Jeżeli ktoś jeszcze uważa, że w Polsce nie ma zajawki na komiks, to znaczy, że nie ma pojęcia, o czym gada lub nie było go na tegorocznej 28. edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi – największej takiej imprezie w tej części Europy. Na trzy dni miasto stało się zbiorowiskiem geeków, nerdów i komiksiarzy wszelkiej maści.
Wydawcy obrazkowego medium prężyli swoje muskuły przygotowanymi na tę okazję premierami. Równie ochoczo swój towar prezentowali sprzedawcy bazarowego szrotu na licencji, oferując kubeczki, koszulki, breloczki, figurki i całą resztę gadżetów, których potrzebują dzieciaki poprzebierane za mutanty i wróżki. Nie zabrakło też komiksowych antykwariuszy, którzy na tę okazję wyciągnęli z piwnic i sejfów swoje zakurzone kolekcje pożółkłych komiksów i białych kruków, starszych niż niejeden uczestnik imprezy. Dziwić mógł co najwyżej widok stoiska Instytutu Pamięci Narodowej, które wciśnięte gdzieś pomiędzy gry i cały ten geek-merch sprzedawało m.in. komiksy o Łupaszce. Zwiedzałem ten raj sprzeczności w akompaniamencie krzyków rozemocjonowanych komentatorów Mistrzostw Polski e-Sportu, odbywających się w centrum Atlas Areny.
Reklama
Oczywistym zainteresowaniem cieszyły się też panele spotkań z komiksowymi twórcami, gdzie odwiedzający mogli na chwilę pooddychać tym samym powietrzem, co ich komiksowi idole. Wśród licznych gości (tutaj znajdziecie pełna listę), zrozumiałym zainteresowaniem cieszyło się spotkanie z Jimem Lee (niegdyś związanym z Marvelem, dzisiaj wspierającym szeregi DC Comics), który z lekkością i humorem zachwalał restart przygód superbohaterów wydawnictwa, w którym obecnie pracuje. Jednak po pytaniach prowadzącego spotkanie: „czy Batman kiedyś odwiedzi Polskę?" oraz jaki serial i film z uniwersum DC Jim Lee lubi najbardziej, uznałem, że pora na mnie.
Miło było sprawdzić nowości od Taurus Media (to oni opublikowali komiksowe Walking Dead w Polsce, jeszcze przed serialowym boomem), czy Kultury Gniewu (szczególnie polecam od nich opus magnum autorstwa Prosiaka: Będziesz smażyć się w piekle), czy wreszcie malutki stolik Łukasza Kowalczuka, który z uporem godnym większego maniaka (i z sukcesami) wprowadza w życie ideę DIY – czyli chcieć, znaczy móc.
Pośród szeregu prelekcji i spotkań, szczególną atencją cieszyła się osoba Grzegorza Rosińskiego (Thorgal, duh?), który pomimo otaczającego go zamieszania cierpliwie namaszczał swoją kreską kolejne komiksy od osób stojących do niego w kolejce. Co ciekawe, w sieci pojawiły się już głosy krytyki fanów, którzy zarzucili organizatorom faworyzowanie swoich „krewnych i znajomych" w kolejce do gwiazd.
Reklama
Na pewno trzeba odjąć punkty organizatorom za nietuzinkowy pomysł, by na imprezę tej wielkości wpuszczano tylko jednym wejściem. Że nie wspomnę o „strefie gastro" – kilku food truckach obok stadionu, gdzie ludzie w deszczu zamawiali zapieksy, pizze czy burgery, jako że na terenie stadionu nie uświadczyło się żadnej sensownej szamki (przypominam, że imprezka odbywa się przedsionku października!).
Pomimo tak wielu atrakcji, moje serce skradły cosplaye – zwłaszcza tych osób, które postanowiły wziąć udział w konkursie na najlepsze przebranie. Z pełnym uznaniem patrzyłem na stroje, dające ich autorom unikalną możliwość wcielenia się w istoty z innych światów. Wszystko dla tej krótkiej chwili występu w świetle reflektorów, przed tłumem zapatrzonych w nich gapiów. Oklaski.
Porównując jednak przebrania poszczególnych zawodniczek (w tym roku startowały tylko dziewczyny), dało się zauważyć, że część z nich do stworzenia kreacji wykorzystało magiczne właściwości papieru i taśmy klejącej a pozostałe zdecydowały się skorzystać z mniej magicznego worka hajsu zapewniającego profesjonalne podświetlane zbroje.
Podsumowując całość: pomimo sinusoidalnych zachowań organizatorów (w skali od „WTF", po „Ok, mogę z tym żyć"), nie mam złudzeń, że Łódź potrzebuje takiej inicjatywy, gdy raz w roku zmienia się w cel podróży geeków i gamerów z Polski i z okolic.Polub fanpage VICE PolskaŚledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku