Letherette - Last Night On The Planet

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Letherette - Last Night On The Planet

Przypomina się tu wszystko, co dobre. Wszystkie Bonobo, Kid Koale; ba - nawet Steve Reich. Letherette znaczy: z szacunkiem do klasyki i otwartymi umysłami.

Ponoć tajemnica smaku muzyki Letherette tkwi w tym, że tworzący duet Richard Roberts i Andy Harber, przyjaciele z dzieciństwa, są jak bracia. Wychowywali się w Wolverhampton, idealnym miejscu dla młodych twórców, bo - jak sami mówią - nie ma tam nic do roboty. "Paliliśmy jointy i bawiliśmy się muzyką godzinami" - opowiadają. Cóż, pozostaje chyba dodać dupochronowe: "nie róbcie tego w domu", ale jakie są efekty - każdy usłyszy. W Ninja Tune pojawiła się właśnie ich druga płyta, "Last Night On The Planet", istna perełka. Z pewnością nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Roberts i Harber nadal mieszkają w Wolverhampton…

Reklama

Letherette są w sumie kolejnym przykładem ciekawego zjawiska, w którym najmłodsi twórcy (obok nich, przykładowo Romare czy Actress, z którym się zresztą świetnie znają) prowadzą swoją wytwórnię w rejony stylistyczne dla niej samej klasyczne. To jest samplowania, downtempo i subtelnego eksperymentu. Na "Last Night On The Planet" panowie ostrożnie stąpają po granicach hip-hopu, miarowego, muśniętego tanecznością 4x4. Nieuniknione są skojarzenia z twórczością Madliba czy J Dilla, a w "Dog Brush" nawet i z Daft Punk z okresu "Around The World". Takie są ich inspiracje, więc w sumie żadne w tym moje odkrycie. Dość powiedzieć, że fascynacja samplowaniem, które Letherette nazywają odkrywaniem sekretów, czy godziny spędzone na testowaniu dźwięków i połączeń owocują bardzo organicznym, odrobinę retro brzmieniem.

Album nabiera tempa wprost proporcjonalnie do czasu swojego trwania. Po bardzo leniwym rozpoczęciu "Momma" z udziałem Rejjiego Snowa czy "Bad Sign", wypełnionego jeszcze eksperymentem, ambientem i onirycznym wokalem Jed & Lucia, już we "Frugaloo" przenoszą nas do warehouse'owych i disco klimatów z końca lat 80. I to w szybkim tempie. Szczyt stylu osiągają jednak u kresu płyty - jak dla mnie - w "Soulette". Produkcji będącą wypadkową wszystkich zabiegów stosowanych do tej pory. To wstrzymywane sample kontrastujące z rozpędzonym bitem i niepokojąco czającym się pasażem w tle, które jednocześnie zajmują analityczny umysł i roztańczone ciało. Nawiązujący do taśmowych eksperymentów Steve'a Reicha i kanonów z jego "Music for 18 Musicians" utwór "Rubu" jawi się w tym wszystkim jako konieczne ukojenie zmysłów. Przynajmniej do momentu, w którym znów się nie rozpędza. Letherette finiszują jak dobry sprinter.

Zróżnicowana to, ciekawa, oddziałująca estetycznie i zmysłowo propozycja na miarę największych produkcji Ninja Tune. "Last Night On The Planet" jest jednym z kandydatów na płytę do zajechania, szczególnie, że najlepiej zażre pewnie z winyla.