FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Ment: Bez gór jakoś tak trudno dłużej wytrzymać

Cool Kids nie tylko w kawałkach są luźni, ale i w życiu też. Nawet bardziej. "Naszym chłopakom brakuje luzu".

Ment, mat. prom.

Powodów, żeby z nim porozmawiać, było kilka - najciekawszym okazał się jednak nie żaden z muzycznych tematów, a podróżniczo-fotograficzny, o który nikt wcześniej go nie wypytał. Z Mentem, połową hiphopowego duetu Rasmentalism i imprezowego duetu Flirtini, spotkaliśmy się w słoneczne piątkowe przedpołudnie w Prochowni na zielonym Żoliborzu. O tej dzielnicy, o książkach i o paru innych rzeczach pogadaliśmy jeszcze przed wywiadem. Mimo to, musicie sobie zarezerwować dobre pół godziny na lekturę zapisu naszej rozmowy. Rozmowy - dodajmy - nieco ustawionej, bo udzielający wywiadu postawił piszącemu te słowa podwójną czarną kawę w zamian za obietnicę zatytułowania materiału: "Typ ma gest"…

Reklama

O absolutach, muzycznej świadomości, współpracy z Dawidem Podsiadło i o wielorybach - o tym w dalszej części, a zacząć trzeba od tego, że tak długi tekst trzeba zilustrować kilkoma zdjęciami…

Czytaj wywiad poniżej.

Ment: Nie potrzebuję zdjęć w nowych ubraniach. Wyślę ci niedługo kilka, w tych starszych.

Wywiad ukaże się dopiero za miesiąc, tak że spoko, nie ma pośpiechu.
OK, to jeszcze kilka uda mi się zrobić. Najlepiej po treningu.

To siłka też jest grana?
Jak czas pozwala. Chyba pójdę po tym wywiadzie.

Właśnie - to twój pierwszy wywiad solo? Nie natrafiłem w necie na żaden.
Nie pamiętam innych, więc możemy uznać, że tak.

Rozmawialiśmy przed wywiadem o książkach - prawdę mówiąc, zdziwiło mnie, że tak dużo czytasz. Śledząc twoja działalność na wielu polach, odnosi się wrażenie, że nie bardzo masz kiedy oko zmrużyć, a co dopiero mówić o chwili na lekturę…
Wszystko rozbija się o odpowiednie planowanie i gospodarowanie czasem. Nie wstaję o szóstej rano, nie mam w głowie nadmiernej dyscypliny typu - wykorzystaj każdą minutę swojego życia jak najlepiej, rób wszystko, żeby być najlepszym, stań się robotem… Mam inaczej. Muszę proporcjonalnie do włożonej pracy mieć czas na odpoczynek, który jednak też często bywa u mnie pracą, szczęśliwie. To wszystko się uzupełnia i… O co pytałeś? Czy mam kiedy zmrużyć oko?

No, czy przy takiej intensywności działań jeszcze zdarza się czasem pospać?
Zdarza się, choć teraz akurat jestem świeżo po najbardziej intensywnym tygodniu w swoim życiu. Grałem pięć imprez z rzędu, z czego dwie we Włoszech, które zagrałem tam na koniec tygodniowego pobytu wakacji tzw. objazdowych - czyli męczących. Pierwszą imprezę po powrocie do Polski zagrałem cztery godziny po lądowaniu. Taksówka do domu, prysznic, zmiana ciuchów i w klub. Następnego dnia graliśmy w Poznaniu i byłem już w takim stanie, że tylko stałem i czekałem, kiedy upadnę. Prąd i całe jestestwo poszły się j***ć. Po koncercie marzyłem o łóżku i pierwszych pełnych ośmiu godzinach snu od wielu dni – po to, żeby na drugi dzień dać radę zagrać koncert o 15:30 w Warszawie, jednak już domu.

Reklama

Jak spojrzeć na twoje bookingi, to można dostać oczopląsu…
…a te listy i tak nie zawsze są pełne.

Ostatnio informowałeś, że w najbliższym czasie masz zaklepanych ponad trzydzieści grań - od kiedy do kiedy?
Jakoś od połowy kwietnia do końca czerwca. To już są dla mnie rekordowe ilości, ale tak naprawdę nie podniecam się tym, że dużo gram. Przywykłem. Normą nie stało się sześć bookingów w miesiącu, tylko dziesięć. Oby tak dalej, trzymam kciuki za kalendarz.

Nowa płyta Rasmentalism wpłynęła jakoś na te liczby?
Nie wiem. My od zawsze - czy jako Flirtini, czy jako Rasmentalism - dbamy o to, żeby… być. Wszystkie te koncerty i imprezy traktujemy jako coś, co kochamy robić, jako pewien wyraz artystyczny – oraz zwyczajnie jako pracę, którą wykonuje się w pewnych odstępach czasu, po to, żeby móc spokojnie grać i żyć. Trudno jest zrobić płytę i potem przez pięć lat bimbać. Nie na tym pułapie. Nie robiąc taką muzykę.

