FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Rebeka: Scena nauczyła nas przesuwania granic

Całkiem niedawno miała miejsce premiera albumu "Davos" duetu Rebeka. Między innymi z tej właśnie okazji spotkaliśmy i porozmawialiśmy z Iwoną i Bartkiem.

Zdjęcia Arek Nowakowski/ Art2

Duet Rebeka zahipnotyzował publiczność na długo przed wydaniem debiutanckiego albumu. Naturalną konsekwencją rosnącego fenomenu zespołu okazała się świetnie przyjęta "Hellada" z hitowymi singlami "Melancholia" i "Stars". Grano ją wszędzie - od Bałtyku po Ustrzyki Dolne. Potem przyszła epka "Breath", która tylko potwierdziła, że sukces debiutu to nie przypadek, a Iwona i Bartosz mają jeszcze wiele do pokazania. Po przełomowym występie na Primaverze, klimatycznym gigu w Boiler Roomie i dziesiątkach doskonale przyjętych setów w Polsce i za granicą stało się jasne, że z Rebeką należy się liczyć, a tylko kwestią czasu jest, kiedy zespół otworzy się brzmieniowo na kolejne kierunki, rozwijając to, co zrodziło się w głowie Iwony już niemal dziesięć lat temu, a co doskonale dopełnił swoim producenckim warsztatem Bartek. W sofomorowym "Davos" udało się zamknąć ogromny ładunek energii z występów na żywo, tonując go kilkoma chłodniejszymi kompozycjami. To też techniczny skok o kilka szczebli wzwyż. Spotkaliśmy się z Iwoną i Bartkiem, żeby zapytać, jak nowy album wygląda z ich perspektywy.

Reklama

Czytaj wywiad poniżej.

Nie macie dość "Stars"? Do tej pory na niemal każdym koncercie, a teraz jeszcze w każdym bloku reklamowym w TVN…
I: Nie mamy telewizji, więc nam to nie przeszkadza (śmiech). Nie mam dość "Stars", bo traktuję ten utwór z dość sporym sentymentem. Myślę też, że nie każdemu dane jest zrobić hit i mimo wszystko trzeba się cieszyć, kiedy się to udaje. A utwór nie nudzi się tym bardziej, że na koncertach wprowadziliśmy do niego dużo zmian, więc gra się go trochę inaczej, niż wersję studyjną.

Czy istnieje utwór, który waszym zdaniem definiuje w pełni, albo chociaż w znacznej części waszą muzyczną tożsamość?
B: O naszej muzycznej tożsamości myślimy raczej w kontekście ciągłego jej poszerzania. W momencie, kiedy wypuszczamy "Davos" to, czym jest Rebeka jeszcze bardziej się rozszerza. I dlatego trudno jest znaleźć jeden utwór, który obejmowałby to wszystko. Bo na przykład "Stars" nieco odbiega od "Hellady". Na "Davos" znowu mamy różnorodne kawałki - znowu są i smutniejsze, i weselsze, więc to wszystko cały czas się rozrasta. Trudno więc wybrać jeden - nie wiadomo, czy zdecydować się na bardziej wypośrodkowany, czy ten najbardziej ekstremalny…
I: Ja myślę teraz trochę o "The Trip"…
B: A jak się ma "Trip" do tych wesołych?
I: No nie wiem…
B: No właśnie! (śmiech)

Recenzje i reakcje na "Helladę" były dobre albo bardzo dobre i niemal za każdym razem mocno entuzjastyczne. Czujecie więc presję związaną z odbiorem "Davos", czy jednak bardziej stresował was debiut?
I: Tak naprawdę nie wiemy, czego się spodziewać. Tak samo, jak nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać w kontekście "Hellady", tak teraz też nie wiemy tego do końca, tym bardziej, że poszaleliśmy trochę z tą płytą. I jestem z tego zadowolona, bo często myśli się, że druga płyta powinna być ugładzona, trochę nudniejsza, a ja mam wrażenie, że zrobiliśmy teraz album barwniejszy od "Hellady". Chociaż to też może rodzić więcej krytyki - jeżeli podejmuje się jakieś ekstremalne zabiegi i nie gra zachowawczo, to zawsze istnieje ryzyko, że może to wzbudzić krytyczne reakcje.

