FYI.

This story is over 5 years old.

Ludzie z cienia

Kuba Bujas, Krzysztof Kosz: To nie jest p**ona era techno, tylko p**ona era zupy "Przegląd Tygodnia", którą wszyscy jemy

Autorzy klipów PRO8L3MU i Baascha opowiadają o kinie, muzyce i życiu.

Kadr z klipu "Tori Black"

Muzyka, jak każda inna gałąź przemysłu, ma to do siebie, że pomysł gdzieś z tyłu głowy artysty dzieli od gotowego produktu stosunkowo długa droga. Teraz zastanów się, ile razy pomyślałeś o wszystkich osobach zaangażowanych w proces powstawania muzyki: producentach, menadżerach, bukerach. Oni wszyscy dbają o to, żebyś mógł pójść do sklepu, wziąć z półki płytę, a po jej przesłuchaniu, kiedy stwierdzisz, że z chęcią zobaczyłbyś ten zespół live – żeby koncerty trafiły tam, gdzie jest na nie potrzeba. Zbyt często się o nich zapomina, więc my postanowiliśmy z nimi porozmawiać. Oto Ludzie z cienia - niezastąpieni, choć dla wielu niewidoczni.

Reklama

Kuba Bujas i Krzysiek Kosz zajmują się wizualną warstwą muzyki. Teledyski, które do tej pory stworzyli, poruszają się w estetyce, jaką naprawdę uwielbiamy! Jeżeli znacie PRO8L3M, to na pewno widzieliście klipy do "Tori Black" albo "Jakby Świat Kończył Się", czy "2040". Panowie są też autorami wideo do utworu "Shout" Baascha, który jest chyba pierwszym w polskiej muzyce klipem w perspektywie 360º. To jednak zaledwie drobny wycinek ich muzycznej i filmowej zajawki, o której postanowili nam opowiedzieć.

Przeczytaj wywiad poniżej.

Noisey: Macie jakiś klip, który siedzi wam w głowie od bardzo dawna i zrobił na was szczególne wrażenie, nawet kiedy byliście jeszcze dziećmi?
Krzysztof Kosz: Kiedy byłem dzieckiem, to na pewno "Thriller". Bałem się… (śmiech)
Kuba Bujas: Nie pamiętam dokładnie kiedy to wyszło, klip The Glue Society, w którym dwie azjatyckie dziewczyny grają w ping ponga granatem, a zachwycona czeladź dystyngowanych ludzi obserwuje to zza szyby kuloodpornej. Finalnie jedna z dziewczyn przegrywa - granat wybucha po jej stronie. Dystyngowani ludzie zza szyby bardzo się cieszą. Na maksa dobra rzecz! Był też klip Keitha Schofielda dla Charlotte Gainsbourg… Świetna robota!
K.K.: No i na pewno też klasyki, jak "Enjoy the Silence" Antona Corbijna. Z tym klipem się wiąże fajna historia, bo pojechali gdzieś w góry. I Anton zerwał Gahana o 5 rano z łóżka, włożył mu w rękę leżak i kazał chodzić po górach. On kompletnie nie wiedział o co chodzi, a tak powstał jeden z lepszych teledysków w historii. Większość ich klipów właśnie tak powstawała, że chłopaki nie byli zbytnio zaangażowani, a Corbijn tworzył całą oprawę wizualną. I to co mam w głowie, kiedy myślę o tych starych Depeszach, to po pierwsze jest muzyka, a po drugie to, jak to wyglądało.
K.B.: Kiedyś widziałem jakieś zestawienie 10 najgorszych teledysków i osiem pierwszych należało do Depeche Mode (śmiech). Nie wiem na jakim portalu…
K.K.: Pewnie na VICE! (śmiech)
K.B.: Możliwe… trudno było się nie zgodzić z tą listą.

Reklama

Stacje muzyczne już jakiś czas temu zamiast klipów, zaczęły emitować nędzne reality show. Doskwiera wam to jakoś?
K.B.: Zacznijmy od tego, kto ogląda teraz telewizję? Target dla muzyki to ludzie młodsi od nas. A ludzie w naszym wieku, mają raczej wyrobione ścieżki. Są mile zaskoczeni czymś nowym, ale na pewno telewizja nie służy odnajdowaniu takich rzeczy.
K.K.: To jest proces. I to najzupełniej naturalny. Internet się nie "stał" tak po prostu, w pewnym momencie…
K.B.: Popek Król Albanii Official to jest kanał! (śmiech)
K.K.: Mój były szef jest prezesem jednej ze stacji muzycznych. I ja go raz namawiałem, żeby stworzył jeden kanał dedykowany tylko hip-hopowi. Jego byłoby nawet na to stać, tylko że on mówił, że kiedyś nawet próbowali mieć jeden program hiphopowy, ale on w ogóle nie był popularny… (śmiech) A Wdowa z KaeNem ma ponad 50 milionów odsłon…

W ogóle dysproporcja w wyświetleniach klipów pomiędzy hip-hopem a całą resztą jest ogromna…
K.K.: Bo w rapie trzeba słuchać tekstu, więc ludzie po kilka razy włączają (śmiech). To jest tak, że rap nie tęskni za telewizją i to działa chyba w dwie strony.

