdżał najpierw transport z "Kolumbii", a następnie z "Finlandii". Przy tym wszystkim ciągle nagrywaliśmy, nie było dnia, żeby ktoś nie siedział w studio. Robiliśmy na przyśpieszonych obrotach, bo napędzała nas pasja…

…oraz ćpanie, jak sam przyznałeś. "Kiedyś jeden z wydawców zaczął zbijać flotę/ To naturalnie potem zaczął kirać kokę" - nawinął Pezet na albumie producenckim Praktika. Rozumiem, że to o tobie?
Nie wiem czy to o mnie. Paweł był wtedy bardzo młody i czasem coś bez zastanowienia chlapnął, ale takie były czasy. Mieliśmy może jedną sprzeczkę, ale Pezet przeprosił i było po sprawie. Wiem jak trudno jest przyznać się do błędu, a tym bardziej kogoś przeprosić. W naszej ekipie za nic nie przepraszaliśmy.

Reklama

A przepraszałeś za sposób zarządzania finansami wydawnictwa R.R.X? "Część dla Kozaka, część dla rapera, a część przepier***** razem" - jak głosi słynny cytat.
To była zła polityka dla ekonomii firmy. Freestyle'owałem, improwizowałem - nie znałem stawek, więc wymyślałem. Opowiem ci anegdotę, która dobrze obrazuję mój sposób działania. Kiedyś spod hotelu w Łodzi ukradli mi z samochodu piękny neseser. Przybiegają chłopaki i pytają zrozpaczeni, co w nim było. Ja tam trzymałem skarpetki i slipki, bo akurat w trasę jechaliśmy. Hajs zawsze był kieszeniach przy sobie (śmiech).

Wniosek jest taki, że nigdy nie rozstawałeś się z pieniędzmi?
Same się kleiły, więc nie musiałem (śmiech). Zarabialiśmy w legalny sposób, robiąc to, co kochamy. Każdy wydawał hajs z godnością i nie całowaliśmy się po złotych łańcuchach. Fury, które pojawiały się, często testowane były na wspólnych przejażdżkach. Działaliśmy według zasad ulicznych, tylko robiliśmy to na mega luzie.

Jednak ten "luz" nie mógł trwać wiecznie.
Żyliśmy w pewnym momencie już bardzo hardkorowo. Zrobiliśmy kiedyś w Katowicach crash test [ang. test zderzeniowy samochodu - przyp.red] na jedenastu małych fiatach. Rezultat? Na "dołku" wylądowaliśmy w ośmiu. Nasze zeznania się nie pokrywały, a ja "byłem tam przypadkowo, bo wracałem od kolegi z imienin" (śmiech).

Dopóki trwa impreza, wszystko jest ok, ale gdy przychodzi wziąć odpowiedzialność za swoje czyny - nie ma chętnych.
Niejednokrotnie byłem dyktatorem w sposobie działania. Fenomen wytwórni R.R.X polegał na tym, że mieliśmy ciekawe historie do opowiedzenia oraz wśród raperów zrzeszonych wokół mnie, panowała ciągła rywalizacja. W mediatora moich artystów się nie bawiłem, sami musieli rozwiązywać sprzeczki pomiędzy sobą. Czekałem tylko, aż czas zweryfikuję spory i pilnowałem, by w międzyczasie się nie pozabijali. Naturalna walka o prym w stadzie.

Reklama

Sukcesy przypisuje się nam wspólnie, a porażki spadały na moje barki. Tak jak powiedział Hirek Wrona o festiwalu w Opolu: "sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą". Czasem śmierć jednej osoby, może uświadomić innym, że czas coś zmienić. Na szczęście w naszej grupie nie doszło do ostatecznego, ale…może moja "ofiara" pozwoliła uratować plemię?

Tede powiedział o tobie: "Miał wszelkie szanse, by być Rokefelerem. W pewnym momencie jednak zaczął za dużo baniek z nosa puszczać, więc takie są tego teraz konsekwencje".
Z tego co pamiętam, to dwie osoby "puszczały bańki nosem". Dla tych którzy nie wiedzą, jest to określenie na stan nadużycia kokainy w którym dostajesz mocnego ślinotoku i nie możesz się wysmarkać.