Reklama

Od "Davos" po pierwszym przesłuchaniu czuć chłód. To skutek metaforycznych przenosin z Grecji do Szwajcarii?
I: Dziennikarze tak różnie odbierają tę płytę - dziś już słyszeliśmy od innej osoby, że nagraliśmy dużo cieplejszy album (śmiech). A ja nie wiem. Dla mnie to jest kwestia nie tyle przejścia do chłodu, ile po prostu poszerzenia repertuaru i palety barw.
B: Ale nie da się ukryć, że pierwsze utwory, które robiliśmy na płytę były tymi mroczniejszymi, chłodniejszymi, do tego stopnia, że nasi znajomi, którzy słuchali tego pierwszego zestawu mówili: "no fajnie, fajnie, ale mrocznie". Więc trochę się przestraszyliśmy…
I: …i z tego strachu zrobiliśmy radosne (śmiech)
B: Tak się baliśmy, że aż dwa wesolutkie powstały (śmiech)
I: To chyba ja bardziej naciskałam na te wesolutkie, bo myślałam sobie, że absolutnie fajnie będzie skontrastować tę płytę czymś trochę innym, bo jednak czuję się melodycznie songwriterką i czuję, że potrafię napisać melodię na zwrotkę i na refren. I mam po prostu ochotę, żeby ludzie słuchając tupnęli sobie nogą i powiedzieli "wooow, ale numer!" - żeby wszystko weszło od pierwszej nuty bez jakiegoś zastanawiania się.

Na płycie pojawia się za to mocniejsza elektronika, jest też więcej nieokrzesanych dźwięków. To wasza naturalna ewolucja?
B: To wynika w dużej mierze z tego, że kiedy robiliśmy "Helladę" nie mieliśmy jeszcze tych wszystkich instrumentów, których później zaczęliśmy używać w trakcie koncertów. Scena nauczyła nas przesuwania granic. Okazało się, że w studio też można to tak zrobić, żeby wydobyć ze sprzętu jeszcze dziksze dźwięki. Taki jest tego rezultat.
I: W ogóle naszą ambicją było puszczenie kontroli, żeby ta płyta w pewnej przestrzeni robiła coś niesfornego i niepoprawnego, a zarazem była zamknięta w formie piosenek. Myślę, że na pewno takie mocno eksperymentalne momenty pojawiają się na przykład w "Wake Up", albo w "What Have I Done" - co do nich miałam odczucie, że wszystko jest takie, jak trzeba. Myślę, że to jest ciekawe, chociaż z drugiej strony budzi mój lęk przed recenzjami - czy ta nieokrzesaność będzie odebrana jako niedbałość, czy jako atut, że wpuściliśmy do naszej muzyki nieco psychodelii.

Reklama

Pomostem pomiędzy Rebeką, którą dobrze znamy, a "Davos" wydaje się być singlowe "Perfect Man". To słuszne odczucie?
B: Dokładnie tak. "Perfect Man" jest takim utworem, który w pewnym sensie łączy w całość też samo "Davos", bo nie jest jednoznacznie mroczny, ale też nie jest zupełnie wesoły. I dlatego poszedł na pierwszy ogień. Chociaż dosłownie jako pomost pomiędzy "Helladą" a "Davos" traktowałbym epkę "Breath" - to ona była dokładnie pomiędzy.
I: Ale faktycznie chcieliśmy wypuścić najpierw coś w tym stylu. Dziwne byłoby zacząć na przykład od takiego utworu, jak "Today", bo to by było sygnałem, że ta płyta będzie kompletnie inna. A ona przecież nie będzie totalnie różniła się od "Hellady". Są tam oczywiście inne pozycje świetnie nadające się na single, ale chcieliśmy najpierw zaprezentować te dwa kawałki ("Perfect Man" i "What Have I Done" - przyp. red.) z muzyczną deklaracją, że jesteśmy muzykami, którzy eksplorują muzykę dopracowaną. Potem chcemy wypuścić któryś z utworów w stylu "Falling" albo "Today" na zasadzie "Hej, mamy lato, więc możemy przebrać się w bikini i iść na plażę" (śmiech).

Skoro mówimy o klipach, to wy od jakiegoś czasu z powodzeniem współpracujecie z Arkiem Nowakowskim, który przed "Perfect Man" robił też "Melancholię" i "Breath". Natomiast w warstwie wizualnej nadal trzymacie się z R2D2kolektyw, który przygotował set do okładkowej sesji "Davos". Dość stali jesteście w tych współpracach… Polecacie?
B: Tak, oczywiście! Chociaż oni są dość zapracowani i robią naprawdę dużo klipów. Ale my możemy się pochwalić, że tak naprawdę byliśmy pierwszymi, którzy zaczęli z nimi współpracować. Zaczęło się od "Melancholii", którą dla nas zrobili. To był nasz drugi teledysk, a ich pierwszy, a potem wszystko już się potoczyło tak, że teraz co roku dostają nominację do Yachów i innych nagród za współprace z The Dumplings, czy xxanaxxem, z czego bardzo się cieszymy.
I: Tym bardziej, że to są moi przyjaciele i dzięki temu znają dobrze mnie i jeżeli ja odpowiadam za graficzną, koncepcyjną warstwę w Rebece, to doskonale się rozumiemy. Na przykład Matylda Halkowicz z R2D2kolektyw też czytała "Czarodziejską Górę" i dokładnie wiedziała, o co mi chodzi, jeśli chodzi o klimat, więc bardzo łatwo to było później obmyślić i zaprojektować.

Reklama

Tytuł "Davos" pochodzi właśnie z wspomnianej przez ciebie książki Thomasa Manna "Czarodziejska Góra". Kryje się za tym jakaś bardziej złożona historia?
I: Historia jest taka, że ta książka faktycznie zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie i bardzo chciałam do niej nawiązać w tytule. Bardzo długo wypisywałam sobie różne rzeczy związane z tą książką. Szukałam jakiegoś nazwiska któregoś z bohaterów, bo sama "Czarodziejska Góra" wydawała się zbyt prosta. I nagle zobaczyłam to Davos i pomyślałam, że to taka dostojna nazwa… Podobała mi się też koncepcja, żeby stworzyć znowu miejsce, do którego zapraszamy słuchacza. I tak, jak ta czarodziejska góra wpływa na kuracjuszy przebywających w sanatorium, powodując ich przemianę i utrudniając powrót do codziennego świata tak my również zapraszamy do naszego sanatorium i chcemy, żeby ludzie się tym wszystkim zahipnotyzowali. Żeby przeżyli to razem z nami i oderwali się od rzeczywistości. I kiedy minie dziesiąty utwór będą musieli wrócić, chociaż mogą też nacisnąć "replay". Do tytułu nawiązuje również kamień znajdujący się na okładce, który symbolizuje czarodziejską górę i wpływ na nas, którzy się unosimy w powietrzu.

Na "Davos" pojawia się też utwór, o którym już wspominaliście. Mam na myśli "Today", które dla mnie to prawdziwy dyskotekowy czar i błysk lustrzanych kul. Trochę też kojarzy mi się z "Celebration" Kool & The Gang - to dobre skojarzenie?
I: A możesz nam go zaśpiewać?

