FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Katharsis w najczystszej postaci

- Tworzę wyłącznie dla samorozwoju i własnej satysfakcji, toteż nikt nie odbierze mi tego, niemal za każdym razem dziewiczego poczucia spełnienia i nieskrępowanej dumy z samego siebie - powiedział Noisey Sonneilion z formacji Blaze Of Perdition.

Archiwum zespołu

O tragicznym wypadku, jaki stał się udziałem tej lubelskiej formacji blackmetalowej, napisano już chyba wszystko, we wszelkich możliwych konfiguracjach. I choć trudno rozłączyć wydarzenia z listopada 2013 roku z obecną postacią grupy, to nie one stały się meritum rozmowy, jaką przeprowadziłem z jej wokalistą. Zespół Blaze Of Perdition powrócił na scenę wraz z wydaniem jednej z najlepszych płyt blackmetalowych tego roku, silniejszy niż kiedykolwiek - i to właśnie o emocjach, oczyszczającej sile muzyki i odrodzeniu wraz z wydaniem "Near Death Revelations" rozmawiałem z Sonneillonem.

Reklama

Noisey: Mam wrażenie, że nie bez powodu zaczyna się "Near Death Revelations" utworem, który niemal wszyscy recenzenci nazywają najbardziej osobistym na płycie. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, brzmi on niczym manifest. Mam wrażenie, że w "Królestwie Niczyim" trochę się rozliczasz z pewnymi emocjami. Wiem, że trudno pytać autora tak mocnych i osobistych słów o ich esencję, ale chyba nie ma w moim spostrzeżeniu przekłamania, że "Królestwo…" jest prologiem zwartego i szczerego do bólu materiału, który - przede wszystkim tekstowo - stanowi pewien koncept. Zamierzony, bądź nie. Jak to widzisz, już w chwilę po nagraniu materiału? Udało ci się w ogóle do tej płyty odrobinę zdystansować, czy wciąż wzbudza w tobie emocje?
Sonneillon: Wzbudza, oj wzbudza. Ja zawsze bardzo osobiście podchodziłem do swojej twórczości, nawet w czasach, gdy byłem jeszcze nieco nieopierzony i nie do końca sprecyzowany jako twórca i tak już raczej pozostanie. Tworzę wyłącznie dla samorozwoju i własnej satysfakcji, toteż nikt nie odbierze mi tego, niemal za każdym razem dziewiczego poczucia spełnienia i nieskrępowanej dumy z samego siebie. Nikt poza tym skurwielem - czasem, bo w pewnym momencie ego zawsze ustępuje refleksji i wyciąganiu wniosków, które mogą przydać się przy okazji kolejnego materiału.

Swoją drogą wiem, że po prostu zrobiliście swoje - nagraliście bardzo osobisty materiał - i ogólnie nie bardzo was powinno obchodzić, co myślą inni, ale czy mimo wszystko nie obawiasz się, że realną wartość albumu obniżą peany na waszą cześć w ramach tego co się stało feralnego listopada? Mam czasami wrażenie, że mało kto wie, ze lwia część muzyki powstała przed wypadkiem. Tak tworzy się mity wszelkiej maści, a wy przecież nagraliście po prostu zajebisty krążek i nie trzeba chyba do tego dopisywać żadnych ideologii?
Z góry wiedziałem, że nie uciekniemy od kontekstu wydarzeń z 2013, więc nie mieliśmy zamiaru robić żadnych uników, to by tylko dodatkowo utrudniło sprawę, dodając nam przy okazji niepotrzebnej pretensjonalności i odciągając uwagę od najważniejszego - muzyki. Pewne rzeczy lepiej przyjąć na klatę i rozliczyć się z nimi tak przed samym sobą jak przed innymi, zamiast bezsilnie boczyć się na rzeczywistość i udawać, że jest inaczej niż faktycznie jest. Mity powstają z o wiele bardziej błahych powodów, także nimi akurat nie należy się przejmować, bo to walka z wiatrakami, a kto ma docenić naszą najnowszą twórczość, ten to zrobi bez względu na towarzyszące jej wydarzenia. Wracając do kwestii konceptu "Near Death Revelations" - czy jego osią jest odrodzenie?
Odrodzenie w rzeczy samej jest ważnym wątkiem konceptu i poniekąd o nim traktuje pierwszy utwór, nie jest ono jednak osią całości i stanowi raczej punkt wyjściowy dla opowieści, która to z każdym utworem staje się mniej "hej do przodu", a bardziej wycofana i przytłaczająca. Nie jest to efekt w stu procentach zaplanowany, przez co wyszedł bardzo naturalnie, bez krzty wyrachowania. Doskonale obrazuje jak bardzo kontrastujące, czasem wręcz radykalnie sprzeczne emocje towarzyszyły mi po wiadomych wydarzeniach i spina album w klamrę.

