FYI.

This story is over 5 years old.

WTF

Najdziwniejsze rzeczy, jakie ludzie robią z prochami swoich bliskich

Czasem śmierć do zaledwie początek kłopotów

Po śmierci można zostać zasadzonym jako drzewo albo zamienić się w biżuterię. Możesz też przekształcić się w swoje własne wyjątkowo koszmarne popiersie 3D. A jeśli zrobiłeś coś, co ludzi faktycznie obchodzi, można cię właśnie w to zamienić, jak np. twórca Frisbee, Walter Morrison, albo wynalazca puszki Pringles, Fred Bauer. No, chyba że wolisz, żeby balon wypełniony helem uniósł cię w przestworza. Ewentualnie można nawet wystrzelić cię w kosmos, bo właściwie czemu nie?!

Reklama

Ze względu na koszty, religijne przekonania oraz chęć wyróżnienia się, coraz więcej ludzi odchodzi od tradycyjnego pochówku na rzecz kremacji (W Ameryce Północnej od roku 2000 liczba kremacji podwoiła się, przewiduje się, że w 2019 75% Kanadyjczyków skorzysta z tej opcji), w rezultacie oferta tego, co można zrobić po kremacji, jest szersza niż kiedykolwiek.

Ale nie musisz wierzyć nam na słowo. Zebraliśmy historie ludzi, którzy zdecydowali się pożegnać swoich bliskich w nietypowy sposób – od umieszczenia ich w pluszowym misiu, w nabojach do strzelby, oraz w czymś, co zdaje się najmniej apetyczną herbatą na świecie.

Możemy się zgodzić co do tego, że żyjemy w ciekawych czasach, ale są to również całkiem ciekawe czasy, żeby być martwym.

„Po prostu chciałam się wszystkiego pozbyć"

Moja babcia zmarła, kiedy miałam jakieś 14-15 lat, wszystko wcześniej sobie ustaliła. Chciała zostać skremowana, wybrała też urnę, niestety, kiedy moja rodzina ją otrzymała, okazało się, że wygląda jak okropny marmurowy toster. Nie wiedzieliśmy co z nim zrobić.

Szanowaliśmy babcię i kochaliśmy ją, ale była wyjątkowo trudną kobietą. Nie zamierzaliśmy stawiać tego na naszym kominku. Rozsypaliśmy jej prochy w ogrodzie za domem na krzewach róż (wszystkie uschły następnej wiosny), a tę paskudną urnę, która nikomu się nie podobała, schowaliśmy w garażu. Kiedy nastało Boże Narodzenie, musiałam iść na imprezę, gdzie graliśmy w idiotyczną grę, gdzie kradnie się prezenty innych gości przez kilka rund, a później zostajesz z tym, co ukradłeś na koniec. Zawsze było u mnie cienko z kasą, kiedy byłam nastolatką, a ponieważ miałam wyjątkowo czarny humor, pomyślałam, że urna po babci to świetny prezent.

Reklama

Ludzie na imprezie przez cały wieczór domyślali się, co to jest. „Może to blokada do drzwi". Nic nie mówiłam. Wiedziałam, że nikt już jej nie dotknie, jak się dowiedzą, co to jest. A byłam zdeterminowana, żeby się jej pozbyć. Oczywiście na koniec, kiedy ktoś został z urną i wyjawiłam, co to jest, ta osoba, była słusznie, wyjątkowo zbulwersowana. I tak właśnie pozbyłam się urny mojej babci.

– Sylvia, 29*

Herbatka dla dwojga

Kiedy byłam młodsza, zmarł mój dziadek, zgodnie z jego wolą, urządziliśmy buddyjski rytuał, w którym rozpuściliśmy jego prochy w święconej wodzie i odprawiliśmy modły w Sanskrycie. Po rozpuszczeniu złożyliśmy przysięgę, że będziemy lepszymi ludźmi i wypiliśmy „herbatę". Smakowała dokładnie tak, jak to sobie można wyobrazić: piżmem i kredą, zupełnie jakby ktoś zgasił peta w szklance wody.

– Chanty, 26

„Nie była typem osoby, której podobały się urny"

Moja mam zmarła trzy miesiące temu na raka jajników. Byłam w szóstym tygodniu ciąży, kiedy się dowiedzieliśmy o raku, trzy miesiące później już jej nie było. Nie była typem osoby, której podobały się urny – nie chciałaby być wciśnięta w coś ciasnego i starego jak urna – przeczesałam więc Internet, żeby sprawdzić, jakie są inne opcje, wtedy natrafiłam na CamiBear [strona internetowa zajmująca się umieszczaniem prochów w pluszowych misiach na zamówienie], pomyślałam: „To właśnie coś dla mamy". Uwielbiała urocze rzeczy. Pluszowe misie i takie tam. Mam 41 lat, a moja mama ciągle kupowała mi misie – do momentu, kiedy zachorowała. Miś był więc idealnym pomysłem.

