FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Jak Björk i Beyoncé rozprawiły się z wizją kobiety o złamanym sercu, obowiązującą w muzyce pop

Te albumy są buldożerami, które miażdżą wszelkie oczekiwania, jak powinna wyglądać, brzmieć i zachowywać się piosenkarka o złamanym sercu.
Daisy Jones
London, GB

Jest taka chwila w klipie "Black Lake" Björk, kiedy wydaje się, że zostanie ona wchłonięta przez pieczarę. Gdy kaleczy ręce i nogi w tej mrocznej otchłani, trudno nie współodczuwać klaustrofobii, która sprawia, że nie możemy oddychać, podobnie jak ona. W końcu wydostaje się stamtąd, lecz głuche ciemności na zewnątrz są równie przytłaczające. Z frustracji bije się w piersi i kładzie na skałach, czekając, aż wzejdzie słońce i będzie mogła ujrzeć światło dnia.

Reklama

Gdy kilka tygodni zobaczyłam "Lemonade", o rok młodsze, audiowizualne cacko Beyoncé, naszło mnie znajome uczucie. Jej nogi dryfują bezwolnie w pokoju wypełnionym przejrzystą wodą, oczy ma tak puste, że sprawia wrażenie umarłej a poczucie klaustrofobii zwiększa się z każdą sekundą, gdy pozostaje zanurzona w wodzie. Podobnie jak Björk, w końcu wydostaje się stamtąd, woda pluska wokół jej kostek i wylewa się na ulicę, ale trudno poczuć ulgę, odwrotnie - scena jest maniakalna, jakby za rogiem czekał na nią chaos.
Zapowiada się, że "Lemonade" odniesie wiele zwycięstw: to, w jaki sposób podejmuje temat planowego ciemiężenia czarnych kobiet, nowatorskie podejście do muzyki pop i śmiałość w odzyskiwania prywatności ukradzionej Beyoncé przez tabloidowe media. Poza tym, gdy w kwietniu słuchałam tego albumu po raz pierwszy, nieuchronnie skojarzył mi się z płytą Björk "Vulnicura".

Te albumy są buldożerami, które miażdżą wszelkie oczekiwania, jak powinna wyglądać, brzmieć i zachowywać się piosenkarka o złamanym sercu. Nie ma w nich nic z nieśmiałości, którą budzą męskie spojrzenia, całym sercem odrzucają bierność, której oczekuje się od piosenkarek popowych, wrzeszcząc i wierzgając wprowadzają słuchaczy w prawdziwą rzeczywistość zawiedzionej miłości, nie szczędząc bolesnych detali i ukazując okrucieństwo tej sytuacji w jej pełnej, szaleńczej chwale, bez śladu skruchy. W "For Emma, Forever Ago" Bon Iver nie dane nam było tego doświadczyć.

Reklama

Beyoncé w Lemonade via Tidal

Słuchając tych albumów, większość z nas prawdopodobnie rozpoznaje izolację i chaos obecne w naszym własnym życiu i związkach. Godziny spędzone na szlochaniu w mokrą od łez poduszkę w ciemnym pokoju, kiedy nie można sobie wyobrazić normalnego życia bez miłosnych spotkań z ukochaną osobą. Uczucie wzbierających mdłości, gdy co pięć minut sprawdzamy telefon, chcąc go rozwalić i jednocześnie wiernopoddańczo gapić się w jego ekran. To niepożądane skwierczenie paranoi, która nie potrafi odróżnić intuicji od zwykłego braku rozsądku. "Zdradzasz mnie?" pyta Beyoncé, gdy wynurza się z wody w "Lemonade", a jej głos tylko pozornie wydaje się spokojny. To pytanie, które większość z nas zadała komuś w pewnym etapie swego życia.

Mimo powszechności dramatów miłosnych teren, po którym poruszają się piosenkarki popowe, jest, z historycznego punktu widzenia, dość wyboisty. W przypadku muzyki zawsze było oczywiste, że złamane serca zostają przypisane określonemu genderowi. Artystki, które odważają się wyzwolić swoje emocje, są często określane jako "mające skłonność do wyznań", podczas gdy decydujący się na to samo panowie uważani są za "poetów". "Wyznanie to coś, co jakaś osoba podstępnie próbuje z ciebie wydobyć", powiedziała Joni Mitchell, która wydała Blue, album traktujący o zawodzie miłosnym w pełnym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie przez całą swą karierę walczyła z etykietką artystki mającej skłonność do wyznań. "Jesteś uwięziona. Zniewolona. Próbują cię zmusić, byś coś wyznała. Byś poniżyła, upokorzyła siebie samą i znalazła się w kiepskim położeniu".

