Moja pierwsza podróż do polskiej stolicy komiksu
Fot: Paweł Mączewski i Izabela Szumen

FYI.

This story is over 5 years old.

festiwale

Moja pierwsza podróż do polskiej stolicy komiksu

Od ogromu atrakcji można było dostać zeza, ale nie zabrakło też niedociągnięć organizatorów

Jeżeli ktoś jeszcze uważa, że w Polsce nie ma zajawki na komiks, to znaczy, że nie ma pojęcia, o czym gada lub nie było go na tegorocznej 28. edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi – największej takiej imprezie w tej części Europy. Na trzy dni miasto stało się zbiorowiskiem geeków, nerdów i komiksiarzy wszelkiej maści.

Wydawcy obrazkowego medium prężyli swoje muskuły przygotowanymi na tę okazję premierami. Równie ochoczo swój towar prezentowali sprzedawcy bazarowego szrotu na licencji, oferując kubeczki, koszulki, breloczki, figurki i całą resztę gadżetów, których potrzebują dzieciaki poprzebierane za mutanty i wróżki. Nie zabrakło też komiksowych antykwariuszy, którzy na tę okazję wyciągnęli z piwnic i sejfów swoje zakurzone kolekcje pożółkłych komiksów i białych kruków, starszych niż niejeden uczestnik imprezy. Dziwić mógł co najwyżej widok stoiska Instytutu Pamięci Narodowej, które wciśnięte gdzieś pomiędzy gry i cały ten geek-merch sprzedawało m.in. komiksy o Łupaszce. Zwiedzałem ten raj sprzeczności w akompaniamencie krzyków rozemocjonowanych komentatorów Mistrzostw Polski e-Sportu, odbywających się w centrum Atlas Areny.

Reklama

Oczywistym zainteresowaniem cieszyły się też panele spotkań z komiksowymi twórcami, gdzie odwiedzający mogli na chwilę pooddychać tym samym powietrzem, co ich komiksowi idole. Wśród licznych gości (tutaj znajdziecie pełna listę), zrozumiałym zainteresowaniem cieszyło się spotkanie z Jimem Lee (niegdyś związanym z Marvelem, dzisiaj wspierającym szeregi DC Comics), który z lekkością i humorem zachwalał restart przygód superbohaterów wydawnictwa, w którym obecnie pracuje. Jednak po pytaniach prowadzącego spotkanie: „czy Batman kiedyś odwiedzi Polskę?" oraz jaki serial i film z uniwersum DC Jim Lee lubi najbardziej, uznałem, że pora na mnie.

Jim Lee opowiadający o Odrodzeniu DC Comics

Miło było sprawdzić nowości od Taurus Media (to oni opublikowali komiksowe Walking Dead w Polsce, jeszcze przed serialowym boomem), czy Kultury Gniewu (szczególnie polecam od nich opus magnum autorstwa Prosiaka: Będziesz smażyć się w piekle), czy wreszcie malutki stolik Łukasza Kowalczuka, który z uporem godnym większego maniaka (i z sukcesami) wprowadza w życie ideę DIY – czyli chcieć, znaczy móc.

Pośród szeregu prelekcji i spotkań, szczególną atencją cieszyła się osoba Grzegorza Rosińskiego (Thorgal, duh?), który pomimo otaczającego go zamieszania cierpliwie namaszczał swoją kreską kolejne komiksy od osób stojących do niego w kolejce. Co ciekawe, w sieci pojawiły się już głosy krytyki fanów, którzy zarzucili organizatorom faworyzowanie swoich „krewnych i znajomych" w kolejce do gwiazd.

Reklama

Na pewno trzeba odjąć punkty organizatorom za nietuzinkowy pomysł, by na imprezę tej wielkości wpuszczano tylko jednym wejściem. Że nie wspomnę o „strefie gastro" – kilku food truckach obok stadionu, gdzie ludzie w deszczu zamawiali zapieksy, pizze czy burgery, jako że na terenie stadionu nie uświadczyło się żadnej sensownej szamki (przypominam, że imprezka odbywa się przedsionku października!).

Po lewej: Superbohaterowie assembled przed wejściem na Stadion Atlas Arena. Po prawej: figurki superbohaterów

Pomimo tak wielu atrakcji, moje serce skradły cosplaye – zwłaszcza tych osób, które postanowiły wziąć udział w konkursie na najlepsze przebranie. Z pełnym uznaniem patrzyłem na stroje, dające ich autorom unikalną możliwość wcielenia się w istoty z innych światów. Wszystko dla tej krótkiej chwili występu w świetle reflektorów, przed tłumem zapatrzonych w nich gapiów. Oklaski.

Porównując jednak przebrania poszczególnych zawodniczek (w tym roku startowały tylko dziewczyny), dało się zauważyć, że część z nich do stworzenia kreacji wykorzystało magiczne właściwości papieru i taśmy klejącej a pozostałe zdecydowały się skorzystać z mniej magicznego worka hajsu zapewniającego profesjonalne podświetlane zbroje.

Podsumowując całość: pomimo sinusoidalnych zachowań organizatorów (w skali od „WTF", po „Ok, mogę z tym żyć"), nie mam złudzeń, że Łódź potrzebuje takiej inicjatywy, gdy raz w roku zmienia się w cel podróży geeków i gamerów z Polski i z okolic.

Polub fanpage VICE Polska

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku