FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Sunn 0))) wyjawili tajemnice albumu "Kannon"

Stephen O'Malley i Greg Anderson opowiadają nam o oczyszczającej naturze muzyki w trudnych czasach, sile ducha i mocy wszechmogących riffów.

Zdjęcie Peter Beste

Pod koniec 2015 roku suwereni drone metalu, Sunn O))), wydali "Kannon", pierwszą nową płytę od sześciu lat. Jej prosta konstrukcja i agresywna energia są wyraźnym zwrotem w porównaniu z poprzednią - poważną, trudną w odbiorze "Monoliths & Dimensions" z 2009. Ze swoim tytułem i estetyką skupioną wokół buddyjskiej interpretacji postaci Kannon czy Guanyin, temat albumu dotyczący przebaczenia i ulgi od cierpienia wydaje się bardzo na czasie, biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia w mieście zamieszkiwanym przez jednego z dwóch członków Sunn O))), Stephena O’Malleya.

Reklama

Zadzwoniłem do Stephena, który mieszka obecnie w Paryżu i jego drugiego kolegi z zespołu, Grega Andersona z Los Angeles, by porozmawiać o katartycznej naturze muzyki w mrocznych czasach, sile duchowej metaforyki i mocy potężnego riffu.

Noisey: Jak wygląda sytuacja w Paryżu?
Stephen O’Malley: Mnóstwo syren, mnóstwo policji. Myślę, że jest bezpiecznie. Ostatnio odbyły się wybory lokalne i Front Narodowy dokopał innym partiom. To skrajnie prawicowa partia i to nie jest dobre. Zastanawiam się, co stanie się teraz w Stanach, w kampanii prezydenckiej startuje dużo idiotów. To szokujące, jak ludzie reagują na takie rzeczy.

Takie są nasze najprostsze reakcje. Płyta pojawiła się w samą porę. Jedną z interpretacji Kannon jest to, że bogini Kannon słyszy krzyki cierpienia. Czy ten album ma dostarczać swego rodzaju pociechy czy też sam jest wyrazem cierpienia?
SOM: Dzisiejszy kontekst bardzo różni się od tego, który był obecny w fazie powstawania projektu. To po prostu muzyka. Po raz pierwszy stworzyliśmy coś tak na czasie, jeśli chodzi o wydarzenia na świecie. Chodzi o otworzenie nowych możliwości i nowego wrażenia, czym jest muzyka. Lecz uważamy, że spektrum jest szerokie i mieści mnóstwo potencjalnych wrażeń: pojawiają się takie uczucia jak uniesienie, rozkosz. Coś się wydarza, gdy gramy taki rodzaj muzyki. Nie lubię używać słowa "pocieszenie". Kojarzy mi się z dzieciństwem. Ten projekt ma wymiar katartyczny, chcieliśmy pokazać w nim wielkie zaangażowanie naszej muzyki.

Reklama

W następny weekend po 13 listopada graliśmy na festiwalu Le Guess Who? w Holandii. Jego organizatorzy zaproponowali nam, żebyśmy byli autorami części programu festiwalowego. Przygotowaliśmy jakieś sześć koncertów w ramach festiwalu. Pojechałem tam i zobaczyłem wielu ludzi z Francji. To mną naprawdę wstrząsnęło, pomyślałem: "Kurwa, to jeden z powodów, dlaczego muzyka jest tak niesamowita". Jak lekarstwo albo pożywienie. Nie staram się brzmieć mistycznie czy coś w tym stylu, ale właśnie dlatego ją kochamy.
Greg Anderson: Lubię czuć taką katartyczną reakcję ze strony publiczności. Samo granie muzyki sprawiło, że tamten weekend był ciekawy. To jedna z tych sytuacji, gdy się wie intuicyjnie, że wszyscy myślą o jednym, to wisi w powietrzu. Wszystkie koncerty wszystkich zespołów, które wtedy widziałem, miały w sobie tę wyczuwalną intensywność.

Przyjechałem tam wcześnie rano, zafundowałem sobie długą drzemkę, po czym poszedłem zobaczyć Om i Bölzera. Miałem jet laga, właśnie się obudziłem i pierwszą rozmowę odbyłem z gościem z Paryża, który wprawdzie nie był na tamtym koncercie Eagles of Death Metal, ale wielu jego znajomych tam było. To była bardzo emocjonalna rozmowa, było dla niego bardzo ważne, żeby pójść na ten koncert, mimo że stracił jedenaścioro przyjaciół. I chociaż ich stracił, chciał przyjechać na ten festiwal, posłuchać muzyki, wyrwać się, zabawić. Nie wiem, jak sam bym zareagował w takiej sytuacji. Po tym, co się stało, w LA było kilka koncertów, na które zamierzałem wcześniej iść i nie zrobiłem tego. Nie chciałem wchodzić w tą przestrzeń. Dla ludzi, którzy w tej sytuacji mieli inne odczucia, to było bardzo wyjątkowe i sugestywne.