A kiedy jeszcze funkcjonowało to w obrębie telewizji, to oglądaliście programy takie jak 120 Minutes na MTV?
K.K.: Ja pamiętam, że najlepszy okres mojego życia telewizyjnego to był czas VIVY Zwei. Która się w pewnym czasie przeformowała w coś w rodzaju biblii alternatywy. W czasach kiedy internet jeszcze raczkował, mogłeś tam o 22 wieczorem obejrzeć dwugodzinny wywiad z KRS-One. Ktoś potem wydawał koszulki z napisem "VIVA Zwei - changed my life".
K.B.: Nie wiem, czy to nie był Grobel i skład Side One'owy. [tak, to właśnie on - od red.]
K.K: A później wszystko pierdolnęło i tak naprawdę to koniec.
K.B.: Ja pamiętam z moich odległych czasów 30 Ton Lista Lista… Wtedy królował Artur Orzech (śmiech). Wtedy też nie było wyboru. Tak naprawdę, biorąc pod uwagę, że u mnie w domu nie był popularny telewizor, a pierwszy swój komputer miałem w wieku lat 24, to wydaje mi się, że najlepszym medium nowej muzyki były słuchawki w Empiku.
K.K.: Czyli muzyka za friko!
K.B.: Za friko, ale trzeba było podrabiać podpis matki w dzienniczku, jak mnie nie było w szkole przez 8 tygodni… (śmiech)
K.K.: Naprawdę? Miałeś aż takie tripy?
K.B.: Na maksa! Pamiętam, jak wyszło "Endtroducing…" Deluxe DJ-a Shadowa, to prawie się pobiłem z typem o odsłuch (śmiech).
K.K.: No i SoulSeek. Czytałem ostatnio artykuł na Gizmodo, że to wszystko nadal tak samo funkcjonuje i ci kolekcjonerzy są tak samo aktywni. Ja zresztą dalej z tego SoulSeeka czasem coś pociągnę jak nie mogę znaleźć streama. Dobrze, że jest na Maca.

Reklama

Gdzie waszym zdaniem obecnie jest miejsce dla klipów? Czy YouTube to wystarczające pole eksploatacji? DVD to raczej totalna rzadkość…
K.K.: W tej chwili jest podział w zasadzie na dwie platformy. Pierwsza, to masowa, Youtube'owa, czyli taka współczesna telewizja, a druga to Vimeo. Oni o wiele łagodniej traktują prawa autorskie.
K.B.: Ogromnym plusem Vimeo jest to, że to platforma przeznaczona dla profesjonalistów. Wolę Vimeo - nawet szata graficzna jest przyjemniejsza, jakościowo jest lepsze i idzie prosto od autora. Na Vimeo nie odbierasz też klipów przez pryzmat licznika wyświetleń, który na YT zniekształca rzeczywistość. Na Vimeo oceniasz materiał na podstawie jakości. Często łapię się na tym, że oglądam coś na Vimeo i jest dla mnie totalnie zajebiste, a potem mam z tym kontakt na Youtube i to ma 180 tysięcy wyświetleń.

Ciekawe, dlaczego w ogóle nawiązujesz do analogowych form. Dla mnie poza internetem rzeczy związane z dystrybucją wizualną muzyki praktycznie nie istnieją. Wróciliśmy do sytuacji, w której kiedy my mamy jakieś pomysły wydawcze związane z promocją pozainternetową, to jest to alternatywa. Można mówić o nośnikach fizycznych w przypadku muzyki, ale klipy i otoczka wizualna, praktycznie nie występują poza siecią. Internet jest darmowy, a emisja w telewizji ma nieco inną formę rozliczeniową. Do internetu po prostu to wrzucasz.