Z jednej strony "dziękówa dla was, że jesteście mistrzami świata i bierzecie udział w tej mojej muzycznej zajawce", z drugiej - o czym wspominałeś z jednym z wywiadów po premierze "Za młodych na Heroda" - obawy związane z prozą życia, pod tytułem: emerytura i ubezpieczenie. Targają tobą jeszcze takie wątpliwości?
W ogóle o tym nie myślę. Nie zastanawiam się nad tym, czy za dwadzieścia lat będę miał dom z ogrodem, co z moją emeryturą i kto podstawi mi na starość nerkę pod łóżko, żebym się odlał. Skupiam się na swoim miejscu na tej małej, muzycznej mapie i na tym, czy ono jest coraz bardziej wyraźne czy coraz mniej. Mam sporo znajomych, związanych chociażby z rapem, którzy powoli odpadają z tej całej zabawy. Z zewnątrz tak się może nie wydawać, ale ja wiem, że odpadają. Wiem też, że się z tego nie cieszą, bo to nie był ich wybór. Jesteśmy zależni od, mówiąc wstrętnie, trendów muzycznych i gustów ludzi. Wartością jest zbudowanie dobrych, szczerych relacji ze swoimi słuchaczami - trzeba o nie dbać w czasach agresywnego ekshibicjonizmu - bez przerwy. Sukces w tym polega na wypadkowej tego, co chce się robić, i tego, czego chcą ludzie - chodzi o to, by znaleźć się w tym środku, ale w tym dobrym środku. Nie mówię o sprzedaniu siebie i ślepym podążaniu za modą, ale trzeba mieć na uwadze, że dzisiaj takiego boom bapu już się raczej nie robi. Każdy ma swoje pięć minut i te pięć minut można rozciągnąć do godziny albo i nie. Nie chcę zgrywać cwaniaka. Mam pewne obawy w stosunku do siebie za kilka lat, dlatego też dziękuję ludziom za to, że przychodzą na nasze imprezy, słuchają naszych płyt, wspierają nas - i za to, że są po prostu zajebistymi gostkami. Jestem dumny z tego, że udało nam się „wychować” takich odbiorców, dla których nie musimy się szmacić i udawać baranów, by coś sprzedać. Nie chciałbym prowadzić życia artysty-prostytutki i w wieku czterdziestu lat, będąc z żoną (kto wie) na spacerze w parku, widzieć czternastolatkę jak siedzi na ławce z rodzicami - w pamięci mając, jak poprzedniego dnia rzygała w kiblu po moim koncercie, udając największą sukę świata.

Reklama

Zdjęcia z archiwum Menta

Tak czy inaczej, nie wracasz póki co do dawnych zajęć - do krycia dachów lub pracy w budżetówce?
Nie, ale uważam, że dobrze jest coś takiego w życiu odbębnić. To hartuje i sprawia, że się mężnieje - jaja są twardsze, a bania lżjesza.. Warto jakiś czas w życiu popracować ciężko i się pomęczyć - choćby po to, by zrozumieć wartość pieniądza. Żadna praca (poza próżną) nie hańbi.

Jakiś czas temu wspominałeś, że koncert Rasmentalism w Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej był dla ciebie swego rodzaju absolutem w pewnych kategoriach muzycznych. Teraz dotarliście z "1985" na szczyt OLiS-u, zewsząd spływają pochwały… Czego jeszcze wam trzeba?
Jeśli chodzi o tamten koncert - tak, dla mnie to był osobisty absolut = osiągnięcie. Jeszcze mieszkając w Hajnówce, przez lata słuchałem Trójki i starałem sobie wyobrazić, jak to Studio, o którym tyle mówiono, może wyglądać. Coś jak Atlantyda - masz o niej jakieś wyobrażenie, ale nigdy jej nie widziałeś – i nagle w tej Atlantydzie jesteśmy, bierzemy udział w przedstawieniu, na głównej scenie… Dla mnie to było… TO.

Na co dzień gramy pewnych siebie, ale tam mimo wszystko mieliśmy trochę spięte dupy i miękkie nogi. Po pierwszym kawałku, kiedy wszyscy wstali z miejsc, skumaliśmy jednak, że nie ma czego się bać. Oni byli z nami. Nie wyobrażam sobie występu w żadnym innym miejscu - choćby to był i największy festiwal w kraju – na dzień dzisiejszy, który by mi sprawił podobną satysfakcję i dumę. Poza tym, wydaje mi się, że trochę przetarliśmy hip hopowe szlaki w Trójce. Wracając do "1985" i pierwszego miejsca na OLiS - fajnie, cieszę się. Tego rodzaju wyróżnienia nie są dla nas jako zespołu priorytetowe, ale miło, że ktoś tę płytę docenia. Przy poprzednim albumie było drugie miejsce, teraz jest pierwsze – a pierwsze miejsce to nie drugie, wiadomo.