Reklama

Właśnie wtedy wychodziła nasza nowa płyta. Poza tym przygotowywaliśmy część tego festiwalu i zaraz przed nami, na tej samej scenie, grała Magma. W dodatku nie było z nami Attili. Śpiewał z nami podczas większości koncertów, które zagraliśmy w ciągu ostatnich sześciu lat a to było prawie jak koncert promujący wydanie płyty. Attila miał wielki udział w powstaniu Kannon. Zagraliśmy z dwójką gości, z którymi nigdy wcześniej nie graliśmy. Wszystkie te rzeczy sprawiły, że to było niezwykle wyjątkowe i wszyscy bardzo się denerwowali. Reakcja publiczności i kontakt z nią był tak silny, że to naprawdę było coś nadzwyczajnego.

Tytuł "Kannon" odnosi się do sfery duchowej. We wcześniejszych płytach Sunn O))) raczej nie pojawiał się kontekst religijny. Czy jest to coś, co wkroczyło do waszego życia?
GA: Nie, zupełnie nie. Nie ma konkretnej filozofii religijnej, za którą byśmy się opowiadali. Ma to raczej stanowić analogię lub potężną, ikoniczną metaforykę dopełniającą muzykę, niż być głoszeniem poglądów. Ani trochę. Nie jestem specjalnie religijny. Nie zostałem w ten sposób wychowany i nie mam kontaktu z religią, choć też nie mam nic przeciwko niej. Zawsze pociągała mnie obrazowa metaforyka. Ponadto całe to poświęcenie i oddanie czemuś wydaje mi się bardzo interesujące. Niezależnie od tego, czy to będzie kult czy jakiś ruch, przejęcie, z jakim ludzie się w to angażują, jest naprawdę ciekawe. Jesteśmy bardzo emocjonalnymi ludźmi i żywimy bardzo silne uczucia względem pewnych rzeczy, głównie muzyki. Jest w tym żywioł, gdy ludzie poświęcają się czemuś i trzymają się tego. Przez długi czas naprawdę interesowało mnie poznawanie różnych kultów. Dla Sunn O))) i do pewnego stopnia dla naszej wytwórni poświęcenie się muzyce jest bardzo głębokie, przypomina to religie i żarliwe ideologie.

Reklama

To ma sens. Poświęciliście się temu. Z kultowego labela Southern Lord stało się marką samą w sobie, że tak powiem, z braku lepszego terminu. Wasz album miał premierę na stronie "Rolling Stone". Czy tak by się stało, gdyby nie wasze poświęcenie?
GA: Myślę, że to nas wyróżnia - jako zespół i jako wytwórnię. Nie twierdzę, że jesteśmy lepsi, ale jest teraz dużo zespołów i wytwórni, a jednak nie ma to wielkiej głębi. Tymczasem są świetne zespoły, odkrywam więcej muzyki niż w latach dziewięćdziesiątych. Oni grają, jest ich coraz więcej, tylko trzeba mieć cierpliwość, żeby ich szukać. Wielu ludzi jej nie ma, co rozumiem. Jeśli chodzi o wytwórnię czy Sunn O))), myślę, że to, co staramy się robić, jest szczere i prawdziwe. To chyba jeden z powodów, dla których ludzie identyfikują się z tym, co robimy.

Czasem jest łatwiej, gdy ma się do czynienia tylko z jedną nową rzeczą, kiedy wszystko zaczyna pasować, wciąż może być w tym magia. Mówiliście o wpływie pod względem różnorodności i formy, jaki na tę płytę mieli tacy klasyczni innowatorzy metalu ekstremalnego jak Darthrone i Bathory.
GA: To akurat Stephen z tym wyskoczył. Chodzi o to, że na każdą ich płytę czekało się z niecierpliwością, bo zawsze była w jakiś sposób inna niż poprzednia. W przypadku Sunn O))) zawsze staraliśmy się, żeby nasza nowa płyta różniła się od wcześniejszej.