K.K.: Tak, ale ludzie płacą tu swoją własną uwagą. Tam, gdzie wcześniej były ratingi oglądalności, tam teraz masz view count. Ja uważam, że telewizja nadal jako formuła jest ciekawa i ona się nie wyczerpie, bo jest w niej coś takiego, jak wspólnota przeżywania wrażeń. Więc to, że nastąpi kres telewizji wydarzy się bardziej w taki sposób, że internet zostanie zaciągnięty do czegoś, co będzie jakąś platformą cyfrową, niż tak, że zwykli ludzie masowo przesiądą się na komputery.
K.B.: Telewizja daje złudzenie istnienia słowa "live" - to jej jedyna przewaga - siadasz przed telewizorem, bo możesz coś przegapić. W internecie wszystko możesz zatrzymać. Chociaż jak jeżdżę do rodziców w odwiedziny, to wciskam pauzę na dekoderze. Ostatnio Ace'a Venturę oglądałem dwie godziny po emisji.
K.K.: Ja obejrzałem "Pulp Fiction" ze czterdzieści razy, z czego trzydzieści razy w telewizji, bo akurat leciało. A nigdy nie włączyłbym go sobie tyle razy sam z siebie.
K.B.: Kwestię "Pulp Fiction" w telewizji rozstrzygam też pod innym względem- ten moment, w którym pierwszy raz oglądasz ten film poza telewizorem i okazuje się, że jest jeszcze tyle akcji z prawej i lewej strony (śmiech).
K.K.: To nawet jest więcej - taka rozdzielczość Panavisionowa. To zupełnie inna perspektywa. Ja pamiętam, jak w telewizji w końcówce lat 90 często leciał Sergio Leone - pewnie po prostu był tani. Bo telewizje kupują filmy pakietami - biorą hit i jakieś rzeczy gorszego sortu. I wtedy prawie wszystkie telewizory były 4:3, a Sergio Leone miał taką manierę, że on kadrował w całej szerokości. Ale że to wszystko było w Panavision, to w kinie było widać twarz i trochę nieba poza uszami tak jak trzeba, a w telewizji w lewym rogu oko, w prawym rogu oko, na samym dole usta (śmiech). Do dziś mam przed oczami gigantyczną twarz Lee Van Cleefa z "Dobry, Zły i Brzydki". Jako małolat oczywiście nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale potem zobaczyłem, że tam są gigantyczne kaszety. Nawet telewizory 16:9 tego nie oddadzą.

Reklama

A skąd wzięła się u was zajawka krótkimi formami, jakimi są klipy?
K.K.: Od "Thrillera"! (śmiech) Wiesz co, jeśli o to chodzi, to mamy różne historie. Mnie akurat podoba się to, że w krótkiej formie, w Polsce przynajmniej, możesz utrzymać pewną jakość produkcji. Jak oglądasz polskie filmy to widać, że to niedobudżetowanie po prostu wylewa się ze wszystkich aspektów - od udźwiękowienia, casting, przez np. wypełnienie imprezy jakąś smutną ilością ludzi, po postprodukcję. Wszystko to składa się z drobnych elementów, które nawarstwione dają ci zajebistą jakość. Jeżeli polegniesz na muzyce, castingu, na statystach, efektach specjalnych, na każdym z tych kilku elementów to masz do dupy film, pomimo że wszystko inne będzie zajebiste. A w teledysku możesz mieć w miarę sensowną kontrolę nad całością. Oczywiście nie osiągnęliśmy jeszcze nie wiadomo jakiej jakości, żeby być super z siebie zadowoleni, bo zawsze można lepiej. Ale kiedy porównasz dobre polskie filmy z dobrymi teledyskami, to wydaje mi się, że teledyski jakościowo wypływają. Nie mówię tu o aspekcie intelektualnym, scenariuszowym, bo to zupełnie różne kwestie i absolutnie nie chciałbym ujmować kinu i jego wartości.

Do teledysków możesz podejść wysokobudżetowo i scenariuszowo, a możesz to zrobić eksperymentalnie. Ja jestem fanem Spike'a Jonze'a i akcji pod tytułem układ taneczny w centrum handlowym - to było chyba dla Chemical Brothers. Lubię też proste pomysły, kiedy zapraszasz kilka osób, robisz performance, nagrywasz to na VHSie i klip jest wyjebisty. No i z Kubą po prostu bardzo lubimy muzykę. Przede wszystkim od muzyki chyba to się wzięło.