Rokefellerem być to jedno, ale trzeba umieć nim pozostać. Zarobiłem na naszej wspólnej zajawce, doprowadziłem do tego, że stała się ona sportem ekstremalnym. Ważne jest jednak to, że gdy przypadkiem się spotykamy, to uśmiech pojawia się na japie. Nikt nam tego nie zabierze, bo co przeżyliśmy, to nasze.

Skoro jesteśmy przy postaci Tede i melanżach… Imprezowy hymn pokolenia "Drin za drinem" na wielu płaszczyznach streszcza działalność i styl życia panujący w wytwórni RRX.
Tede zrobił bit oparty na długim samplu z jugosłowiańskiej muzyki ludowej. Od początku czułem, że to będzie hit, dlatego namówiłem chłopaków, żeby coś pod to nagrali. Tede się opierał, mówił, że jakiś dziwny jest ten bit. Odpowiedziałem: "nie wiem czy jest dziwny czy nie, ale wiem, że jest zajebisty". Mam w utworze swoje wejście na jedno słowo "niezbyt", co było pomysłem Jacka. W pierwotnej koncepcji była także zwrotka Borixona, ale zabrakło czasu na nagranie jej "na czysto".

Reklama

Wers "Najebani wydawcy Peugeotem, przez miasto jak samolotem" odnosi się do pewnej wyprawy do dilera o brzasku twoim samochodem.
Znałem ekipę, która się tego dopuściła. Z informacji na ten temat wywnioskowałem, że chodziło o samochód zarejestrowany na Krzysztofa Kozaka oraz imprezę odbywającą się u niego w mieszkaniu. Bohaterowie tej balangi zapragnęli pojechać w miasto. Z Ursusa na Pragę Południe [dzielnice Warszawy - przyp. red] o szóstej nad ranem w celu zakupienia nielegalnych substancji odurzających. Przejeżdżali na czerwonym, wjeżdżali na tory tramwajowe… Nawet kierowca był pijany. Na ulicy Targowej musieli porzucić samochód, bo mieli do tego czasu prawie cztery kraksy śmiertelne. Po porzuceniu samochodu bohaterowie zamówili taksówkę i wrócili do mieszkania Krzysztofa Kozaka.

Widać, że masz artystyczne zacięcie, jak i wspominałeś wielokrotnie, że marzyłeś o rapowaniu. Puff Daddy może nie miał umiejętności, ale miał osobowość. Tobie również nikt nie może tego odmówić.
Podopieczni odciągali mnie od mikrofonu, wyrzucali moje demówki. Nie pozwolili mi, bo byłby kolejny raper do podziału kasy.

Nie wierzę w to wytłumaczenie. Sam mówiłeś, że miałeś zapędy dyktatorskie i realizowałeś, to co chciałeś.
Do freestylu mnie strasznie ciągnęło. Udzielałem się chociażby na wolnym stylu w Gib Gibon Składzie, którego częścią czuję się po dziś dzień. Gadałem w chórkach, gdzieś tam mój wokal przewijał się w "Kombosach". To był kontrowersyjny utwór, bo ludzie dosłownie zrozumieli słowa, że Tede "lubi wyluzować się z chłopakami".

Reklama

Kontrowersyjny także dlatego, gdyż sprzedałeś ten utwór wraz z innymi do gazety "Popcorn".
Sprzedałem wcześniej katalog firmie MIL i to oni dogadali się z "Popcornem". Nie uszanowali moich wytycznych dotyczących korzystania z katalogu. Niepisana obietnica została złamana.

To była szokująca sprawa w tamtych czasach.
To prawda. Tede po tej akcji chyba z pięć miesięcy nic nie nagrywał. Nawet jeśli udawał twardego, to wiem, że go to wkur**** niemiłosiernie. Chodził strasznie spięty. Na szczęście teraz odrodził się i jest teraz wysportowanym, zdrowo odżywiającym się i nagrywającym "trapy" raperem z pierwszej ligi.

Powiedziałeś kiedyś o sobie, że "byłeś hiphopowym hipisem", dopóki ktoś cię nie zaczepił. Chyba ciężko było zachować "pokój i miłość" do otoczenia, które bywało bardzo agresywne.
Byłem zbyt wybuchowy na hipisa. Pamiętam że w czasach pierwszej Molesty czy ZIP Składu, imprezy były bardzo prawilne. Ludzie mieli różne pomysły. Często ktoś rozpędzał się na ciebie, aby zahaczyć łokciem i wszcząć bójkę. Nie brakowało prowakatorów, a ja nie miałem problemu się z nimi szarpać. Pamiętam pewną przepychankę pod Pałacem Kultury. Warszafski Deszcz miał grać tam koncert, a ja się biłem z jakimś przechodniem, podczas gdy w tle grał dubstep. Jeśli jesteś wybuchowy, to zawsze znajdziesz w tłumie podobnych sobie.

Według filmu "Jesteś Bogiem" chciałeś przejechać Magika.
Nawet miałem raz sytuację, że ktoś mnie przedstawiał znajomemu, na co ten rzucił: "Kozak? To ty chciałeś Magika przejechać!". Niesamowite.

Minęła już gorycz związana ze sportretowaniem twojej osoby w filmie? Wytoczyłeś sprawę o naruszenie dóbr osobistych twórcom filmowej biografii Paktofoniki.
Mam grubą rozkminę na ten temat. Ciągle przypominają mi się poszczególne rozprawy. Nie zapomnę nigdy, jak sędzie pyta Rahima "czym jest hip-hop" oraz prosi, żeby ten opowiedział trochę o środowisku. Co odpowiedział Rahim? Cytuję z pamięci: "Wysoki sądzie, dużo czasu spędziłem w tej kulturze, ale już dojrzałem i się z nią nie utożsamiam". Pamiętajmy, że to człowiek, który działa prężnie w hip-hopie, ma swoją wytwórnie płytową [Max Flo Rec - przyp.red], wspiera artystów… Ciężko było tego słuchać.

30 kwietnia 2014 roku sąd częściowo uznał twoje rację przyznając ci zadośćuczynienie w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych. Twórcy filmu zostali również zobowiązani do publikacji przeprosin w "Gazecie Wyborczej" i "Rzeczpospolitej". Udało się wyegzekwować te postanowienia?
Sprawę wygrałem, a twórcy się odwołali od wyroku. Zadośćuczynienia w formie pieniężnej nie otrzymałem. Ważne, że uzyskałem przeprosiny w czołowych dziennikach - "Gazecie Wyborczej" i "Rzeczpospolitej". Przynajmniej moje kochane dzieci i małżonka Agnieszka (która wytrzymała 25 lat ze mną) - odetchnęli. Myślę, że nie chodziło nam o pieniądze tylko o moje dobre imię i o moją wiarygodność.

Co dalej? Jakie są twoje plany na przyszłość?
Jestem żywą legendą uczestniczącą czynnie w życiu sceny. Dużo satysfakcji dają mi nagrywki w studio z paroma zaprzyjaźnionymi ludźmi a także moje własne. Pojawiam się na koncertach, sędziuję na bitwach wolnostylowych. Jako widz obserwuję wiele. Wolę taki sposób spędzania czasu niż rozmowy o starych czasach. Możliwe że moje wspomnienia w formie książki ukażą się w tym roku, bo razem z Filipem Rauczyńskim piszemy ją od miesiąca. A inne ciekawe wątki ze swojego życia wplatam w teksty pisząc i nagrywając swoje solo. Płytę realizuje używając nowoczesnej stylistyki muzycznej, zresztą razem z OG BROO rozwijamy ten muzyczny pomysł od trzech lat.

Powiedziałeś kiedyś, że bardzo lubisz udzielać wywiadów, bo "można opowiedzieć ciekawe i prawdziwe historie, a przy okazji rzucić ze dwa wkręty". Gdzie je zlokalizować na przestrzeni naszej rozmowy?
Wywiad nie zawiera wkrętek.