Usadowiłam go na moim łóżku (z jakiegoś powodu mówię na niego 'on'), kiedy na świat przyjdzie już moje dziecko, wtedy umieszczę go w kołysce. Mama bardzo chciała mieć wnuki. Fakt, że dziecko będzie tak blisko misia, jest ważny. Czasami po prostu potrzebujesz swojej mamy, a teraz możesz w takiej chwili przytulić misia.

Reklama

– Gillian, 41

Wystrzałowy koleś

W listopadzie, po śmierci mojego przyjaciela, postanowiliśmy ze znajomymi załadować jego prochy do naboi i wystrzelać go na miejscowej strzelnicy. Uwielbiał strzelać, a w weekendy jeździł na zawody Cowboy Action Shooting [strzela się tam ze strzelb i rewolwerów w kowbojskich strojach]. Sam przez jakieś 30-40 lat uczył innych strzelców.

Kiedy umarł, zorganizowaliśmy uroczystości w Silverton Trap i Skeet Club, żeby uczcić jego życie, ponad 30 osób pojawiło się ze strzelbami. Ktoś załadował jego prochy do łusek naboi. Każdy dostał po dwa, staliśmy w kolejce i strzelaliśmy po kolei w dwóch rundach. Wystrzelaliśmy go, dzięki czemu jego prochy pokryły strzelnicę.

Nie jestem pewien, czyj to był pomysł, ale podejrzewam, że on sam miał coś z tym do czynienia.

– Bob, 71

Jedziemy na wycieczkę

Przewiozłam prochy mojej mamy z Vancouver do Quebecu zapakowane w torebkę Louis Vuitton.

Parę lat wcześniej dowiedziałam się, że skremowane szczątki ludzkie uznawane są za zagrożenie biologiczne (kiedyś już zatrzymała mnie ochrona lotniska, kiedy koleżanka przewoziła prochy swojej mamy w bagażu podręcznym), wolałam nie przechodzić przez całą papierkową robotę i zdecydowałam się wynająć samochód i dojechać na miejsce sama. Zapakowałam prochy mamy w czerwone drewniane pudełko i w jej torebkę i położyłam na miejscu pasażera. W jakiś sposób to było bardzo katartyczne przeżycie. Zabrałam kolegę jeszcze po drodze i po kilku dniach w końcu mnie spytał, co jest w pudełku, które ze sobą targam codziennie z i do samochodu (przez całą drogę siedział na tylnym siedzeniu).

Reklama

Kiedy wyjaśniłam „Ach, to moja mama", zbladł. Spytałam, czy wolałby, żebym przesiadła ją do bagażnika, zbladł jeszcze bardziej. „Chyba nie będzie miała nic przeciwko", powiedziałam. „Podróżuje w Louis i chyba jest szczęśliwa". Wsadziłam ją do bagażnika na następnym postoju. Kolega wysiadł w Toronto, a mama i ja pojechałyśmy dalej do Quebecu. Wydaje mi się, że ucieszyła się ma z powrotem, że ma swoje miejsce z przodu.

– Tara, 32

Na Lebowskiego

Kiedy byłem dzieckiem, podczas całkiem standardowej ceremonii rozsypywania prochów, nasza babcia rozsypała prochy dziadka prosto na mojego brata.

Rozsypywała je na łodzi, a mój brat pomagał ją przytrzymać, żeby nie spadła. Albo babci zabrakło zdolności motorycznych, albo łódź akurat się obróciła w stronę wiatru (prawdopodobnie obie te rzeczy), tak czy siak mój brat skończył pokryty od stóp do głów w jednej trzeciej skremowanego dziadka. Zupełnie jak w filmie Big Lebowski. Scenę jak mój brat kaszle chmurą prochów dziadka jak w kreskówce albo w filmie już chyba sobie dopowiedziałem, ale i tak wyobrażanie tego strasznie mnie bawi. Wszyscy na łodzi oprócz babci zdawali sobie sprawę, co się stało i śmiali się i płakali po równo.

Po wszystkim spytałem kapitana łodzi, czy mogę zmyć resztki dziadka z pokładu szlauchem. To nie było wprawdzie zaplanowane, ale żywa osoba to całkiem dziwne miejsce na rozsypanie zmarłego.

– Brendan, 31

*Imiona niektórych osób zostały zmienione.