Reklama

K.B.: Z Krzysiem spotkaliśmy się w pracy twórczej gdzieś po drodze, nie zaczynaliśmy razem. Krzysiu zaczynał karierę w domu zła, czyli korporacji… ja jeszcze przed studiami zrobiłem jeden teledysk, bardzo się jarałem muzyką i ruchomym obrazem. Teledyski dla mnie to naturalna kolej rzeczy, kolejny etap, po drodze do czegoś dalej. Krótka forma różni się od długiej głównie tym, że po prostu jest skompresowana i bezdialogowa, a historię narzuca ci utwór. Czyli de facto, jako reżyser teledysków człowiek konfrontuje się ze scenariuszem, którym jest utwór, co jest super zajebistą sprawą, bo łatwiej jest znaleźć zajebistych muzyków, którzy dadzą ci zajebisty scenariusz do zrobienia teledysku, niż zajebistych scenarzystów, którzy zrobią ci naprawdę dobry scenariusz filmu. Korzystamy więc z największego możliwego dobra, żeby się uczyć i rozwijać w tej kategorii. A historia jest taka, że po tym, jak zrobiłem pierwszy teledysk, to przez następne 3-4 lata nie myślałem o robieniu wideo, bo był straszny, chociaż teraz ma z 5 milionów wyświetleń i był dla wytwórni Prosto. Później spotkałem się z Moniką Kmitą, z którą stworzyliśmy studio Kosmos - chciałem robić ruchome obrazy, ona miała aparat z funkcją record i tak się zaczęła nasza przygoda z wideo.


Uwielbiamy rozmawiać z niebanalnymi ludźmi. Polub fanpage Noisey Polska i bądź z nami, żeby żadnej z nich nie przegapić


A jak teraz wygląda wasza praca? Czy współpracujecie głównie z artystami, których po prostu znacie, czy zdarza się, że zgłasza się do was ktoś zupełnie wam obcy?
K.B.: Z związku z tym, że kiedyś zajmowałem się promocją imprez i żyłem długo w środowisku alkoholu, to większość muzyków znam - takich, z którymi chciałbym pracować kiedyś w przyszłości oraz tych, z którymi pracowaliśmy, lub prawie pracowaliśmy, ale nigdy nie prosiliśmy o pracę. Przychodzą do nas ludzie z jakąś potrzebą i praca zaczyna się w momencie konfrontacji z osobą, nie muzyką. Są ludzie i muzycy, których znam, a z którymi nie chciałbym pracować, bo nie cenię ich jako ludzi, chociaż mają fajną muzę. Są też ludzie, którzy robią słabszą muzę, ale są zajebistymi ludźmi i takim chętnie pomogę. Najważniejsza jest więc płaszczyzna ludzka i my, jako twórcy wideo, przy założeniu, że nie słyszałem, żeby w Polsce się zarabiało na klipach, ruchomy obraz i muzykę, traktujemy jako równorzędną pracę. Na obie rzeczy poświęca się równie dużo pracy i to jest taka sama sytuacja, w której my zrobilibyśmy wideo i poprosili jakiegoś muzyka, żeby napisał do tego utwór.
K.K.: Tak, ja znam ten temat od drugiej strony, od strony komercyjnej i wiem, jak pieniądze potrafią skorumpować. U nas ilość wyprodukowanych teledysków w porównaniu do tych, które nie powstały ze względu na to, że nie podchodzimy do tematu kompromisowo, rozkłada się mniej więcej pół na pół. Połowa zajebistych scenariuszy poszła tak naprawdę do kosza.
K.B.: Ten rok to fatum na maksa. Od zeszłej jesieni zrobiliśmy trzy projekty dla autorów z potencjałem, których znamy i cenimy, i nie udało się tych projektów dokończyć. Weszły kwestie finansowe - nie wynagrodzeniowe, tylko budżetowe, lub realizacyjne. Weszły też kwestie osobiste tych artystów i okoliczności. Tak naprawdę scenariusz do ostatniego klipu, który wydaliśmy, napisaliśmy półtora roku temu - to był ostatni PRO8L3M, nie montażowy ["2040" - red.], tylko realizowany, czyli "Jakby Świat Kończył Się".
K.K.: Tyle, ile razy upadliśmy przy tym i powstaliśmy, to po prostu jakiś rekord… (śmiech)
K.B.: Od tamtego czasu, nasze chęci wizualne i merytoryczne się zmieniły. Kiedyś zgłosił się do nas zespół, który pasuje do naszych obecnych oczekiwań, ale okazało się, że oni są zajarani "Tori Black" i chcieli brud i hardkor, a nie to, co im zaproponowaliśmy. Więc byłem delikatnie w szoku, bo robią elektronikę i są super fajni i niekoniecznie pasujący do klimatu "Tori Black".
K.K.: Ja ich rozumiem. Jedno słowo komentarza wystarczyło, żebym wiedział o co chodzi. My lubimy hardkor, żeby kapnęło trochę krwi (śmiech). Teledyski dają nam taką wolność, bo komercyjnie podchodzimy do tego, jak pies do jeża - mamy jakieś propozycje, nawet managementowe, ale wiem dobrze, jak wyglądają reklamy i ich powstawanie i jak ostatecznie niewielki masz wpływ na finalny rezultat, więc dopóki możemy utrzymać nasze rodziny z jakichś dodatkowych rzeczy, a tu pozostawić sobie wolność, to tak będziemy próbowali. A jak długo uda się to robić - trudno powiedzieć. Mamy też parę innych planów, ale teledyski to jest po prostu nasz konik. Lubimy muzykę i to po prostu dobrze wychodzi.
K.B.: To jest najbardziej rozwinięta i najwyżej budżetowa ze wszystkich krótkich form. Przeliczenie jest takie, że robisz 3 minuty obrazka, masz na to ileś pieniędzy w okolicach kilkudziesięciu tysięcy złotych i fizycznie jesteś w stanie to zrobić. Jest to krótka forma audiowizualna, która może być kozacką rzeczą i produkcyjnie wcale nie musi odstawać od pełnego metrażu.

