FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Małach / Rufuz - Ambara$

Kolejny głęboki oddech polskiej ulicy.

Jeśli jakimś ulicznikom należała się złota płyta, to właśnie Małachowi i Rufuzowi. Ich poprzedni materiał, "Oryginał" z 2014 roku, doczekał się takiego wyróżnienia i nie było w tym nawet grama przypadku - ci dwaj kolesie robią bliski chodnikom rap, który może kupić niemal każdego słuchacza w naszym kraju. "Ambara$", czyli nowy album duetu, to logiczna kontynuacja drogi, jaką obrali wspomniani raperzy, ale z wartościową korektą dotychczasowych kroków.

Reklama

W sferze tekstowej nadal mamy dobrze znanych facetów, którzy przysłuchują się warszawskim osiedlom, wyciągając z ich doświadczeń esencję. Słyszymy więc historie, które mogły się zdarzyć także w innych miejscach naszego kraju i dlatego właśnie są uniwersalne. Uniwersalność to zresztą słowo-klucz w twórczości Małacha i Rufuza - ani jeden, ani drugi nie ma problemu z poprowadzeniem klarownej historii, nie notują wywrotek, kiedy trzeba uderzyć mocniejszymi wersami na rozbujanych podkładach i dobrze dopasowują się do swoich gości, wśród których największe wrażenie robi TPS, nadal stylowy i lecący na własną modłę, tyle że siedzący na bicie dużo lepiej niż dotąd. Swojego warsztatu nie muszą się wstydzić, bo jest powyżej średniej krajowej, lecz trzeci wspólny materiał przynosi zmianę w sposobie nawijania. Ostatnie wydawnictwa kreowały obraz nieokiełznanych raperów, którzy rwą produkcje swoimi głosami i są naładowani testosteronem. Witalność i uliczny sznyt zostały zachowane, ale przyszło rozsądne i cenne stonowanie. Już w "Intro" flow jest dziwnie spokojny i ta tendencja utrzymuje się do samego końca.

Warstwa muzyczna zasługuje na pochwałę przede wszystkim dlatego, że udało się w niej uniknąć wszelkich mielizn, którymi irytuje rap z ulicy. Weźmy chociażby takie pianinka - nie ma ich tu zbyt wiele, ale kiedy już się pojawiają, to nie bazują na tępej nośności i szczerzeniu przytartych kłów. Podobnie z samą złożonością bitów - dzieje się w nich wiele, ale wszystko zmierza do jednego miejsca, jakby czuwała nad nimi nadrzędna myśl. Klasyczne produkcje mienią się smaczkami, które sprawiają, że dziewiętnaście (!) utworów nie wpada w monotonię. W "Tripie" mamy echa analogowego brzmienia, w "Strachu" wjazd niczym z polskiego rapu 2002-2004, w "Przyziemnych sprawach" grzechotanie i bardzo ładną melodię… Zamiast jednak wymieniać kolejne atuty podkładów, lepiej podać przykład kompozycji, która miała małe szanse na powodzenie, a jednak dała sobie radę. Mowa o "Bloku 2", kawałku złożonym z prostego sampla, perki i zapętlenia. W 90 procentach przypadków mielibyśmy do czynienia ze standardowym truskulem, który wylatuje z ucha z prędkością światła, tu za to mamy nowojorski vibe. Brawo Małach, brawo Michu, brawo Flame.

Gdzieś już kiedyś to mówiłem, ale muszę się powtórzyć - gdyby cały, bliski brukowi rap brzmiał tak jak ten M/R, to słuchałbym go z nieskrywaną przyjemnością. A że nie brzmi, to pozostaje mi pochwalić "Ambara$", zapętlić go i przyznać, że klasyczne składy z przełomu tysiącleci doczekały się naprawdę godnych następców.