FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

JME - Integrity

"Integrity", najnowszy krążek JME, kontynuuje bezkompromisową ścieżkę, którą lata temu obrał brat Skepty.

Brytyjczycy mają naprawdę unikatową zdolność generowania lokalnych gatunków, które rozlewają się na świat. Co prawda tylko na chwilę, ale zazwyczaj czekają później, przyczajone w cieniu, by znowu wyjść na światło dzienne i elektryzować nowe pokolenia słuchaczy. Czasem te trendy przyjmują postać komety - pojawiają się na nieboskłonie na krótko (jak UK funky), czasem zostają na długo, niczym półmartwe stwory z dawnych czasów (jak drum & bass). Grime ma w tym kontekście historię jeszcze ciekawszą - po chwili srogiej monetyzacji, która zepsuła reputację sceny, wrócił do podziemia. Potrzeba było kombinacji internetowego szału na instrumentalny grime z namaszczeniem przez gwiazdę rapu, by grime znów wszedł do mainstreamu w glorii chwały.

Reklama

JME - w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu, w tym swojego brata Skepty - nigdy nie parał się nagrywaniem mainstreamowych hitów. Wciąż wierny undergroundowemu etosowi, wciąż wciągnięty w świat mrocznych bitów, nie dał się złapać w pułapki zastawione przez pierwszą falę popularności gatunku i nie musi tłumaczyć się z utworów w rodzaju "Sunglasses At Night". Ale to już za nami - "That's Not Me", surowy numer nagrany ze Skeptą, stał się jednym z większych hitów ubiegłego roku, scena instrumentalna rozkwitła, a propsy od amerykańskich raperów odświeżyły grime młodemu pokoleniu. Tego raczej się nie spodziewano, ale 2015 to rok grime'u.

"Integrity", najnowszy krążek JME, kontynuuje bezkompromisową ścieżkę. Znajdziemy na nim ciężkie, zaprawione dubstepowym basem podkłady i momenty, które wprost odsyłają do klasyki grime'u. "Amen", dwuminutowy posse cut brzmi jak najlepsze audycje w pirackich radiach, z MC's wskakującymi na bit jak do przedwojennego tramwaju. "Pulse 8", dzięki kapitalnemu bitowi Mystry, łączącemu klasyczne, syntetyczne basy z trapującymi perkusjonaliami, doskonale oddaje współczesny stan gatunku. Nie bez powodu to pierwszy numer na płycie - JME wypluwa z siebie wersy godne tak ciekawego podkładu. Zresztą określenie "godne wersy" dobrze oddaje robotę artysty na tym krążku - od spokojnej, precyzyjnej nawijki ("Work", "Taking Over") poprzez charakterystyczne, "cedzone" flow (w którym nawinięta jest prawie połowa utworów na płycie), aż do agresywniejszych momentów ("Pulse 8", "Man Don't Care") - JME to nawijacz sprytny, kompetentny i zabawny. "If You don’t like G-R-I-M-E/You have no taste like vegan cheese" - to tylko jeden z wielu zingerów, jakimi raczy nas MC.

Niestety, mimo kapitalnych nawijek, "Integrity" cierpi na kilka sporych wad. Przede wszystkim mordują ją słabe hooki - refren "Same Thing" jest po prostu koszmarny, z warstwami wokali na autotunie, śpiewane momenty "Game" i "Test Me" są przeraźliwie nijakie, "No You Ain't" próbuje nas podbić srogą peneriadą, ale do "That's Not Me" mu bardzo daleko. Najlepiej wypadają refreny, które są oszczędne i wchodzą w ciekawą relację z podkładem - "Work" czy "Taking Over" (bit Preditah to trapowy majstersztyk).

"Integrity" wypada nierówno także na polu produkcyjnym. Zdarzają się kapitalne podkłady - oprócz tych, które wymieniłem wcześniej, dorzuciłbym "Test Me", w którym Joker wraca do złotych czasów brystolskiego dubstepu, uroczą 8 bitowość "Game" i "Work", czyli minimalistyczny dubstep w wydaniu Deeco. Tego samego Deeco, który dostarcza najgorszy bit na płycie - ofensywny, chaotyczny "96 F**kries". Reszta podkładów jest rozpięta między użytkowy grime, a trapowe patenty, co składa się na płytę muzycznie przewidywalną i na dłuższą metę, niestety, nudną.

Nie znaczy to, że "Integrity" jest bezwartościowe - błyskotliwa nawijka JME wystarczy, by przykuć do głośników, również gościnne występy są bez zarzutu (więcej Big Narstiego proszę!). Konsekwencja i tytułowe "integrity" artysty zasługują na szacunek, ale niestety nie składają się na ekscytujące wydawnictwo. Miłośnicy grime'u nie mogą narzekać, ale na prawdziwe arcydzieło przyjdzie nam poczekać do nowego albumu Skepty (oby).