Reklama

A czy dopuszczacie sytuację, w której muzyk dokładnie mówi wam, co chciałby zobaczyć w klipie i przychodzi wręcz z gotowym scenariuszem w głowie?
K.B.: Nie chodzi też o to, że nie pójdziemy na ustępstwa, ale proponujemy coś i dopuszczamy dyskusję tylko na pewnych płaszczyznach - na pewno nie na płaszczyźnie wiedzy, którą posiadamy. Tak samo jak my nie mówimy muzykowi, żeby zmienił jakiś akord, bo nam nie pasuje do obrazka. Nie jesteśmy duetem realizatorskim, zajmujemy się kreacją, a realizujemy to, co wymyślamy.
K.K.: To jest krótka piłka - nie bierzemy za to pieniędzy, więc chcemy zachować wolność twórczą. Wcześniej na przykład zagalopowywaliśmy się za bardzo, wymyślając scenariusz przez miesiąc, po czym zostawał on wyrzucony, nawet nie ze względów merytorycznych. I wtedy zostaje ci zajebisty kawałek skryptu, który tak naprawdę nie pasuje do żadnego innego artysty i żadnej innej historii i szkoda tej pracy, ale jednocześnie wiesz, że sprzedanie tego komuś innemu byłoby nie do końca fair.
K.B.: Pracujemy tak, że rozbijamy wszystko na sceny, nasze pomysły są detaliczne, storyboardowe. Więc pojawia się duży kłopot, kiedy zrobisz naprawdę sporo i nie kończysz sprawy. To trochę tak, jakbyś nie doszedł w seksie: "Wszystko super, ale już idź do domu". A ty masz już i mówisz, że jeszcze tylko 10 sekund (śmiech). No i brakuje realizacji i się wkurwiasz, bo siada ci na bani ten niedokończony cel. Jestem delikatnie sfrustrowany, bo właśnie teraz od jesieni mieliśmy trzy takie projekty. Ale samo rozkminianie scenariusza to dopiero intro, a prawdziwa praca zaczyna się na planie.
K.K.: Bo im lepiej przygotujesz się do zdjęć, tym później płynniej idzie praca. Ilość niespodzianek nie blokuje cię tak bardzo, jak wtedy, kiedy idziesz na żywioł. A te niespodzianki i tak się pojawią.

