FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Rizan Sa'id - King of Keyboard

Król keyboardu wychodzi z cienia.

Koncert Omara Souleymana Off Festivalu w 2011 roku był jednym z największych wydarzeń katowickiej imprezy. I pozostaje nim do dziś. Namiot Sceny Eksperymentalnej wypełniła kiczowata, ale opętańcza syryjska muzyka weselna - dabke. Już od pierwszych dźwięków syntezatora zgromadzona publiczność rozpoczęła zatraceńczy taniec. Wszystkim dyrygował schowany za charakterystycznymi ciemnymi okularami, przypominający bliskowschodniego watażkę wokalista. A w jego cieniu, skupiony na klawiaturach Rizan Sa'id.

Reklama

Rizan z Omarem gra ponad 20 lat. W swojej rodzinnej Syrii nagrali ponad 500 płyt z nagraniami swoich weselnych występów. Pod koniec ubiegłej dekady Sublime Frequencies, wytwórnia założona przez Alana Bishopa i Marka Gerghisa, wydaje kilka kompilacji z tymi nagraniami. Zaczyna się prawdziwy szał hipsterów na punkcie Syryjczyka, a on odbywa pierwsze trasy po Europie i Stanach Zjednoczonych. Dwa lata temu ukazuje się "Wenu Wenu" w Domino Records, a w lipcu "Bahreni Nani". Oba nagrane z zachodnimi producentami.

Rizan Sa'id cały czas pozostaje w cieniu Souleymana, nie udziela wywiadów, niewiele o nim wiadomo. Choć to on odpowiada za muzyczną oprawę zjawiska pod nazwą Omar Souleyman. To on jest odpowiedzialny za te wszystkie karkołomne pasaże, świdrujace melizmaty, szaleńcze tempa. Teraz ma swoją szansę. Prawie równocześnie z "Bahreni Nani" został wydany solowy debiut Sa'ida adekwatnie nazwany "King of Keyboard".

Oba albumy zaczynają się bardzo podobnie, od mawwalu, powolnego wstępu, pokazującego możliwości muzyków. Potem słychać coraz więcej różnic. Zwolniony z roli akompaniatora Sa'id porzuca stylistyczne ograniczenia, bawi się dabke, zbliża je do jeszcze bardziej intensywnego (tak, to możliwe!) choubi. Sa'id w pełni pokazuje swoja muzyczną wyobraźnię. Zmienia co i rusz brzmienie swojego Korga, żongluje motywami, zapętla je, psuje, by potem do nich wrócić. Bezustannie improwizuje na solidnej, basowej podstawie. Na największy odlot pozwala sobie w "The Impossible Arab Kurd", trwającym prawie dziewięc minut szaleństwie.

Rizan nie boi się zachodnich naleciałości, jak w "When Vans Turn Into Clubs", ale cały czas jest wierny swoim korzeniom. Nie ma najmniejszych wątpliwości, to muzyka syryjska. Choć mocno wystrzelona w kosmos. Dlatego jeszcze bardziej frapująca. Najbliżej tradycji są dwie części "Electric Mawwal", klamra spinająca album. Pomiędzy nimi znajdziecie wszystko i jeszcze więcej.