Reklama

Trudno w ogóle było ci w jakiś sposób spiąć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość swoimi tekstami w tę właśnie klamrę, o której wspominasz? Bo myślę, że to właśnie zadanie doskonale spełniają liryki na "Near Death Revelations".
Wręcz przeciwnie, to było bardzo oczyszczające doświadczenie, pozwoliło mi zrzucić ciężar z serca i w jakiś sposób rozliczyć się sam ze sobą, tworząc przy okazji coś wartościowego w kontekście sztuki jako takiej. Ot, katharsis w najczystszej postaci.

Podejrzewam, że w trakcie nagrywania i tworzenia tekstów, czy dopieszczania materiału towarzyszyło wam wiele różnorakich emocji. Mógłbyś powiedzieć coś o tych doświadczeniach?
Sam proces nagrywania nie wyróżniał się niczym specjalnym. No, może poza faktem, że tym razem większość śladów rejestrowaliśmy w domu. Wbrew temu, co niektórzy starają się dopisywać do realizacji albumów BM, to nie jest żadna ceremonia, tylko kurewsko ciężka i wyczerpująca praca i nie ma tu miejsca ani czasu na żadne zbędne atrakcje. Po prostu, zamykam oczy i staram się jak najlepiej przełożyć emocje na dźwięk. Ni mniej, ni więcej.

No właśnie, ciężka praca - chyba szczególnie dla ciebie, nie umniejszając oczywiście reszcie załogi. Podejrzewam, że do ostatniej chwili nie wiedziałeś do końca, czy z uciśnięta przeponą dasz radę położyć swoje ścieżki. Czujesz się w pewien sposób silniejszy trzymając teraz w ręku płytę z jednymi z najlepszych wokaliz w twojej karierze?
W jakiś sposób na pewno. Udowodniłem samemu sobie, że wciąż potrafię robić to, co kocham i nie mam zamiaru zmieniać kursu, przynajmniej dopóki zdrowie się nie zbuntuje. Z wokali jestem cholernie zadowolony, to na pewno najlepszy kawał roboty jaki zarejestrowałem, ale lepiej można zawsze, prawda? A jak można, to nie pozostaje mi nic innego, tylko zapierdalać.

Reklama

Kiedy jakiś czas temu rozmawiałem z Dayalem Pattersonem, autorem świetnej książki na temat zjawiska black metalu, zapytałem go, co jego zdaniem jest prawdziwą tegoż gatunku esencją? Niemal bez wachania podkreślił - szczerość. I to właśnie w niej widzę największą siłę "Near Death Revelations". Żadnego wyrachowania, które przecież wcześniej wam zarzucano w niektórych smutnych czelusciach internetu.
Nie pozostaje mi nic, jak tylko przytaknąć. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi mi o żadną formę onanizmu nad samym sobą, ale jeśli miałbym wymienić tę jedną najważniejszą rzecz, którą daje mi tworzenie sztuki, to byłyby nią właśnie samorealizacja i poczucie spełnienia jako artysta czy ogólnie jako człowiek. Tyle, że tak było u nas od początku, bez względu na to, co - jak zaznaczyłeś - zarzucano nam tu i ówdzie. Zmienił się tylko sposób prezentacji samej twórczości. Jesteśmy nieco starsi, dojrzalsi i mniej obchodzi nas ta najbardziej wierzchnia warstwa, a bardziej skupiamy się na faktycznej treści. Stąd mniej u nas ostatnio wizualnych wodotrysków i bezpośrednich symboli, dzięki temu nic nie odwraca uwagi od sedna.