Reklama

A uważacie, że klipy w perspektywie 360, takie jak wasz do utworu Baascha zdominują rynek wideoklipów, czy to tylko chwilowa zajawka?
K.K.: Jest to w stanie wnieść coś nowego, ale poza tym obraz, fotografia nigdy nie umrze. Wirtualna rzeczywistość, 360 jest największą pożywką dla branży gier komputerowych. To już się powoli zaczyna i wydaje mi się, że będzie to w grach dominujący kierunek.
K.B.: Teledysk i wideo w perspektywie 360 to dwie zupełnie różne formy. Teledysk to krótki film z fabułą, ograniczoną kadrem. Podobnie weszła technologia 3D i ludzie jakoś nie siedzą teraz przy Youtube w okularach, a ja nie chcę chodzić do kina 3D. Kiedyś nawet specjalnie kupiłem sobie stare okulary, które przetwarzały obraz z 3D na 2D, kiedy niektórych filmów nie było w kinach w 2D. Jak nie chciałeś widzieć tego w 3D to zostawał ci torrent, a w domu nie ma Dolby Surround.
K.K.: A dla mnie, tak jak kinowa technologia 3D to jest kompletna porażka, tak wirtualna rzeczywistość, czyli 360 jest autentycznie przyszłością, chociaż niekoniecznie dla teledysków. Bo w klipach jest coś takiego jak magia kadru - jeżeli masz kadr i w nim komponujesz, to jest w tym jakaś konkretna estetyka. Natomiast jeśli masz opcję 360, to estetyka i kompozycja tego, co cię otacza nie jest tak istotna, bo jej po prostu nie ma. Akcent jest położony na dzianie się.
K.B.: Może nasze wnuki będą miały wykształcone inne pole widzenia, bo my mamy ramę – mamy telewizję, która jest ramą, monitor - wszystko jest ramą. 360 dla nas jest ciekawostką.
K.K.: Ale to 360 to było dla nas naprawdę ciekawe doświadczenie, bo skupialiśmy się na tym, kto gdzie ma przejść, żeby wzrok widza podążał za tą osobą i żeby wprowadzić wizualne podpowiedzi, które pozwolą śledzić akcję. W klipie do "Shout" z jednej strony Bartek śpiewał i grał, z drugiej strony był Robert, który walił w bębny. Chodziło też o to, żeby zwrócić uwagę również na tę drugą stronę. Tak naprawdę przecież większość osób, która to widziała prawdopodobnie korzystała z tej technologii pierwszy raz. Fajne jest też to, że aplikacjach na smartfony możesz intuicyjnie poruszać obrazem. Rozglądać się za pomocą żyroskopu. Więc to bardzo ciekawa rzecz, ale też nie chciałbym, żebyśmy zostali specjalistami od klipów 360, bo nie za bardzo wiem, co jeszcze można byłoby tam w naszych warunkach wymyślić. A z Bartkiem było tak, że znam się z nim od kilku lat i zawsze powtarzałem mu, że jeśli będzie chciał, to z chęcią mu pomożemy zrealizować jego wizje. A ze względu na to, że nasz producent z PRO8L3MU, Wojtek Markowski jest teraz jednym z większych specjalistów od 360 w Polsce i mocno promuje tą technologię, to wszystko fajnie się złożyło.
K.B.: On żyje tą technologią! Pozdrawiamy Wojtek!

Reklama

W waszym duecie istnieje jakiś konkretny podział zadań, czy wszystko to kolektyw?
K.K.: Jeden, najważniejszy podział jest taki, że Kuba częściej reżyseruje, bo po prostu robi to bardzo dobrze…
K.B.: Jestem dość dominującą osobą i na planie lubię trzymać wszystko za jaja, ale najczęściej nasza praca sprowadza się do doglądania, bo wszystko wcześniej jest bardzo dobrze przygotowane. Nie ma też pracy z aktorem polegającej na dialogach, dlatego praca reżyserska teledysków, de facto sprowadza się do tego, żeby zebrać dobrą ekipę, której ufasz. Dobierasz ludzi na takiej zasadzie, żeby nie musieć patrzeć im na ręce, bo wiesz, że masz zajebistego operatora, który pociągnie temat bez konieczności twojego spoglądania na każdy ruch. Tak samo jest ze scenografią, lokacjami, mejkapem, włosami, stylizacją, oświetleniem itd.
K.K.: Ja jestem przyzwyczajony do pracy w teamach. Ze względu na agencyjną przeszłość robię to około dziesięciu lat. Wiem dobrze, jakie wynikają z tego korzyści. Jeżeli się rozumiesz w teamie, to pilnujesz się nawzajem, spoglądasz na rzeczy z różnych perspektyw, nakierujesz drugą osobę zawczasu na odpowiednie tory. To jest super istotne. Z Kubą mamy wspólną bazę skojarzeniową i dobrze się rozumiemy. Bo jest też tak, że ile osób, tyle pomysłów. Jeżeli opowiadasz coś klientowi czy artyście, to on to często zupełnie inaczej widzi. A my z Kubą widzimy finalnie mniej więcej podobnie. I to nam pomaga trzymać plan w granicach rozsądku.

