Lana Del Rey - Lust For Life

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Lana Del Rey - Lust For Life

Pamiętacie jeszcze te drwiny z technicznych (nie)możliwości wokalnych Lany z czasów jej debiutu? No to w takim razie pora już skończyć te śmichy-chichy. Dorosnąć.

Dorosnąć tak jak panna Del Rey, która swoim czwartym krążkiem nie tylko puka do drzwi popowego Olimpu, ale wręcz zaczyna tam rozgaszczać się na dobre!

Ma tak charakterystyczny głos, że nie sposób pomylić ją z jakąkolwiek inną wokalistką. Zmysłowy, otulający, może nawet lekko zblazowany, ale na pewno nie do podrobienia. Podobnie jak klimat jej piosenek, którym czaruje niezmiennie, od czasu zaskakującego pojawienia się na scenie muzycznej całe… 7 lat temu. Ależ ten czas leci, prawda? Nagrywała wówczas pod swoim nazwiskiem Lizzy Grant, a jej pierwszy krążek "Lana Del Rey" (2010) wcale nie był wielkim sukcesem. Dopiero umiejętna - oparta na sporej dozie niedopowiedzenia - akcja promocyjna jej następnego wydawnictwa "Born To Die" (2012) sprawiła, że wszyscy zaczęli mówić o pięknej Amerykance. Tajemniczej artystce, która pojawiła się znikąd i sięgnęła po romantyczne, czy nawet oniryczne aranżacje. Jakby żywcem wzięte z lat 50. Efekt był wręcz piorunujący - swoimi seksownymi "szeptankami" Lana w ekspresowym tempie zaczarowała pół świata. Ale czy ta magia jeszcze działa?

Reklama

Kiedy trzymam w dłoniach jej nową płytę zastanawiam się, że chyba coś przegapiłem. Że słuchałem jej za mało uważnie, jakby pobieżnie, trochę jednym uchem. Moja wina. Dziś wracam do tych poprzednich, trochę niedocenionych przeze mnie płyt Lany i łapię się na tym, że każda jest trochę inna - wspomniana "Born to Die" urzeka romantycznym, trochę nawet sennym klimatem. W "Ultraviolence" (2014) jest jakby więcej mroku, a "Honeymoon" (2015) to oszczędne aranże i siła prostoty - ale tej dobrze rozumianej. Kto wie, czy właśnie ten ostatni album nie był największym testem dla Del Rey jako autorki i wokalistki. W kompozycjach pełnych dźwiękowego przepychu i producenckich fajerwerków łatwo ukryć wszelkie braki i niedociągnięcia. Utwory nagrane w stylistyce "unplugged" już nie wybaczają potknięć i błędów. A Lana zdała ten egzamin celująco.

Tymczasem mamy rok 2017 i 32-latka znowu idzie krok dalej, czy może inaczej - będąc wierna swojemu wizerunkowi scenicznemu i "firmowej" stylistyce wyrusza na płycie "Lust For Life" w nowe muzyczne krainy. W tym przypadku te spod znaku hiphopowych czy nawet trapowych bitów. Ale nie tylko, choć rzeczywiście - dwa numery ("Summer Bummer" oraz "Groupie Love") nagrane z A$AP Rockym to spore zaskoczenie i zarazem świetna stylistyczna wolta w karierze wokalistki. Oczywiście o wiele większy walor komercyjny ma tytułowy utwór, w którym Amerykankę wspiera wokalnie The Weeknd, ale posłuchajcie też jej świetnych duetów ze Stevie Nicks z Fleetwood Mac ("Beautiful People Beautiful Problems") czy Seanem Ono Lennonem ("Tomorrow Never Came"). Są one najlepszym dowodem na znakomity gust muzyczny i… elastyczność stylistyczną naszej bohaterki, która bez trudu odnajdzie się w każdej konwencji.

Jeszcze chyba lepiej Lana odnalazła się na "Lust For Life" jako autorka tekstów. Na tym długim, liczącym 16 utworów i trwającym 72 minuty krążku wokalistka jawi się jako pierwsza popowa publicystka Ameryki pod rządami Donalda Trumpa. A może nawet pierwsza mainstreamowa artystka spoza środowiska hiphopowego, która podejmuje temat końca wiecznego "dzieciństwa" pokolenia tzw. "millenialsów". Świadczą o tym gorzkie, pełne rozliczeń teksty o konfrontacji marzeń z rzeczywistością, która staje się udziałem młodych ludzi, którzy jeszcze przed chwilą się bawili, pili, zażywali narkotyki i uprawiali seks bez zobowiązań, a dziś muszą skonfrontować się z "dorosłymi" problemami - znalezieniem pracy i założeniem rodziny. A to wszystko z poczuciem winy pt. "dlaczego nie poszedłem / poszłam na wybory"?

A więc hedonizm na bok, pora zakasać rękawy i zmierzyć się z prawdziwym życiem, które czasami naprawdę mocno kopie po dupie. "A to będzie bolało" - zdaje się mówić Lana w tych zmysłowych balladach, które wyśpiewuje swoich hipnotycznym głosem. A słuchacze ocierając łzy i słuchają z jeszcze większym zaangażowaniem. Bo wierzą jej jak chyba mało komu ze świata popu. Czego dowodem są tłumy na jej koncertach, a wśród tych fanów liczne słuchaczki z wiankami czy kwiatami wplecionymi we włosy…

Do zobaczenia na Kraków Live Festiwal 2017 Lana!