Reklama

"Pierwsze miejsce to nie drugie miejsce" - mamy alternatywny tytuł.
Zostaw "Typ ma gest".


Jeśli chcesz więcej wciągających wywiadów z ciekawymi artystami, polub fanpage Noisey Polska i bądź z nami na bieżąco


W recenzji albumu na jednym z portali pojawiła się opinia, że "ten materiał brzmi już jakby wyszedł spod ręki kompozytora, który w pełni rozumie kwestię zarówno temperatury poszczególnych utworów, jak i całej tracklisty". Autor zestawił to z twoim "twórczym ADHD" z wcześniejszych krążków. Podpisujesz się pod tym?
Mam wrażenie, że tego twórczego ADHD jest na "1985" znacznie więcej niż na poprzednich produkcjach, z tym że jest ono lepiej wykorzystane - i przede wszystkim bardziej świadomie. Słowo „świadomość” odmieniam ostatnio przez wszystkie przypadki - świadomości muzycznej uczy się przez lata i myślę, że na nowym Rasmentalismie brak jest słabych fragmentów. Mija miesiąc od premiery i ponad pół roku od ukończenia niektórych kawałków, a ja nie potrafię sobie ani nam nic zarzucić. Cieszę się, że to nieprzekombinowanie skutkuje, choć gdybym otworzył i pokazał ci stare i nowe projekty, to zobaczyłbyś, że te nowe są bardziej rozbudowane i skomplikowane.

Podejrzewam, że one są bardziej skomplikowane, ale dla ciebie, a nie dla słuchaczy, którzy nie muszą wyłapywać jakichś najdrobniejszych technicznych niuansów.
I o to mi chodzi - żeby tych wszystkich trików nie dało się wyłapać. Swoją drogą, to nagrywki na tę płytę były jamem, improwizacją - siadaliśmy w studiu, często jeszcze nawet bez wybranego sampla, podłączaliśmy graty, paliliśmy skręty. Muzyka grała, a ja kombinowałem, jak ruszyć Arka pisanie. Siedział z tyłu na kanapie i przez dwie godziny się nie odzywał. Nagle zaczynał rapować kilka wersów i tak to szło. Bez pozowania z kartką w ręku do zdjęcia. Mieliśmy gdzieś wszystko - poza tym, co tam się działo. Ani jeden kawałek nie powstał poza studiem, nie było żadnego wysyłania bitów i zwrotek przez maile. Korespondencja nie istniała. Tylko żywioł. Nie mieliśmy żadnego odgórnego planu i nie mam pojęcia, jak te numery finalnie ułożyły się w tracklistę i album (śmiech).

Reklama

Wspomniałeś o samplach - jakiej próbki nie udało się wyczyścić do pierwszego numeru?
Z polskiego kawałka o podobnym tytule do naszego – niech to będzie podpowiedź. Kto pierwszy odgadnie, wygrywa coś od Noisey.

Kolejna rzecz, o której napomknąłeś: świadomość muzyczna - co konkretnie przez nią rozumiesz?
Między innymi dzięki graniu imprez jako Flirtini zacząłem zwracać większą uwagę na to, co fizycznie rusza ludźmi. Słuchanie nocami kupy jazzu, muzyki etnicznej i wszystkich dziwactw bez bębnów uwrażliwiło mnie na „światowość” muzyczną. Na szukanie tej pieprzonej prostoty, która tak naprawdę jest skomplikowana i przemyślana. O to się ciągle walczy i tego się uczy. Oddając materiał do Rafała [Smolenia - przyp. JB], który mixował nasz album, starałem się ułatwiać mu pracę, nie wciskać ochłapów, z którymi musiałby walczyć. Jak dostał "1985", powiedział mi: “k***a mać, ale to nap***dala!”. Dla niego praca przy naszej płycie była szybka, prosta i przyjemna. Przynajmniej tak mi mówił (śmiech). Janusz Głowacki za to mówił kiedyś, że - aby napisać jedno dobre zdanie, trzeba przeczytać sto innych dobrych. Żeby napisać jedną dobrą książkę, trzeba przeczytać sto innych dobrych - tak samo, żeby zrobić jeden dobry kawałek, trzeba posłuchać stu innych dobrych i wyciągnąć z nich wnioski. Z doświadczenia koncertowego i imprezowego, z słuchania muzyki w mieszkaniu późną nocą dochodzi się do chwytów, które później się stosuje. Z czasem muzykę robi się z coraz większą łatwością. I to słychać.

Reklama

Otworzyłeś niedawno własne studio…
…właściwie to nie otworzyłem, ale rzeczywiście od dwóch miesięcy mam studio na własny użytek - duże pomieszczenie, w którym można się zaszyć na kilka dni i robić swoje, nikomu przy tym nie przeszkadzając. Razem ze mną są tam Chloe Martini, Zeppy Zep oraz mój człowiek Snecz, który nie dość, że gotuje jak wariat, to bije w bębny i po ryju jak trzeba. Na razie jestem na etapie porządkowania i instalowania wszystkiego, czego potrzebuję. Chcę zacząć robić solową płytę w idealnych i komfortowych warunkach. Wejście do studia musi się równać "pełnej gotowości".