Zawsze tworzycie klipy na trzeźwo, zaczynając od pomysłu, a kończąc na realizacji?
K.K.: Kuba od jakiegoś czasu jest abstynentem. Jednego dnia rzucił szlugi, alkohol, narkotyki oraz mięso (śmiech).
K.B.: Z tym mięsem, to nie rzuciłem go do końca świadomie, ale to była właśnie taka historia. Wcześniej lubiłem się upodlić, żeby coś wymyślić. Wiesz, człowiek ma pewne ograniczenia i dzięki różnym używkom doprowadza się do momentu, w którym uwalniasz swoje granice, puszcza ci przyzwoitość i możesz pozwolić sobie na więcej w kwestii kreatywności. To jest spoko, ale obecnie, przy tak długiej trzeźwości, a wcześniej nie pamiętałem, żebym bywał przesadnie długo trzeźwy, dużo więcej odkrywam. Wiem już też, że bezużywkowo można doprowadzić się do stanów kreacyjnych i wizyjnych, i że tu też jest zajebiście.
K.K.: Ja jestem totalnym przeciwnikiem jakichkolwiek używek w pracy kreatywnej, no chyba że jakieś kwasy, chociaż ja nie mam takich doświadczeń (śmiech). To apropos ostatnich badań naukowców, którzy dowiedli, jak bardzo LSD pobudza wszystkie rejony mózgu, przez co w Stanach rodzi się do tego totalnie rewolucyjne podejście. Natomiast jedyne co ja toleruję, to jedno piwo na zasadzie napoju gazowanego. Absolutnie nic fajnego nie wychodzi po pijaku, po blantach.
K.B.: Zdarzało mi się wymyślać rzeczy, które zapierały dech w piersiach…
K.K.: …dopóki nie wytrzeźwiałeś (śmiech).
K.B.: Tak, kiedy zacząłem to wszystko zapisywać, to później nie wiedziałem o co w ogóle chodziło i gdzie poszło (śmiech).
K.K.: Ja jako osoba zawodowo zajmująca się wymyślaniem rzeczy na akord wiem, że to jest fatalne podejście do pracy. Jeżeli jesteś Witkacym i malujesz obrazy, które mają zwizualizować twoje doświadczenia wewnętrzne, to na pewno to się sprawdza. Natomiast jeżeli masz coś wymyślić, to wszystko musi się kleić.
K.B.: Myślę, że dojrzewanie i dojrzewanie estetyczne, przecinają się w którymś miejscu w życiu. Jeśli pojedziesz sobie do dżungli i łykniesz ayahuasce (w Polsce nie łykaj ayahuascy), to pewnie poszerzy ci się spektrum i będziesz chciał robić filmy o pszczołach, a nie o miejskim bagnie (śmiech). Ale to nie jest kwestia samej kreacji. Bo kreacja jest tak samo pracą, jak rzeźbienie stołu, czy spawanie, bo w pewnym momencie dochodzisz do tego, że można coś robić lepiej, szybciej, albo w inny sposób. To jest kwestia osobowości i własnych możliwości, a nie tego, czy ktoś poleciał, czy nie.

Czy są jakieś wspólne elementy charakterystyczne dla waszych produkcji wideo, które można byłoby zdefiniować jako wasz styl?
K.B.: Nie jesteśmy jednostylowcami i wszystko zależy od projektu– wszystko jest kwestią opowieści jaką tworzy dany utwór.
K.K.: To jest też tak, że nam się może wydaje, że nie ma wspólnej płaszczyzny dla tego, co robimy, ale na pewno jest. Kiedy z zewnątrz patrzysz, to jest coś takiego. Ale do oceny tego są teoretycy. My chcemy po prostu robić inne rzeczy, niż te które robiliśmy do tej pory. Po to są teledyski i krótkie formy, żeby sobie eksperymentować. A to, że coś potem okazuje się podobne, to już jest kwestia tego, że po prostu mamy takie rzeczy w głowach.

A jaki procent waszych produkcji wideo stanowią teledyski?
K.K.: Jak już mówiliśmy, tych produkcji nie jest bardzo dużo, ale jeśli coś robimy, to wchodzimy w to po całości. Są jakieś podstawowe oczekiwania budżetowe, których nie przeskoczysz. Jeśli chodzi o sprzęt optyczny, to możesz mieć lepszy lub gorszy, ale są też takie kwestie jak aktorzy, lokacje, statyści, catering…
K.B.: Jeżeli chcesz współpracować z profesjonalistami w każdym pionie, to musisz zaakceptować fakt, że jeżeli ci ludzie nie biorą za to wynagrodzenia, to chcą mieć możliwości realizacyjne. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby zarobić na klipie, bo kiedy pojawia się sytuacja, w której mam wyciągnąć z tego kwotę x, która jest jedną dziesiątą mojego komercyjnego zarobku na 30-sekundowej formie, to wolę dołożyć to do budżetu, żeby zrobić lepszą scenografię, albo wziąć agregat i pojechać w teren.
K.K.: Jest taki moment, kiedy pracujemy, że już coś zaskoczyło i wiemy, że to mamy i wtedy pojawia się coś na kształt obsesji. Nie mogę wtedy przestać o tym myśleć, dopóki to nie nabierze kształtów.
K.B.: Powstaje też dużo rzeczy naraz. Krzysiu pracuje też kreatywnie na innych płaszczyznach. Moja działalność co prawda nie ogranicza do obrazu ruchomego, ale realnie zarabiam na tym, że tworzę video, a teledysk jest dla mnie najwyższą jego formą. Jasne, że poza tym są mniejsze produkcje, większe, grubsze, jakieś wysokobudżetowe, niskobudżetowe. Ale pod względem rozwoju teledyski dają mi jakieś 70 procent satysfakcji.
K.K.: Tak, 30 procent roboty, 70 procent satysfakcji. To zdecydowanie najfajniejsza rzecz, jaką obaj robimy.