Po "Monoliths & Dimensions", jej wyraźny nawrót do czegoś bardziej bezpośredniego i nawiązującego do teraźniejszości zdaje się przypominać wcześniejszy kontrast, który miał miejsce w waszej dyskografii - między "ØØ Void" i "White One".
GA: White One było naprawdę ważną płytą, gdyż wcześniej nagraliśmy "ØØ Void" i "The Grimmrobe Demos", które pod wieloma względami były do siebie dość podobne. Było dla nas ważnym, żeby się nie powtarzać. "White One" było bardzo wielką zmianą. Postanowiliśmy poszaleć. Bardzo się cieszę, że to zrobiliśmy, bo to otwarło nam drzwi i przygotowało do dotarcia do tego punktu, w którym teraz jesteśmy. To brzmi trochę głupio ale to dało nam w pewnym sensie pozwolenie, żeby to zrobić. Wiesz, zespół był wtedy wciąż dość młody i nie byliśmy pewni, co dokładnie chcemy z tym zrobić. To było coś w rodzaju: „Czy możemy zrobić coś, co byłoby całkowicie spoza sfery metalu, nie przestając nim być?” Bardzo nam zależało, żeby to wciąż był heavy metal, ale inny. Przygotowało nas to, żeby dotrzeć do tego punktu, gdzie teraz jesteśmy, móc eksperymentować i nie bać się tego. O to nam chodziło z "White One" i ostatnimi płytami: "Postarajmy się, żeby to był heavy metal ale innego rodzaju". W "Monoliths & Dimensions" chodziło na przykład o dynamikę i inną instrumentację, byliśmy naprawdę zafascynowani graniem spokojnych kawałków. Eksperymentowanie ze spokojnymi i głośnymi kawałkami może być częścią układanki, jak brzmieć bardziej "heavy".

W przypadku Sunn O))) zawsze ma się poczucie doświadczania rozwoju, zarówno jeśli chodzi o konkretne utwory, jak i całą historię zespołu. Zawsze ma się do czynienia z napięciem i ruchem.
SOM: Trzeba nad tym zapanować i nie przestawać się rozwijać. Zdarza mi się dostawać paranoi, że to wszystko w pewnym momencie się rozlezie ale jak na razie tak się nie stało, poszło w inną stronę, co wywarło na mnie wielkie wrażenie. Sunn O))) jest częścią całości, to zawsze było takie majsterkowanie, którym się z Gregiem zajmowaliśmy. Gramy na gitarze i nagrywamy razem płyty, ale potem zajmujemy się też ich promocją i dystrybucją. Label Grega produkuje płyty i ogarnia to wszystko. Ja zarządzam innymi sprawami dotyczącymi zespołu. Myślę, że przychodzi taki moment, gdy człowiek się zastanawia: "Czy ulegnę finansowej stronie tej sprawy?". Istnieje taka pokusa dla muzyków, gdy zaczynają się cieszyć coraz większą popularnością. To jest jak każda inna praca, chce się ją wykonywać dobrze i odnosi się sukcesy, ale to nie sprawia, że staje się łatwiejsza. Trzeba pisać mnóstwo pieprzonych maili, bez dwóch zdań.
GA: Wiesz, nie bawiliśmy się w żadne analizy co do tego, co nam z tego wyjdzie. "Monoliths & Dimensions" była płytą konceptualną i zajęła nam sporo czasu. Była analiza i myślenie, wcześniej tego nie robiliśmy. W przypadku Kannon staraliśmy się tego nie przekombinować. Miałem nadzieję, że wyjdzie jak najlepiej. Jesteśmy naprawdę pewni tego materiału. Biorąc pod uwagę długość utworów oraz sposób, w jaki ta płyta się kończy i zaczyna, wydaje się, że to może być łatwiejsze do strawienia dla kogoś, kto nie jest zaznajomiony z naszą wcześniejszą muzyką. Nie chodzi o to, że chcieliśmy nagrać płytę, która byłaby mniejszym wyzwaniem dla słuchacza, ale uważam, że "Monoliths & Dimensions" jest wyjątkowo intensywna, dla niektórych może to być chyba przytłaczające. Kannon ma krótkie wprowadzenie i epilog, co może mieć znaczenie dla niewtajemniczonych. Jeśli chodzi o naszych fanów, to wciąż dużo się dzieje i to od razu, nie ma przedłużonego budowania nastroju. Jest riff i, moim zdaniem, jest to odbiciem koncertów, jakie podczas ostatnich sześciu lat dawaliśmy z Attilą.

Jeśli chodzi o punk czy metal, jest w zgodzie z tradycją mówić: "Taka jest, ni mniej, ni więcej", choć mogą się w tym kryć jakieś subtelności.
GA: Zgadza się. Są tam pewne niuanse ale stanowią część całości i tego, jak postanowiliśmy do tego materiału podejść, to jest konkret, riff i moc Attili, Stephena i mnie razem wziętych. Podczas gdy na "Monoliths & Dimensions" w przypadku takiego utworu jak "Alice" potrzeba czasu, by go docenić, to w "Kannon" nie ma zasłon, które trzeba by rozsuwać. Zostały już rozsunięte i pozostaje się z tym zmierzyć.

Obserwujcie Bena Handelmana na Twitterze.

Tłumaczenie Ewa Szymczyk