FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Słoń - Brain Dead Familia

Oj, Słoń nadepnął na ucho. Tych krytykujących go w ciemno i dla zasady.

Poznańskiemu raperowi dostawało się za wiele rzeczy, np. za niedostateczną krągłość i schematyczność flow, za eksploatowanie dość szybko przejadającej się horrorcorowej estetyki. W Stanach też jadą za to artystom nagrywającym rzeczy pokrewne, podczas gdy grono wiernych miłośników zagadnienia klaszcze - normalnie więc napisałbym, że jak wiesz, że cię męczy, to nie dotykaj. Ale tym razem będzie inaczej, bo jednak źródło hejtu nie bierze się z tego, czego emce nie ma i czego nadużywa. Adwersarzy boli zupełnie wymierny sukces, denerwują szwadrony małolatów w ciuchach wypuszczonych przy okazji "Demonologii" i napięty koncertowy harmonogram. Uprasza się o wyłączenie polactwa, włączenie uszu i posłuchanie tego materiału, nawet jeśli poprzednie nie weszły.

Reklama

Nawet królowie dżungli powinni wiedzieć jak niebezpieczny jest wkurwiony Słoń. Może parę przykładów, choćby singlowy "Headbanger" z dobrze rzężącą gitarą pod spodem, linijkami, od których można się zachłysnąć ("Znowu śmigam tak po bicie, że twój smartfon szuka sieci/ a jak wsadzisz sobie w dupę żarówkę, to zacznie świecić") i refrenem świetnie rozgrywającym kultowy cut. O ile "#negatywnyrap" to mowa obronna, świadoma tego, że najlepszą obroną jest atak, tak "Czysta Miłość" zgłasza scenę do prokuratury, wymierzając bitch slap prosto w zniewieściałą buźkę emo-hopu i oddalając apelację za sprawą linijek takich jak "Pierdolę twoje poparcie, scena mnie nie ubóstwia/ jestem tak chujowy, że moja ksywa im staje w ustach". "PSS" ostatecznie kończy temat kwadratowości nawijki i rap jest tu rzeczywiście "baletnicą w deszczu siekier". Słoń jak chce, to umie. A że bywa przekorny…

Tradycyjnie już zabójczą bronią okazują się historie, tym razem dawkowane z umiarem, żeby płyta nie nużyła. "DD" łączy klimat bałtyckiej dyskoteki z Lovecraftem na bardzo słowiański sposób - tak, cholera, powinno się nawijać na "Równonocy" Donatana. "Fashion Week" przynosi celny, wspaniale złośliwy obraz celebryckiej socjety prowadząc oczywiście do odpowiednio krwawego i obleśnego rozstrzygnięcia. Narracja prowadzona jest zupełnie bezbłędnie. "Ogień i lód" to z kolei opcja ambitniejsza, erudycyjna, wciąż jednak bardzo plastyczna, coś pomiędzy Pihem z "Kwiatów Zła" i Guralem z "Magnum Ignotum". Słonowi udało się też trafić z gośćmi - HZD i Guzior w "Sirocco" zaskakują, i kontrastem między stylówkami, i tym, jak udało się im odnaleźć w numerze. Wymiany z Oxonem w "Dwugłowym kruku", choć na najsłabszym, aż nazbyt plastikowym bicie na płycie, wypadają okazale. Featuring zagraniczny w końcu nie wydaje się być z recyklingu.

Bardzo dobrze zagrały też bity, nie brakuje mocnego basu, twardych perkusji i sampli, od których poczujesz się nieswojo nim gospodarz zacznie nawijać, patosu, szczypty cyrkowej groteski ("Sirocco"), ale też jadowitego synthu czy dirty southowej podziałki rytmicznej. Najlepsze w tym wszystkim to, że ekipa bliższa klasyki (Returners, Creon, TMK Beatz, White House) i producenci "na czasie" (Chris Carson, Matheo) doszli skrajnie innymi drogami do zbliżonego klimatu, na czym raper bardzo korzysta. Choć usunąłbym z "Brain Dead Familii" ze dwa numery - ten iluminacki przelot i generycznego "Kłamcę" - to jest to bardzo dobry album, najlepszy jaki Słoń nagrał. Wszystkie macki w górę!