Świadomość wpływa na łatwość tworzenia - "własne" studio również?
Tak, ono jest kolejnym krokiem ku tej łatwości. Po prostu - wchodzę i gram, mimo że teoretycznie nie umiem. To studio ma być jak gitara, która stoi przy łóżku i gdy ma się w głowie jakąś melodię, to się bierze tę gitarę i gra. Albo się nią rzuca o ścianę. Pojawił się temat twojej solówki. Mógłbyś przybliżyć, jak się z nią sprawy mają?
Będzie to trochę abstrakcyjne gadanie, bo - oprócz pomysłów i planów, jak to wszystko ugryźć - nic nie mam. Instrumentalną płyta, raczej bez wokalnych featuringów, ale z gościnnym udziałem muzyków. Chciałbym, żeby… Fajnie ten pan idzie po schodach, zobacz [Ment wskazuje palcem na fajnie idącego po schodach pana]. Chciałbym, żeby to była muzyka zahaczająca o wątki etniczne, afrykańskie, południowe. Kręci mnie ta ich lokalność. Może z tych założeń nic nie wyjdzie i wszystko ułoży się inaczej. Jedno jest pewne: chcę zrobić ambitną płytę, której nikt nie będzie słuchał – ale na pewno nie w tym roku.

Reklama

Dlaczego dopiero teraz bierzesz się za w pełni autorski projekt?
Dlatego, że dopiero niedawno pojawił mi się pomysł, jak mógłbym to zrobić i dlatego, że wreszcie mam ku temu możliwości, a do tego dochodzi ta osławiona świadomość. Najwyższy czas na swoją rzecz - "1985" ma dobre recenzje w dużej mierze także ze względu na muzykę, więc: czemu nie? Poza tym, chcę zrobić coś innego, nie trzymając się tak bardzo hip-hopu - lubię go i kocham nagrywać numery z Arkiem, ale chcę się przekonać, czy umiem więcej niż to, co robiłem do tej pory.

Na bity na Rasmentalismie patrzysz jeszcze w kategoriach hiphopowych?
Jeśli chodzi o formę, podział rytmiczny i to, że wszystko jest w określonym tempie, z określonym miejscem na zwrotki czy refren - tak. Nie zrobię siedmiominutowej jazdy do kawałka, w którym ma być rap.

Przejdźmy do Flirtini - raczej mało wywiadów z wami się ukazało…
…to wszystko przez Janka [Jedynak, połowa duetu Flirtini – przyp. red.]. Możesz tam w nawiasach wstawić "śmiech". Ha, ha, ha.

Czemu przez Janka?
Żartuję oczywiście, ale na pewno jest on mniej chętny na rozmowy niż ja. Ja też nie jestem przesadnie chętny, ale jak trzeba, to idę na front. A czemu tych wywiadów nie ma - nie wiem, może za bardzo jesteśmy kojarzeni z imprezami? Z hałasem, a wtedy nie da się rozmawiać… To jednak trochę inna opcja niż Rasmentalism. Janek nie rapuje. Tak napisz.

OK, tego wątku akurat nie chciałem rozwijać, bo po to rozmawiamy, żeby ten stan rzeczy zmienić - natomiast chcę zapytać, czym właściwie teraz jest Flirtini? Zaczęliście od didżejki i robienia imprez, ale wasza działalność się rozrosła na kilka kolejnych pól.
Można streścić, że Flirtini jest ruchem, ale "ruch" to beznadziejne słowo. "Platforma" też nie brzmi dobrze, bo kojarzy się politycznie… Flirtini jest movementem.

Reklama

Akurat ładnie się zgrywa z twoją ksywką.
Ruszaj się… Tak, Flirtini to movement - połączenie duetu didżejskiego, produkcji muzycznej, bookingów, imprez i labelu. To wszystko jest zamknięte pod jednym szyldem. Rzeczy jest coraz więcej, a nas jak było dwóch, tak jest dwóch.

Flirtini Records to wasza najświeższa inicjatywa. Skąd wzięła się idea, żeby założyć wytwórnię?
Przez cztery lata działalności cały czas trzymaliśmy i wciąż trzymamy rękę na pulsie i staramy się wiedzieć, co nowego w tej muzyce. Jest kupa nowych młodych i przede wszystkim zdolnych artystów. Sporo z nich współpracuje z nami, a trzeba podkreślić, że mamy obecnie w kraju poziom światowy. Nie ma się czego wstydzić, wykorzystujemy to. Zrobiliśmy dwie części składanki "Heartbreaks & Promises", których nakład został wyprzedany. Idąc za ciosem, rozszerzyliśmy działalność. Ostatnio pod naszym szyldem ukazały się dwa wydawnictwa: "Places Without Things EP" od Pepe. i "Travels EP" EnZU. To są zajebiste materiały. Czasami im zazdroszczę.

Flirtini Records jest sublabelem współpracującym ściśle z Asfalt Records, z którym – jak wiadomo – ja współpracuję też jako Rasmentalism, a Janek równolegle jest managerem Taco Hemingwaya i Otschodzi. Jesteśmy w Asfalcie jednym wielkim crew, by spieprzać jak najdalej od słów "muzyczna rodzina". Z takiego układu wynikają same plusy dla wszystkich. Możliwości, które mamy jako Flirtini i "mecenat", który możemy roztoczyć nad nowymi artystami, jest przekładany na możliwości Asfalt Records jako wytwórni, sieci dystrybucji czy kanału YouTube’owego.

Reklama

Która z waszych działalności jest dla was najistotniejsza?
Wszystkie traktujemy na równi - kwestia czasu i czy nie jest za zimno na rower. Bliżej weekendu zazwyczaj jesteśmy skupieni na imprezach, które organizujemy i promujemy, ale poza tym wszystko jest płynne i się uzupełnia… Chętnie byśmy zatrudnili kogoś do promocji naszych wydawnictw Flirtini. Jest to ogłoszenie.

Mówisz i masz. Powiedz w zamian, jak wygląda temat trzeciej części waszej flagowej kompilacji?
Temat trójki jest trudny, bo poprzeczkę zawiesiliśmy sobie dość wysoko. Nie będzie na niej żadnych solowych numerów. Każdy kawałek powstaje w konwencji albo producent plus wokalist(k)a, albo producent plus raper, albo producent plus producent. Większość featuringów mamy już dogadanych i dogranych. Numery się lepią, choć są na różnych etapach, przez co całość rozwleka się w czasie. Jesteśmy już na szczęście dalej niż w połowie - za wcześnie jednak, żeby mówić o nazwiskach. Na pewno będzie większość ważnych postaci współczesnej sceny elektronicznej i mam nadzieję, że to będzie potrójna, adekwatna do numeru kompilacji moc.

Szykujecie dwupłytówkę jak poprzednim razem?
Nie. Wstępnie mamy szesnaście-siedemnaście kawałków, a skończy się prawdopodobnie na czternastu - zależy od tego, co i kiedy uda się skończyć. Dodam, że dziewięćdziesiąt procent utworów będzie w języku polskim.

Wcześniejsze dwie kompilacje odbiły się echem też za granicą…
Tak, ale one były w przeważającej części instrumentalne - to ułatwiło sprawę. Postępujące dogorywanie SoundClouda, na którym artyści się poznawali i wzajemnie promowali, skutkuje tym, że i my nie czujemy potrzeby na robienie uniwersalnej językowo muzyki. Z trójką nastawiamy się na rodzime podwórko. Mamy ekstra odbiorców. Zadbamy o nich. Wracając do tematu - odbiór dwóch pierwszych części "Heartbreaks & Promises" na świecie pozytywnie nas zaskoczył. Kawałki z dwójki były grane chociażby w gościnnych audycjach Diplo, przewijały się w BBC. Byliśmy mega dumni! To zasługa przede wszystkim artystów, którzy zrobili świetne numery. Nie zapominajmy też, że gościliśmy na częsci drugiej kilkunastu zagranicznych producentów, m.in. Dave Luxe, Jarreu Vandal, IAMNOBODI czy Vices. To nazwiska, które coś znaczą na futurebeatsowej (jakiejś nazwy użyć muszę) scenie.

Reklama

Ten wątek zasługuje na oddzielną rozmowę, spróbujmy go jednak tutaj chociaż napocząć. Imprezy, które zorganizowaliście pod szyldem Flirtini - podejrzewam, że trudno będzie wybrać ci jedną, ale: którą wspominasz najlepiej?
Szczególnie wspominam imprezę z Falconsem w Krakowie, ale o tym nie bardzo mogę mówić (śmiech). Kaytranada to i co wydarzyło się w taksówce tej nocy, też będę zawsze pamiętał. Kaytranada zagrał na naszych pierwszych urodzinach na legendarnym Placu Zabawu, którego już niestety nie ma. Kaytranady wtedy też jeszcze tak bardzo nie było. Impreza wyszła pięknie! Kaytra super gość. Dostał od nas koszulkę Flirtini z numerem 22 z przodu i później śmigał w niej na imprezach na całym świecie. Spoko lato to było. Burgery też.

