FYI.

This story is over 5 years old.

W obiektywie

Za kulisami „Blackstar”: wywiad z Johanem Renckiem, reżyserem 10-minutowego filmu z Davidem Bowie

„Blackstar” pochodzi z nadchodzącej płyty Davida Bowie, która ukaże się w styczniu.

Na początku "Blackstar", filmu z Davidem Bowie, do martwego astronauty podchodzi kobieta z ogonem. Zabiera jego czaszkę, ozdobioną klejnotami i idzie do nieziemskiego miasta, starożytnego i tajemniczego, podczas gdy szkielet astronauty dryfuje ku zaćmieniu. Kobiety ustawione w kole czekają na czaszkę "pośrodku tego wszystkiego", gotowe przystąpić do milczącego rytuału. "W dniu egzekucji jedynie kobiety klęczą i uśmiechają się", objawia Bowie. Ten człowiek powrócił z kosmosu i przyprowadził ze sobą kilka nowych postaci.

Reklama

Nie musicie znać bogatej dyskografii Bowiego żeby wiedzieć, że fascynuje go film. Grał w produkcjach długometrażowych ("Człowiek, który spadł na Ziemię", "Labirynt" czy "Basquiat - Taniec ze śmiercią", by wymienić tylko kilka z nich) i skomponował wiele soundtracków, lecz najbardziej fascynujące filmy Bowiego to te, które uświetnia jego własna muzyka, na przykład surrealistyczny "The Image" z 1969, długometrażowy "Ziggy Stardust and the Spiders From Mars" z 1973 czy też absurdalny "Jazzin’ for Blue Jean" z 1984.

Podczas współpracy z Bowiem, reżysera "Blackstar", Johana Rencka, fascynowało zarówno brzmienie jak i wizja tego artysty. Dorobek Rencka jest spory - kręcił klipy dla wszystkich, począwszy od Beach House i Beyonce, po Madonnę i The Knife; wyreżyserował kilka odcinków "Breaking Bad" i "Walking Dead" oraz brytyjski serial kryminalny "The Last Panthers", który miał premierę w zeszłym miesiącu. Renck, bardzo zaangażowany w ten projekt, nalegał, by muzykę do czołówki skomponował ktoś, kogo wielbi od dzieciństwa, lecz w rzeczywistości nigdy nie oczekiwał, że uda mu się namówić Bowiego. Gdy, ni stąd ni zowąd, asystent Rencka postanowił skontaktować się z Bowiem, Renck był podekscytowany. Kiedy muzyk zadzwonił do niego następnego dnia, reżyser był zachwycony, miał głowę pełną pomysłów.

Spotkaliśmy się z Renckiem w jego studio na Bowary, budynku otoczonym czcią, w którym mieszkał kiedyś William S. Burroughs, legenda ruchu beatników, a Mark Rothko malował swe słynne murale. Nic z tych historii nie umknęło uwadze Rencka, który jest nienasyconym miłośnikiem sztuki, kultury i mediów. Mieliśmy okazję porozmawiać o "Blackstar", "The Last Panthers" i o tym, jak wyglądała jego twórcza współpraca z Davidem Bowie, którego uważa za jednego z niewielu prawdziwych artystów, jakich zna.

Reklama

Noisey: Porozmawiajmy o "Blackstar", które jest świeżą sprawą. Pierwsze, co widzimy, to kobieta zbliżająca się do ciała astronauty w kombinezonie kosmicznym. Czy to major Tom i czy jest to potwierdzona informacja o śmierci tego bohatera?
Johan Renck: Większość z takich rzeczy jest przeznaczona dla oczu widza, wiesz? Możesz z nimi zrobić, co zechcesz. Mogę tylko powiedzieć, że, z jednej strony, nie ma w tym żadnego rozmyślnego, ukrytego dążenia do jakichkolwiek nawiązań do przeszłości. Z drugiej strony, wiele z tych pomysłów było konglomeratem powstałym z moich rozmów z Davidem. On przysyłał mi rysunki, ja mu odsyłałem i tak się przerzucaliśmy.

Przychodzą ci do głowy jakieś konkretne obrazy?
Co masz na myśli?