Jak wygląda podejście muzyków do teledysków? Czy traktują je przeważnie jako dodatek, który fajnie jak jest, ale jak go nie będzie, to też ok, czy jednak uważają je za równorzędne dzieło jak sam utwór?
K.K.: To na pewno ciągle jest promocja muzyki. Właściwie wszystko, co robimy funkcjonuje w sieci, a przez to jest mierzalne, można przełożyć koszty produkcji na finalne efekty. To ściągnęło teledyski na ziemię. Mnie to pasuje, bo znam kwestie produkcyjno - kontentowe od strony zawodowej. Klip jest istotnym elementem promocyjnym, a ludzie zajmujący się muzyką też lubią filmy i chcą mieć coś poza muzyką.
K.B.: Jeżeli muzyk zdaje sobie sprawę z tego, że pole sukcesu przesuwa się w tej chwili na wizerunkowość, którą tworzą obrazy go otaczające, a nie sama muzyka, to jest to często na plus dla nas w jego podejściu. Nie wszyscy muzycy zdają sobie z tego sprawę, nie wszyscy zwracają uwagę na teledyski. Ale ważniejsza jest jednak kwestia konfrontacji z odbiorcą i określenia przez artystę swojego targetu. Czasami wyłączam klipy, które mają po kilkanaście milionów wyświetleń, po pierwszych nastu sekundach i chce mi się robić za darmo i dla wszystkich (śmiech). To przykre cyfry - oznaczają, że ludzie to oglądają i to po kilka razy! To jest kwestia artysty, żeby skumał do kogo chce trafić. Jeżeli nie zależy mu tak naprawdę na odbiorcy, pod kątem kształtowania własnego wizerunku jakościowo, tylko chce sprzedać produkt, to sprzeda go czymkolwiek.
K.K.: No dobra, ale to jest też tak, że my pracujemy z artystami, których szanujemy. Nie jesteśmy spin doctorami, którzy przecwelują ci wizerunek. Tworzymy coś, co jest tożsame z ich muzyką i osobowością. Podbijamy to, nie zafałszowujemy rzeczywistości, nie mamy takiej ambicji. Ale zawsze ta wizualna strona działa na zmysły w dużym stopniu. I wracając do twojego pierwszego pytania, dla mnie Depesze, to jest ciągle Anton Corbijn i ta stylówka z lat 80. Nigdy nie pozbędę się tego skojarzenia. Reaguję na to i wiąże to ze sobą, jak pies Pawłowa - na zasadzie instynktu. Słyszę Depeche Mode i widzę klip do "Enjoy the Silence". I wielu ludzi tak ma. Więc to, co my staramy się robić, to nie zakłamywać rzeczywistości, tylko stworzyć spójną opowieść i to zawsze działa na korzyść artysty.

A jakiej muzyki słuchacie najczęściej?
K.B.: A jakie ty oglądasz filmy (śmiech)?
K.K.: W muzyce jedna rzecz nas upodabnia do siebie, że ja i Kuba co prawda nie słuchamy głównie rapu, ale to jest muzyka, która nas ukształtowała i dla mnie to jest najważniejsza muzyka, jaka aktualnie istnieje. Jej siła przebicia jest największa ze wszystkich gatunków muzycznych.
K.B.: Nooo i jeszcze techno.
K.K.: Techno jest niewerbalne. Trudniej przekazać myśli.
K.B.: Pamiętam jak czekałem na Molestę, ale też po kryjomu słuchałem Darude - "Can Feel The Beat" i Sandstorma (śmiech).
K.K.: Przecież też mieliśmy taką fazę z Kubą, że mieliśmy robić tylko teledyski hiphopowe. Oczywiście było to trochę dla żartu, ale początkowo mieliśmy takie twarde ustalenie.
K.B.: Najlepsze co można powiedzieć o słuchanej przez nas muzyce, to że jest jakościowa. Jesteś w stanie określić jakość wszystkiego, z czym się konfrontujesz. Może ci się to podobać, albo nie, ale umiesz określić jakość. Więc tak jak w obecnych czasach nie istnieje subkulturowość, tak nie istnieje też gatunkowość, czy raczej utożsamianie się z konkretnym gatunkiem. Ludzie słuchają techniawy i rapu naraz, a później pójdą jeszcze na koncert hardkorowy, bo to nie jest pierdolona era techno, tylko pierdolona era zupy "przegląd tygodnia", którą wszyscy jemy (śmiech).