Koncert Dom Kennedy’ego, pizza z jego ekipą na Kruczej. Przewózka z raperem, którego znam wszystkie płyty, to jest to. The Cool Kids! O, z nimi mam anegdotę, którą możemy opublikować. Czekałem na nich na peronie na Dworcu Centralnym. Kiedy przyjechał pociąg i nie wyszło z niego trzech charakterystycznych gości, spytałem się konduktorów, czy nie widzieli przypadkiem grupki czarnoskórych, kolorowo ubranych panów. Jeden z nich powiedział, że rzeczywiście gdzieś tam się przewijali, ale gdzie wysiedli - nie miał pojęcia. Przeszedłem wszystkie wagony. Obszedłem cały dworzec - ich nie było. Minęło jakieś czterdzieści pięć minut na poszukiwaniach, wciąż ich nie przechwyciłem. Nie miałem do nich żadnego numeru telefonu, oni do mnie też nie mieli. To wszystko miało być prostsze - a nie było. W pewnym momencie skumałem, że jakbym był pierwszy raz w Polsce i zobaczył napis Warszawa, to bym wysiadł - a pierwszym przystankiem była Zachodnia. Wsiadłem więc w furę i pojechałem tam. Wszedłem do tych rozpadających się baraków, gdzie masz wrażenie, że to „gabinet drożdżówek” i nagle słyszę jak ze schodów krzyczą: „Yo, maaaaaaan?!”. Nie wiem, czemu to oni mnie zawołali, a nie na odwrót, bo ani mnie nie znali, ani nie wiedzieli, jak wyglądam - no, ale udało się. Podszedłem do nich – oni w klapkach i skarpetach; pytają mnie, czy mam dwa złote, bo strasznie chce im się lać, a nie mają polskiej gotówki. Nie miałem pechowo przy sobie ani grosza, więc trochę robienie k***y z logiki. No nic. Wskoczyliśmy do auta i napieprzaliśmy całkiem dobrze (wtedy jeszcze nie zabierali prawa jazdy za +100 w zabudowanym), żeby zdążyć do Cudu nad Wisłę na próbę. Gdzie przy okazji mogli się też w końcu odlać w ToiToiu. Zawsze to kibel. Jak tylko dojechaliśmy na miejsce, otworzyli drzwi samochodu i wybiegli. Dwóch się odlewało, podszedł do mnie trzeci i mówi: – I have a diarrhea. Myślę sobie: to jest typ człowieka, z którym się dogadam. O siorbaniu przy zupie nie będę wspominał, bo się zaraz jakaś stara baba obrazi, że tak się nie robi. Duży szacunek za takie naturalne zachowanie – okazało się, że Cool Kids nie tylko w kawałkach są luźni, ale i w życiu też. Nawet bardziej. "Naszym chłopakom brakuje luzu”.

Reklama

Korci, żeby dopytać o kolejne historie, ale miejsce nas trochę ogranicza - i tak wyjdzie z tego kobyła… Kończąc powoli wątek Flirtini, zrobiliście niedawno wspólny utwór z Dawidem Podsiadło, ogłosiliście też kawałek z Natalią Nykiel na nadchodzącym "Heartbreaks & Promises Vol. 3". Czym się dla ciebie różni współpraca z ludźmi z nieco innego muzycznego świata niż…
…współpracowałem wcześniej już ze Sławkiem Uniatowskim, z Tomsonem, Klaudią Szafrańską czy z Tubasem, więc… Oprócz dostępności czasowej, niczym się nie różni. Z Natalią i z Dawidem współpraca przebiegała idealnie. Zero problemów po drodze.

Bardziej chodziło mi o to, na ile współpraca z takimi ludźmi różni się na przykład od codziennej współpracy z Rasem?
Niczym - ten sam, super ziomalski układ, bez żadnych przepychanek. Z Dawidem to aż za dobrze poszło. Realizowałem to nagranie. Siedzieliśmy, kombinowaliśmy, nie mogliśmy ruszyć z miejsca na początku. I nagle tak wspólnie doszliśmy do wniosku: - Dawid, może ty tej buzi nie otwieraj tak i zacznij niewyraźnie śpiewać, co…? Zrobił tak. Tak było w prevce, to ona nas uwięziła trochę. Może to jest trochę nieprofesjonalne, że nie do końca wiadomo, o czym on śpiewa, ale przecież nie o to chodzi w takich kawałkach. To nie jest dekalog, którego trzeba się nauczyć na pamięć, żeby bierzmowanie przeszło. To jest muzyka do słuchania, tańczenia. W "Stu" też ugrzęźlismy podczas nagrywania po prevce. Nie dało się tego dogonić. Została.

Reklama

Zanim wypytam cię o podróże i fotografię, powiedz: zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i o robienie zdjęć, jesteś samoukiem?Tak. Wszystkiego można się samemu nauczyć - samolotu sam bym nie zbudował, podkładów kolejowych też bym nie położył, ale wiele innych rzeczy da się ogarnąć. Muzykę zajmuję się zawodowo już od lat, natomiast fotografią cały czas się bawię - sprawia mi ona radość, taką samą jak granie w kosza czy czytanie dobrej książki. Jest to zwyczajnie przyjemne i zbliża z tym, co się fotografuje.