[Legendę brytyjskiego okultyzmu] Aleistera Crowleya, do którego David nawiązywał w "Quicksand" z "Hunky Dory". Czarna gwiazda pentagramu na modlitewniku to Bowie "zanurzony w uniformie metaforyki Crowleya".
Cóż, jestem wielkim fanem Crowleya, zawsze byłem. Kilka lat temu próbowałem nakręcić film o jego życiu, ale nigdy nie udało nam się tego poskładać. Uwielbiam Crowleya, gdyż w swoim czasie był bardzo śmiałym człowiekiem. Uważam, że jest bardzo błędnie rozumiany. To był porządny facet, a przedstawiano go jako złego człowieka, którym nie był. Podobał mu się pomysł bycia eskapistą, magicznym paradygmatem, i starał się to stworzyć. I, rzecz jasna, nie udało mu się, bo to gówno nie istnieje nigdzie indziej, jak tutaj. [Renck wskazuje na głowę]

Reklama

Rozmawialiście o tym z Davidem?
Troszeczkę. David jest niesamowicie oczytany, wiesz? Niezwykle błyskotliwy. Bogactwo rzeczy, do których nawiązuje, to prawdziwa otchłań. Wie wszystko, zetknął się ze wszystkim. I po tym, czego dokonał w ciągu tak długiego czasu, wciąż jest bardzo ciekawy, niewiarygodnie twórczy. Ma takie podejście "Przyjrzyjmy się temu, spróbujmy, zobaczymy, co z tego wyjdzie".

Masz na myśli proces twórczy?
Tak. Z drugiej strony, kiedy rozmawialiśmy o tym, kiedy to video się ukaże, i mówiłem mu, że będą wywiady i inne cholerstwa, powiedziałem: "Wiedz o tym, że nie robię tego, żeby uszczknąć coś z twojej chwały czy blasku, nie interesuje mnie to. Robię to, żeby wspierać twoją muzykę". A on odpowiedział: "Wiem, że nie jesteś taki. Jedno, co ważne, to żeby ani przez chwilę nie zgadywać ani nie analizować, co te obrazy znaczą, to jest coś między mną a tobą. Ludzie będą wyłazić ze skóry, żeby to rozłożyć na czynniki pierwsze i zinterpretować każde możliwe znaczenie, ale nie ma sensu się w to angażować". Powiedziałem, że całkowicie się z nim zgadzam. Nigdy nie rozmawiałem i nie robiłem analiz moich video czy czegokolwiek, bo to jest coś, co zrobiłem, to się skądś wzięło. Możesz sobie na ten temat myśleć, co ci się żywnie podoba, nie będę ci narzucał żadnych moich pomysłów.

Może to nie ma znaczenia, skąd to się wzięło, ważne jest, dokąd prowadzi? Jest taka teoria o ludziach, którzy analizują symbole i szukają połączeń, na przykład zwolennicy teorii spiskowych. Poszczególne elementy w dziele czy scenariuszu mogą mieć znaczenie, lecz sznurki, które je łączą, to już kompletna bzdura.
Dobrze powiedziane. Elementy mogą być prawdziwe. A połączenia są dużo mniej interesujące, choć poszukiwanie ich leży w ludzkiej naturze, bo są kuszące.

Reklama

Lecz kiedy oglądamy ten film, z pewnością zaczynają się pojawiać. Jest tu złowieszcza wieża "pośrodku tego wszystkiego…" i czarna gwiazda. Dlatego pomyślałem o Crowleyu. Jest też kilka innych "znaków"… główna bohaterka ma ogon.
Tak, ale ja pracowałem nad realizacją tego przez długi czas. Wszystko, o co mi chodziło, to - w taki czy inny sposób - umieścić tam to, co czuję, żeby inni mogli tego doświadczyć. Nie chcę być pretensjonalny, ale nie próbuję być jakimś artystą. Nie to mam na myśli. Zawsze interesował mnie ten proces: przekształcania jakiejś emocji, zjawiska psychologicznego w coś namacalnego, konkretnego. Im człowiek jest starszy, tym te odniesienia stają się głębsze. Wszystkie rzeczy, na które natknąłeś się na swojej drodze, czy to będzie Crowley, czy Phillip K. Dick albo [surrealistyczny reżyser Alejandro] Jodorowsky, wszystko, co wydawało ci się interesujące. To gdzieś tam zostało w środku poukładane. Ma się w środku takiego kustosza, o którym się nawet nie wie, który zaczyna to wszystko sortować: "lubię", "nie lubię". I potem, ni stąd ni zowąd, masz to cholerne widowisko z rzeczami, które lubisz, bo one w taki czy inny sposób do ciebie przemawiają. Myślę, że im jesteś starszy, tym bardziej staje się to szczere. Bo to nie jest tak: "Mógłbym być młodszy, postaram się myśleć, że to jest fajne, bo jest fajne!". To nie tak wygląda.