Reklama

"Celebrate good times, come on!"
B: Tak, tak, śmiesznie - klimat podobny, to prawda.
I: Chociaż inspiracją dla tego numeru było "Loud Places" Jamiego xx i z tego bardziej wypływa ta piosenka.
B: A linia basu to na przykład Tame Impala. Ale to już są takie ciekawostki dla najbardziej dociekliwych (śmiech).
I: Tak samo chórek, który zrobiłam na górze w tle, jest z nałożonym efektem w stylu Tame Impala. Byliśmy bardzo podjarani płytą "Currents" i to chyba słychać. I na ten numer wszyscy reagują komentarzem, że jest zupełnie inny, a dla mnie to po prostu dobra piosenka i tyle.
B: Była to ostatnia piosenka, którą nagrywaliśmy i która o mały włos nie weszłaby na płytę. W ostatniej chwili nagrywaliśmy wokale.
I: Przez ostatni miesiąc byłam chora i nie mogłam wyzdrowieć. Wokale czekały na nagranie, podczas gdy ja cały czas kaszlałam i miałam zatkany nos, ale w końcu jakoś udało się na środkach przeciwbólowych, pod kocem, przyjść do studia
B: I zabrzmiało dobrze.

Niektórzy artyści w trakcie nagrywania oglądają konkretne filmy, jadą w wybrane miejsca, by jakoś się zainspirować. Były jakieś szczególne utwory, nagrania, których słuchaliście podczas nagrywania "Davos" i nawet nieświadomie mogły przełożyć się na to, co następnie znalazło się na płycie?
B: Nie, to było raczej nasze wewnętrzne poczucie. Na pewno nie było tak, że mówiliśmy sobie "oglądamy teraz Klan i złapmy ten klimat, inspirujmy się" (śmiech).
I: Ja muszę przyznać, że literatura w dużym stopniu na mnie wpływa, ale bardziej w warstwie tekstowej, a nie muzycznej. Bo często jest tak, że najpierw powstaje muzyka, a ja nagle czuję, że wiąże się to z jakąś książką, albo z jakimś wydarzeniem z mojego życia i wtedy wiem, że będę o tym śpiewać. Potrafię wtedy zaimprowizować tekst kompletnie z głowy i okazuje się, że później tak zostaje. Albo łapię jakieś kluczowe słowa, które na pewno się nie zmienią. Na przykład w "Today" wiedziałam już improwizując, że pierwsza zwrotka to będzie opowieść o moim dzieciństwie, druga o dorosłości, a refren będzie powiedzeniem "hej, nie myślałam, że dzisiaj będę tak szczęśliwa". Ale na pewno nie jest tak, że czytam jakąś książkę i myślę sobie "dzisiaj zainspiruję się Grocholą…" i jadę (śmiech).

Reklama

W nagraniach do "Davos" pomagały wam jakieś osoby z zewnątrz, czy to była wymiana myśli tylko w obrębie waszej dwójki?
I: Odbywało się to tylko w ramach naszej dwójki. Ewentualnie, znajomi pomagali nam tylko w kwestii odsłuchów i dzielenia się wrażeniami, ale tak naprawdę, to nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek posłuchali tego, co oni mówią (śmiech). Jedyne, na co zwróciliśmy uwagę, to wspomniana wcześniej uwaga odnośnie mrocznych numerów. Najciekawsze jest jednak to, co powiedział nam Arek, który robił nam klip - że słuchał "The Wish" i tam jest bardzo minimalistyczny moment i prawdopodobnie przez pomyłkę nagrał się tam taki dziwny odgłos - jakby jakaś małpka z tyłu kwiczała. Nie mam pojęcia, co mogło się tu nagrać. I chciałam na początku podmienić ten wokal, ale Arek zwrócił mi uwagę, że to jest właśnie ta małpka i że musimy to zostawić. Wkradł się tam jakiś brud i to było ekstra.

Zabawna była też sytuacja, kiedy nagrywałam wokale. Bartka nie było, ustawił mi tylko sprzęt i powiedziałam "idź, a ja teraz ponagrywam". I nagle, w trakcie nagrywania usłyszałam, że ktoś gada mi w słuchawkach. I myślę sobie: "co jest grane?" Przysłuchałam się i to było jakieś radio. Zdjęłam słuchawki i wtedy przestałam to słyszeć. Nałożyłam i znowu słyszę to radio, w dodatku jakieś zagraniczne. Zadzwoniłam do Bartka i powiedziałam mu, co się dzieje. Powiedział, żebym wyłączyła korki, odłączyła wszystkie kable i podłączyła jeszcze raz i wtedy faktycznie to zniknęło. Ale nie wiemy kompletnie, dlaczego tak się dzieje.