Czyli fotografowaniem zajmujesz się głównie hobbistycznie?
Póki co tak, ale docelowo chcę wskoczyć na etap profesjonalno-zarobkowy - ale nie po to, żeby na tym zarabiać. Sam fakt, że ktoś jest gotów zapłacić tobie za coś, jest ukoronowaniem twojej pracy i potwierdzeniem, że jesteś dobry. Ambicje są zaspokojone. Niedługo zrobimy razem z Fujifilm wystawę moich zdjęć. Mam nadzieję, że nie ostatnią. I że zamiast wina, będzie wódka.

Oszczędziłem ci pytań: dlaczego muzyka? i: czemu hip-hop?, ale, jako że jest to najmniej znana twoja działalność, przy fotografii muszę zapytać: jak złapałeś na nią bakcyla?
Przez lata jeżdżenia po Polsce i po świecie zorientowałem się, że ja - owszem, lubię odpoczywać, ale krótko. Ciągnie mnie za zakręt. Obiektyw to potęguje. Prawie codziennie wymyślam, gdzie znowu zniknąć. Pewnie z tą emeryturą będzie kiepsko i dotłuczę resztki życia w kamperze z rowerem na dachu i namiotem obok. Zmiana otoczenia mnie kręci, podnieca i znieczula na włosy, które też jak ja - lubią znikać.

Reklama

Jaką dzisiaj zaplanowałeś?
Dziś akurat jeszcze żadnej, ale trzy dni temu kupiłem bilety do Gruzji. Miałem długą debatę w głowie: Oman, czy Gruzja? Islandia, czy Wietnam? W końcu doszedłem do wniosku, że Gruzja to jest coś, co najbardziej mi odpowiada. Bez gór jakoś tak trudno dłużej wytrzymać.

Kiedy zacząłeś zajmować się fotografią już bardziej na poważnie?
Od pół roku, od momentu wyprawy na Bałkany, kiedy zacząłem współpracować z Fujifilm. Za każdym razem, kiedy gdzieś jadę, biorę swój XT-1 i kilka szkieł.

Zapomniałem dodać wcześniej, że moja płyta też będzie ściśle związana ze zdjęciami. Mówię o tym teraz, żeby później nie było, że nie mówiłem i ktoś inny to zrobił. Zaklepane. Moje. Nie wiem jeszcze, jak to będzie zrobione. Być może do płyty dołączymy mini-album… W każdym razie, te wszystkie zdjęcia i podróże w wyraźny sposób wpływają na moje wyobrażenie świata, które się przeradza w świadomość świata.

Było już o świadomości muzycznej, teraz świadomość świata…
Dobrze wiedzieć, po prostu. Jak się wie, ma się z czego wybierać. Jest weselej.

Zostając przy podróżach, będziemy mieć tu analogiczny problem jak przy imprezach Flirtini. Która z nich odcisnęła na tobie największe piętno, najbardziej… Nie wiem, zmieniła postrzeganie świata…?
Nie, tu nie chodzi o to, że jedzie się na dwa tygodnie do Indii i po powrocie zostaje się buddystą, chodzi w klapkach, szerokich spodniach i nosi koraliki… Chodzi o poszerzanie światopoglądu i o to, jak podróże otwierają głowę i jak sprawiają, że jest się kulturowo bardziej chłonnym, bardziej otwartym na innych ludzi. Chłopaków, co nikogo przyjezdnego nie lubią, trzeba by gdzieś wysłać. Wygląda na to, że narodowcy nie mają paszportów.

Reklama

Wciąż nie powiedziałeś, która z dotychczasowych podróży była dla ciebie największym przeżyciem.
Moim marzeniem od zawsze było pojechać na safari, więc trzy tygodnie spędzone w Tanzanii wspominam szczególnie. Byłem tam sam, zjechałem na skuterze Zanzibar. Przejechałem sporo kilometrów lokalnymi autobusami, zaliczyłem lot Cesną siedząc tuż za pilotem… Był to dla mnie swego rodzaju sprawdzian. Oczywiście, nie pod kątem niebezpieczeństwa. Nie jest to dziki kraj. Na plażach są kurorty z pokojami za tysiąc dolarów za noc, a na samym Safari za sto tysięcy euro możesz sobie kupić „upolowanie lwa”. Z drugiej strony zabobonne wierzenia na wsi i polowanie na Albinosów. To jest, k***a, kontrast… Ale dopiero jak zobaczę na żywo wieloryba - takiego kaszalota na przykład - kaszalota w naturalnym środowisku, powiem, że to było to. Największe przeżycie.

Jak koncert w Studiu im. Agnieszki Osieckiej.
Tak, to byłby absolut. Mam zboczenie, żeby zobaczyć w naturalnym środowisku wieloryba (śmiech). Tak, to by było to.

Gdzie jeszcze byłeś z aparatem poza Tanzanią?
Czarnogóra, Bośnia, Serbia, Albania - czyli Bałkany, do tego niedawno Włochy po raz kolejny, a wcześniej - Tajlandia, Singapur i Indonezja, Hong Kong. Zawsze będzie mało. Ale dla mnie Suwalszczyzna, Tatry czy rower w głąb Puszczy Białowieskiej mają podobne znaczenie. Odcinają. Znikasz.

To wszystko w ciągu tych ostatnich dwóch lat?
Tak. Staram się mieć wakacje zagraniczne dwa-trzy razy w roku, a do tego jeszcze lokalne wypady w góry, lasy. Ale, póki co, nie zaliczyłem do tej pory żadnych wstrząsów związanych z podróżami.

Tajlandia, Singapur, co tam…
OK, ale nie w tym rzecz, żeby się popisać odległością, tylko przeżyciem. Dziwnie wspominam nocleg w Bośni w miejscowości Foča, w której dwadzieścia lat temu były obozy gwałtów. W hotelu, w którym spałem, przez osiem miesięcy molestowano kobiety - często jedną przez tak długi okres… Przebywanie w miasteczku, w którym jakaś część mężczyzn była zamieszana w to gówno. W to, co się działo dwie dekady temu, patrzenie na tych 50-, 60-letnich dziś mężczyzn, było… ciężkie, dziwne, niepewne. Będę to pamiętał do końca życia.

Niekoniecznie musi się kimać na białej plaży na Bali, żeby mieć co wspominać. Wycieczka z lokalsami Land Roverem na szczyt góry po zamkniętym szlaku, z piłą, łańcuchem i siekierą w bagażniku jest dużo ciekawsza - tym bardziej, kiedy nie mówią po angielsku. Ale jakoś poszło.

Jaka pojedyncza historia z podróży najbardziej utkwiła ci w pamięci?
(chwila zastanowienia) Szukam po zdjęciach, w głowie… Mam takie zdjęcie, które zrobiłem w Zanzibarze, a które przedstawia faceta z Nigerii. W Polsce by powiedziano, że jest bejem albo bezdomnym, a tam był typowym uchodźcą, któremu idioci z Państwa Islamskiego wymordowali całą rodzinę. Przez trzydzieści dni szedł ze swojego kraju do Tanzanii. Nie miał zębów i prosił mnie, żebym mu kupił lekarstwa na malarię. To była taka prośba, który zapamiętam do końca życia. Chciał ze mną iść do apteki po leki - leki na chorobę, która mogła go zabić. To był trochę inny kaliber niż kupienie komuś kanapki na Orlenie… Zrobiłem mu zdjęcie; sam zaproponował. Nie robię zbyt dużo zdjęć ludziom, jakoś nie umiem się przełamać.

Na swojej stronie napisałeś, że fotografujesz wyłącznie po godzinie szesnastej. Dlaczego?
To skrót myślowy - chodzi o światło, które robi się wtedy (uogólnienie) bardziej poziome, cienie grają jakąś rolę, robi się ciekawie. Fotografowanie w pełnym, wysokim słońcu jest wbrew pozorom trudne i nie daje pola do popisów.

Umiałbyś wskazać któreś ze swoich zdjęć jako ulubione?
Jedno z takich zrobiłem w Neapolu, w Parco Sommerso Di Gaiola. Lokalna plaża, kameralna, kamienista. Droga do niej biegła między prywatnymi posiadłościami, pachniało intensywnie. W tle widać Wezuwiusz, a na pierwszym planie jest kilku nastolatków, którzy coś sobie pokazują; do tego z wody wychodzi starszy gość. Nie umiem się przełamać do tych sytuacji portretowych.

Dużo jest tych twoich wcieleń - które z nich jest najbardziej mentowe?
Mentowe?

Który Ment jest tym najbliższym tobie?
A których Mentów mam do wyboru?

Menta-fotografa, Menta-producenta, didżeja, organizatora…
Fotografem bym się nie nazwał - byłoby to nadużycie w stosunku do profesjonalnych fotografów. Z tego samego powodu nie określiłbym siebie DJ-em - zajmuję się tym dopiero od pięciu lat. Najbliższa jest mi rola producenta - to nim jestem najdłużej, na polu producenckim najwięcej osiągnąłem i mam wrażenie, że właśnie w tej roli najlepiej się odnajduję. Najbardziej ostatnio wczuwam się w zdjęcia i to jest to, co ostatnio kręci mnie najmocniej. Bez ujmy dla pozostałych rzeczy. Skoro opcja z DJ-ką pojawiła się parę lat temu, z fotografią- dwa lata temu, to jakie ukryte talenty masz zamiar odsłonić w najbliższym czasie?
Wielu rzeczy próbuję, ale nie chcę być Kasią Cichopek, która pisze książkę jak wrócić po ciąży do formy. Sorry, ale nie. Nie mam potrzeby robienia wszystkiego i niczego zarazem. Myślę, że muzyka i małe miejsce na zdjęcia mi wystarczą. Poza tym, to wszystko jest i tak skupione wokół tego, co jest dla mnie największym życiowym komfortem - zwiedzanie świata - pozdro Fisz!

Kordylierów Darwina pewnie nie zdobędę, ale te wieloryby by się przydały…