Miałeś wystarczająco dużo czasu, by się dowiedzieć, co do ciebie przemawia? Nie potrzebujesz potwierdzenia?
Ani trochę. Nie chodzi mi o efekt, o reakcję.

Reklama

Odnoszę wrażenie, że Davidowi też nie.
Zupełnie nie!

I dlatego dobrze wam się razem pracuje?
Tak, i to jest niesamowite. Pracowałem z wieloma artystami, wieloma aktorami, mnóstwem ludzi. Lecz niewielu z nich było tak szczerych. On jest najmniej pretensjonalnym facetem, jakiego znam, a jednocześnie ma głębokie, poważne, ciekawe pomysły, wiesz? Możemy rozmawiać o ogonie tej kobiety [na video] na miliony sposobów. Nie wiem tylko, czy wolno mi się tym dzielić. Ale ogon to pomysł Davida. Powiedział: "Chcę, żeby ta kobieta miała ogon. Tak, tak, podoba mi się to. Ma to w sobie jakąś erotykę". I to wszystko!

David zawsze miał niemal filozoficzną świadomość natury obrazu, który przewija się w jego pracy i używał jej, bawiąc się w film. Kiedy patrzy się na twój dorobek, mamy tu punkt, gdzie filmografia krzyżuje się z muzyką - wszystkie twoje teledyski, nagrałeś też kilka albumów. Jesteś reżyserem, który czuje wielką miłość do muzyki, a David jest muzykiem, który kocha film. Czy wasza współpraca realizowała się dzięki tym waszym krzyżującym się pasjom?
W 100 procentach! Zaczęliśmy od tego, że napisał muzykę do czołówki filmu, takie było źródło tego utworu. Dzwonił do mnie ze studia, żeby mi coś zagrać i pytać, co o tym myślę, do tego stopnia angażował mnie w ten proces. To nie była uprzejmość - już na samym początku oświadczył: "Chcę, żeby to miało znaczenie dla nas obu. Chcę skomponować ten utwór, bo nigdy wcześniej nie robiłem czegoś takiego dla telewizji, jest to dla mnie inspirujące na wielu płaszczyznach i chodzi o to, żeby to było dostosowane do czołówki. Żeby to miało znaczenie dla jednej i dla drugiej strony". Był bardzo wspaniałomyślny w tej kwestii. W związku z tym przeprowadziliśmy wiele rozmów. Interesowało go, żebyśmy robili to wspólnie, bo znaleźliśmy jakąś dziwną wspólną płaszczyznę. Nie jestem tu po to, żeby przyjaźnić się z tymi ikonami i legendami, ale było dokładnie tak, jak powiedziałeś. Wprawdzie pochodzimy z różnych środowisk, ale może chodzi o taki sam sposób podejścia do tej pracy albo sposób myślenia. Niektóre odniesienia, szczęśliwym trafem, okazały się bardzo pokrewne.

Reklama

Jeśli więc ludzie mogą wyciągać różne wnioski, patrząc na tę samą rzecz, a ty i David dzielicie wspólną sympatię do tej samej estetyki, wasze rozumienie tych rzeczy może się całkiem różnić i wszystko jest w porządku?
Świetnie wyraziłeś to, nad czym ja tyle się rozwodzę. Dokładnie tak. I spora część tej współpracy polegała na relacji. To bardzo proste, zasadnicze, bezpretensjonalne i naturalne. Dlatego to był prosty proces. David dał mi dużo swobody a ja byłem bardzo otwarty na rzeczy, które proponował. Nie mieszał się, ale jednocześnie kiedy miał jakiś pomysł, po prostu wysyłał mi jeden ze swoich rysunków i mówił: "To jest coś". Starałem się to wykorzystać, sprawdzić, czy mogę to jakoś wkomponować i w ten sposób powstał szkielet tego video. Jest bardzo, bardzo zadowolony z tego, jak to wyszło i to wszystko, co na ten temat powiedzieliśmy. Stwierdził po prostu: "Uważam, że to jest doskonałe". I to wszystko, co trzeba nam wiedzieć. Na poziomie współpracy to wszystko, czego nam trzeba. A ludzie i tak będą mieli swoje gówniane pomysły i opinie, zwłaszcza tu i teraz.