Reklama

B: Gdyby ktoś, kto czyta ten wywiad był w stanie podpowiedzieć nam, co to - będziemy bardzo wdzięczni (śmiech)

Od wielu osób słyszałem, że do pisania tekstów po polsku trzeba dojrzeć. Na płycie pojawia się utwór "Białe Kwiaty". Czy to właśnie dojrzałość, a może po prostu czuliście naturalną potrzebę, żeby to zrobić?
B: Iwona starzejesz się! (śmiech)
I: Zawsze chodziło to gdzieś za mną, ale bardzo nie chciałam się do tego zmuszać. Chciałam, żeby to wyszło naturalnie i tak się faktycznie zdarzyło, że w sposób zupełnie naturalny przyszło mi napisanie tego tekstu. Powstał właściwie w jeden dzień - nie musiałam pocić się nad słowami, wyciskać ich w bólach, skrobać zeschniętego tłuszczu z patelni - to nie było tak. Naprawdę fajnie pisało mi się ten tekst. Ciekawą rzeczą, która na to wpłynęła, był mój udział w projekcie, który polegał na aktywizowaniu ludzi do uprawiana ogródków przy blokach. Moja znajoma organizowała tam bardzo dużo różnych eventów - raz był to dj, innym razem film. I ci ludzie wspólnie oglądali, potem pielili grządki… I wymyśliłyśmy, że ja zrobię taki koncert życzeń - ludzie zamówią u mnie piosenki dwa tygodnie wcześniej, a ja je przygotuję i zaśpiewam. Przygotowałam więc godzinny repertuar, śpiewając Marka Grechutę, Czerwone Gitary, Maanam. I muszę powiedzieć, że obcowanie z polskim językiem w muzyce podczas tych dwóch tygodni, kiedy się przygotowywałam i wzruszenie, które mnie wtedy ogarnęło, w jakiś sposób ułatwiły mi zadanie. Myślę, że gdybym nie zagrała tego polskiego koncertu, to tej piosenki by nie było. Trochę się ośpiewałam i pomyślałam, że mam ochotę na coś takiego.

Reklama

Czyli w dalszej perspektywie możemy spodziewać się większej liczby utworów z polskimi tekstami?
I: Na pewno jest to moje nowe odkrycie. Przy samym nagrywaniu wokali czułam też zupełnie coś innego. Może tez dlatego, że czułam, że jestem tu native speakerem i nikt nie powie mi "wiesz co, ty tu źle zaakcentowałaś", więc jestem tu sama sobie sędzią. Ale myślę, że jeśli już zdecyduję się na kolejne utwory po polsku, to musi to być przypływ serca, przypływ natchnienia. Myślę, że właśnie o to chodzi w byciu artystą, żeby robić dokładnie to, co się chce, a nie to, co się musi.

A jak w ogóle powstają wasze teksty? Najpierw jest tekst, który opowiada jakąś historię, a dopiero później obudowujecie go melodią, czy na odwrót - to słowa wpasowują się w rytm utworu?
I: Najpierw jest melodia, która jest trochę takim mamrotaniem i wyśpiewywaniem losowych słów po angielsku, aczkolwiek zawsze pojawia się jakiś zalążek. I często, kiedy kończymy już utwór, ja dopiero siadam do tekstu i muszę wykonać tę nużącą pracę w postaci wynalezienia idealnych odpowiedników sylabicznych – muszą być te same akcenty, te same ilości sylab, długości. To nie jest łatwe zadanie, ale zawsze mam otwarte tomy różnych słowników, albo stronę "co się rymuje z…" (śmiech).
B: Co się rymuje z…? Jest taka strona (śmiech)?
I: Tak! I kiedy szukałam rymu do "books" na nic nie mogłam wpaść, aż naglę patrzę, a tam "Buddenbrooks" - no genialne! Idealnie mi to pasowało, bo czytałam tę książkę, więc fantastycznie się złożyło. Melodia to jest pewien rytm i pewne akcenty i jeżeli to się zaburza, to momentalnie rozpada się melodia. I to jest bardzo ważne. Robiąc "Perfect Man" zmieniłam finalnie jedną linijkę i Bartek zauważył to na zasadzie "o! Zmieniłaś to!", mimo że wcześniej często nie zauważał, kiedy coś zmieniałam. I wtedy usłyszał, że wcześniej faktycznie było coś nie tak z sylabami, było to za bardzo zagmatwane. Więc kiedy to uprościłam i poszło to takim swingiem, to stwierdził "ok, teraz jest dobrze". Dopasowanie rytmiczne jest więc bardzo ważne. Myślę, że Bob Dylan może sobie pozwolić na napisanie tekstu, a potem zaśpiewanie go, ale nie ja. (śmiech)

Z jakiego tekstu jesteś najbardziej dumna?
I: Myślę, że z "Promised Land", bo to jest tekst, w którym pojawiają się nawiązania polityczne, społeczne. Jest też nawiązanie do utworu "Strange Fruit" Billy Holiday. I mam takie poczucie, że udało mi się w delikatnie sugestywny sposób oddać myśl o uchodźcy, który przemieszcza się przez wody. I to nie było takie bezpośrednie "oh, he will die, he will die", tylko podane naokoło, ale mam wrażenie, że sugestywnie. I uważam, że to najlepszy tekst na płycie. Chociaż jestem też bardzo zadowolona z "What Have I Done" - jest bardzo prosty, ale też bardzo dobry.

A ty Bartek masz jakieś swoje ulubione momenty? Już nie tyle w warstwie tekstowej, ale melodycznej?
B: Ja mam swoje ulubione bębny w "What Have I Done". I tam faktycznie jest tak, że słucham samej linii bębnów i myślę sobie "taaaak…!" (śmiech) W ogóle bębny na "Davos" były w dużej mierze robione na nowym automacie perkusyjnym, co jest dla nas zupełnie nowym polem ekspresji. I mogę się też pochwalić, że często projektowałem własne poszczególne brzmienia – brałem syntezator i tworzyłem własny kickdrum, clapy, własne werble, hihaty. Zaczynałem od programowania poszczególnych barw tych bębnów i później jeszcze robiłem programowanie tych sekwencji. Naprawdę jestem z tego dumny (śmiech)!

Skoro poruszyliście temat sprzętu, to jesteście w tej działce typem geeków i gdy tylko coś pojawi się na rynku, to od razu chcecie to mieć?
I: Mamy swoje ukochane sprzęty, ale nie jesteśmy raczej maniakami, którzy przeglądają gazety i z wypiekami na twarzy stwierdzają "o! Teraz to kupujemy!". Raczej staramy się eksplorować w pełni to, co mamy. Chociaż jest też taki moment, kiedy fajnie jest mieć coś nowego, bo samo poznawanie instrumentu daje dużo zabawy i fajne efekty.
B: Mnie z natury mocno to interesuje, ale też obiecałem sobie, żeby absolutnie nie robić składu, magazynu sprzętu w studio. Nie lubię, kiedy sprzęt się kurzy. Lubię, jeśli te instrumenty są wykorzystywane. Oczywiście potrafię uzasadnić w racjonalny sposób, dlaczego ten i ten sprzęt wybrałem i w ogóle lubię racjonalnie do tego podchodzić. Ale faktycznie, kupno tego automatu perkusyjnego, który wydawał mi się właściwie niepotrzebny, bo bębny można spokojnie programować na komputerze, kierowane było chyba ciekawością. I to był strzał w dziesiątkę. Ta maszyna mnie totalnie wciągnęła i poznałem ją na wylot.
I: Fajna jest w nim też możliwość efektowania wszystkiego na bieżąco w sposób bardziej intuicyjny. Po prostu można przekręcić gałkę i zrobić jakiś efekt, a nie kliknąć w jedno okno, potem drugie, przesunąć to trochę myszką - to zupełnie inny rodzaj ekspresji.
B: Więc to dało taki efekt, że te bębny biegną, ale też transformują się w trakcie i to słychać na płycie. To dało nam zupełnie nowy poziom ekspresji.
I: Wcześniej nigdy nie było tak, że Bartek zrobił jakiś bit, a ja powiedziałabym "ja nie mogę! Robimy do tego numer!" A teraz usłyszałam bębny, które Bartek zrobił z jakąś improwizacją i pomyślałam, że są naprawdę genialne - to jakiś nowy level w tworzeniu bitów przez Bartka. I wyciągnęłam te bębny, pocięłam je, dorobiłam basy, klawisze i wokale i mówię do Bartka: "mamy to!". Nie minęły nawet trzy dni i mieliśmy utwór właściwie skończony. Wiedziałam, że ten bit jest po prostu fantastyczny i dzięki temu, że on jest tak bardzo żywy, to nie musi się dużo dziać w samym utworze, bo sam bit daje bardzo dużo. I jestem najbardziej dumna właśnie z tego numeru. Uważam, że to jest najlepszy utwór z całej płyty i najlepszy kawałek, jaki kiedykolwiek w życiu zrobiliśmy. Mam na myśli "What Have I Done".

Była już premiera płyty, ukazał się też kolejny singiel z teledyskiem, czyli właśnie "What Have I Done", a co dalej? Od razu ruszacie w trasę?
I: W kwietniu odwiedzimy kilkanaście miast i nie możemy się doczekać, bo tak naprawdę nie wiemy jeszcze, jak zagramy ten materiał. Będziemy wymyślać to w marcu, więc czeka nas teraz bardzo dużo pracy. Trzeba powiedzieć sobie szczerze, że zespół, który tworzy i improwizuje razem, a potem nagrywa płytę, to jest zupełnie inna sytuacja niż nasza, bo my sami wymyślamy po kilkanaście ścieżek na utwór. A nie sposób zagrać we dwójkę kilkunastu ścieżek na koncertach, więc będziemy musieli wybrać te najważniejsze elementy i postawić może na minimalizm, ale jednak utrzymać dużą ekspresję, bo myślę, że to jest bardzo ważne dla ludzi, żeby widzieli i potrafili połączyć wizualność ze słyszeniem.

A potem pewnie poszalejecie trochę na festiwalach?
I: Mam nadzieję. Już coś tam wiemy, ale nie możemy jeszcze powiedzieć. Ale na pewno pojeździmy trochę latem i będziemy szaleć. Przygotujemy na pewno coś specjalnego. Ogramy się teraz w kwietniu i faktycznie na festiwalach to już będzie tak z pełną pompą. Bo nie ukrywając, jest tak, że jak się gra pierwszy raz nowy materiał, to to jest oswajanie się z nim.
B: I pewnie będziemy też zmieniać różne rzeczy po pierwszych koncertach, wprowadzać pewne modyfikacje. Chociaż myślę, że będzie już łatwiej niż przy pierwszej trasie. W ogóle występy z nowym sprzętem i materiałem są trochę stresujące - jest obawa, że ktoś może o czymś zapomnieć, coś zrobić nie tak.

A zastanawialiście się kiedyś nad perkusją live na koncertach?
B: Zastanawialiśmy się i to nawet na pewnym etapie dość poważnie…
I: …ale przez Darkside zrezygnowaliśmy - tak mi się wydaje. Kiedy oglądaliśmy ich live, stwierdziliśmy, że to jest totalnie ekstra i to właśnie energia między nimi dwoma wywołuje ten efekt. Tak samo energia między nami to robi. I wydaje mi się, że jeśli to się wydarzy, to będzie tak, jak z tym polskim tekstem. Po prostu musimy kogoś poznać i powiedzieć "wow! Jesteś świetny! Może spróbujmy nagrać coś razem". A najlepiej, gdyby to była dziewczyna na drumach. To byłby w ogóle czad. Ale póki co definiuje nas to, że to jest elektroniczny bit i to jest dla nas istotne.