Ano właśnie. Podśmiewasz się czasem z nastoletnich satanistów-okultystów-blackmetalowców, ale nie uważasz, że - może nawet szczególnie w ramach gatunku jakim jest black metal - bardzo wielu muzyków musiało przejść tę infantylną, buntowniczą fazę by odnaleźć własną drogę? Jestem pewien, że i ty masz za sobą podobne - być może niechlubne, ale potrzebne - doświadczenia.
No pewnie, że mam, jak każdy. Wszystkie dzieciaki są życiowo głupie i mają do tego prawo. Można najwyżej uśmiechnąć się pod nosem i to wszystko, dlatego raczej nie pastwię się nad nikim bez powodu. Podśmiewam się za to z dorosłych, na dodatek nieco bezrefleksyjnych dzieci w ciałach dorosłych chłopów - to duża różnica.

Ciagnąc te tematy ideologiczno-filozoficzne dalej, dobrą dekadę temu wstecz Erik z Watain podczas dyskusji na temat komercji i wchodzenia w swoista strefę mainstreamu jego zespołu (co jak wiemy do pewnego stopnia im się udało), uśmiechnął się tylko i powiedział, że to trochę tak, jak wpuszczenie jadowitego węża na półki sklepowe. Uważasz, że przeniknięcie idei za jakimi stoją takie projekty jak Watain do tej nieco bardziej "bezpiecznej" strefy jest w pełni możliwe i w ogóle potrzebne? O BOP w tej materii nie pytam, bo moim zdaniem jesteście projektem z nieco innej, ekhm, parafii.
Biorąc pod uwagę przykład, który sam podałeś, ciężko powiedzieć, że niemożliwe. Czy potrzebne? To już najpewniej kwestia indywidualnego podejścia do sprawy. Z jednej strony Erik ma trochę racji, bo wciąż będąc w zespole o radykalnym przesłaniu, nie musi się martwić o środki natury finansowo-promocyjnej, może w spokoju realizować najdziksze pomysły jakie wpadną mu do głowy i bez skrupułów przedstawiać je wielotysięcznej publiczności. Z drugiej natomiast nietrudno oszacować jaki procent tejże w ogóle rozumie o co im chodzi i docenia cokolwiek poza samym hałasem - najpewniej bardzo niewielki. Sztuka kompromisu, ot co. W ogólnym rozrachunku i tak wszyscy wyłącznie na tym zyskują. Tylko do nowej płyty panowie mogliby się przyłożyć, bo "Wild Hunt" jest beznadziejna.

Nie mogę nie poruszyć kwestii brzmienia, które moim zdaniem (choć wiem, ze znaleźli się i malkontenci) idealnie wprost pasuje do charakteru muzyki i tekstów dzisiejszego Blaze Of Perdition. Paradoksalnie brzmi to wszystko o wiele bardziej przestrzennie i mięsiście, aniżeli przy okazji sesji do "Hierophant". Piotr z Satanic Audio odwalił kawał piekielnie dobrej roboty. Jak się wam współpracowało?
Obyło się bez większych problemów. Wiedzieliśmy czego chcemy, a w Satanic Audio wiedzą co robią, także wszelkie poprawki i sugestie były raczej dość kosmetyczne, dotyczące przeróżnych smaczków i detali, czy też zwyczajnego "widzimisię" któregoś z nas, a sam kierunek brzmienia wyklarował się dość szybko i bez zbędnych komplikacji. Z efektu końcowego jesteśmy jak najbardziej zadowoleni. Oczywiście, że nie każdy musi się z tym zgadzać, bo gusta bywają różne, ale to nasze zadowolenie jest najważniejsze.

A propos zadowolenia - nie możesz chyba narzekać. Czytałem dziesiątki recenzji i nie znalazły się chyba żadne głosy, które nie doceniłyby nowego oblicza Blaze Of Perdition. Ale to na pewno nie koniec waszej wędrówki, nie spoczywacie na laurach - jakie macie plany na najbliższa przyszłość? Czy starasz się nie patrzyć na życie w takich kategoriach?
Do recenzji podchodzę ze sporym dystansem, zwłaszcza w czasach, gdy pierwszy lepszy nikt znikąd może założyć sobie bloga i dzielić się swoimi nie zawsze najwyższych lotów przemyśleniami, a webziny dostają tygodniowo setki promówek, które muszą na szybko odklepać i "ocenić" żeby wyrobić się z materiałem. Niemniej dominują oceny pozytywne i bardzo pozytywne, także nasze ego nie ma powodów do płaczu w kącie. Cieszy mnie, że spora liczba odbiorców zauważyła ładunek emocjonalny zawarty na tej płycie, to jest dla mnie o wiele ważniejsze niż jakieś śmieszne skale ocen.