Jak uważasz, dlaczego Bowie lubi bawić się pomysłem igrania z kompleksem Mesjasza? Widzimy ukrzyżowane strachy na wróble, upadłego astronautę - nie trzeba interpretować tych obrazów, żeby dostrzec ten przewijający się motyw. Chodzi o wiek? O czas i miejsce?
Nie podjąłbym się robić żadnej takiej analizy w chat roomie, że tak powiem, ale uważam, że istnieje powód, aby myśleć, iż jeśli jest się płodnym artystą i człowiek zbliża się do siedemdziesiątki, to przynajmniej zaczyna myśleć o śmiertelności. Zaczyna się w inny sposób myśleć o swojej roli w historii. Gdy jest się młodym i pisze się muzykę, reżyseruje, tworzy sztukę, wszystko to jest ukierunkowane na przyszłość. Chce się dokonać jakiejś zmiany. A kiedy człowiek się starzeje - tak jest w moim przypadku - myśli się o rzeczach, które chce się zrobić i w jaki sposób będą one kiedyś postrzegane przez twoje dzieci. To przeciwieństwo frontalnej trajektorii, to ma niemal aspekt biograficzny, wiesz? Może zmienisz swój sposób myślenia o tym. Mogę szczerze powiedzieć, że ta historia z Mesjaszem jeśli chodzi o strachy na wróble nie była w żaden sposób zamierzona.

A jakie znaczenie odczytuje widz?
Właśnie! Był teaser tego w internecie i komentarze były takie, że to profanacja, obrażanie Jezusa na krzyżu.

To świetna reklama.
Oczywiście! Ale to nawet nie przeszło nam przez myśl. Niemniej jednak, nie mogę nic powiedzieć. Gdybym nakręcił video bez żadnego zaangażowania ze strony artysty, mógłbym swobodnie o tym mówić. Ale w tym przypadku był to długi proces, przewinęło się bardzo wiele rzeczy, które zmieniały swój kształt i postać, wszystko to była prawdziwa współpraca. I nie chciałbym wypowiadać się na temat znaczeń, kiedy nie ma tutaj Davida. Gdy wspominasz współpracę z nim, czy ten proces wyjaśnił ci coś w związku z jego fascynacją i fiksacją na punkcie filmu?
Nie. Ale powróciłem do starej muzyki Bowiego, wiesz? Zrobiłem to, bo nagle ten facet, z którym dorastałem… Gdy miałem dziesięć lat, miałem w swoim pokoju jego plakaty. I nagle, po spędzeniu takiej ilości czasu w jego pobliżu, zapragnąłem posłuchać wszystkich tych rzeczy i zobaczyć, co czuję. I pokochałem tę muzykę jeszcze bardziej. Bo zdałem sobie sprawę z tego, jaka jest prawdziwa. Nie jest naciągana, on nie starał się być ważny czy interesujący. Każde słowo, każda linijka tekstu były prawdziwe, pochodziły od błyskotliwego człowieka, który nigdy nie starał się wzbudzać sensacji czy czegoś w tym rodzaju. To nie jest nic w stylu: "Hm, co można zrobić, żeby to było fajne i inne, co by zainteresowało widzów?". Wysyłał mi rysunki. Po prostu powiedział: "Chcę maskę z guzikami zamiast oczu".
To coś mówi o człowieku, który nie tworzy obrazu, żeby go zmarnować. Ilu muzyków to robi? Tworzą markę. Budują swoją estetykę.
Nie zadawałem sobie pytania: "Kim on jest?". Bo to mnie nie interesuje. Interesuje mnie to, co tworzy, ta postać z guzikami zamiast oczu, Button Eyes. W tym filmie jest dwóch bohaterów - Button Eyes, introwertyczny, udręczony ślepiec. I potem ten facet w drugiej części tego utworu, który jest krzykliwym oszustem, sprzedającym nam swój tekst. Słowo - z tą książką z czarną gwiazdą.
Nie, to jest trzecia postać! Kapłan. Jeśli przypomnisz sobie wszystkich bohaterów, których on stworzył przez ten czas, to jest ich całkiem sporo, jedni mają imiona, inni nie. Niektórzy istnieją tylko w tekstach piosenek. A niektórzy wyruszyli w trasę koncertową.
Właśnie! Ale wszyscy z nich to są jacyś bohaterowie i wszyscy coś znaczą. I wszystko jest prawdziwe.

Justin Joffe jest pisarzem mieszkającym na Brooklynie. Obserwujcie go na Twitterze.

Tłumaczenie: Ewa Szymczyk