Reklama

Nie chodzi jedynie o etykietki tradycyjnie przypinane artystkom, lecz także o wiążące się z tym ograniczenia. Cierpienie wyrażone w "Lemonade" i "Vulnicura" jest głośne, brzydkie i bezwstydne, lecz te albumy stanowią przełomowe wyjątki od reguły obowiązującej w muzyce pop - nie jest tajemnicą, że mnóstwo ludzi wciąż postrzega kobiety, które ujawniają swoje emocje, jako groźne. Gdy są wściekłe, powinny być jednocześnie seksowne, jak Taylor Swift w "Red". Gdy sprawiają komuś ból, powinny robić to z godnością, jak Adele w "21". A gdy mają depresję, ukazać ją niezwykle poetycko, jak Amy Winehouse w "Back to Black". Oczekuje się, że gdy kobiety uwalniają emocje, będą kierować je do wewnątrz, w akcie uromantycznionej destrukcji, jak Lana Del Rey w "Ultraviolence". Kiedy kierują je na zewnątrz, uważa się, iż jest to zbyt agresywne, by móc to uznać za coś normalnego. Możecie być pewni, że gdyby to kobieta była autorem "The Marshall Mathers LP" Eminema, najprawdopodobniej uznano by ją za "stukniętą", miast przyznawać nagrody, a gdyby podpisała się pod jakimkolwiek utworem Drake’a, założę się o własne mieszkanie, iż poddano by ją surowej krytyce jako "nazbyt roszczeniową".


Zgłębiamy wiele ciekawych tematów i nie boimy się kontrowersyjnych opinii. Polub fanpage Noisey Polska i bądź z nami na bieżąco


Jest wiele cudownych albumów, które odbiegają od tej reguły - na przykład "Jagged Little Pill" Alanis Morrisette, gdzie wokalistka w każdym utworze aż tryska najprawdziwszym jadem - lecz często zachowuje się do nich dystans, bo kobiety są uczone liczyć się z męskim spojrzeniem. Jak napisał we Sposobach widzenia John Berger, pisarz i krytyk sztuki, zdobywca Nagrody Bookera: "Mężczyźni działają, a kobiety ukazują się. Mężczyźni patrzą na kobiety. Kobiety widzą siebie w oczach mężczyzn. To nie tylko definiuje charakter większości relacji między mężczyznami a kobietami, lecz również stosunek, jaki kobiety mają do samych siebie". Rzut oka na jakikolwiek tekst z The Life of Pablo Kanye ("dzięki mnie ta suka stała się sławna") dowodzi, że nawet w 2016 ten duszny, patriarchalny konstrukt wciąż ma się świetnie i popkulturę czeka jeszcze długa droga, nim uda jej się pozbyć tego nudnego paradygmatu.

Reklama

Od pierwszej linijki tekstu albumu "Vulnicura" - którego tytuł oznacza "Uleczenie ran" (Vulnus + Cura) – Björk skacze w otchłań na główkę, co robi tym większe wrażenie, iż w ten sposób odmawia sobie ułatwienia czegokolwiek. "Okaż szacunek dla moich uczuć, mam potrzeby emocjonalne, chciałabym zsynchronizować nasze emocje", śpiewa w "Stonemilker" a jej głos drży, gdy w tle rozlegają się dźwięki zawodzących skrzypiec, jakby wyrzucała z siebie słowa przez łzy, gdy jej (eks) ukochany wali w drzwi. Nie doświadczymy crescenda, Björk znalazła się w pułapce obsesyjnego cyklu, w kółko zadręczając się tymi samymi myślami.

Nim dotrzemy do "Black Lake", najdłuższego utworu na tym albumie, Björk tonie w rozpaczy. "Nasza miłość była moim łonem, lecz nasza więź się rozpadła, straciłam swą tarczę, zabrano mi ochronę" - te słowa doskonale oddają lodowaty wstrząs, jaki przeżywamy, gdy ktoś pakuje manatki i znika z waszego życia na zawsze. Gdy głęboki dźwięk smyczków zaczyna łączyć się z rozdygotaną elektroniką, artystka ujawnia swe cierpienie: "Boisz się mych bezkresnych emocji, mnie nudzą twe apokaliptyczne obsesje. Za bardzo cię kochałam? Oddanie mnie złamało". Odmawiając bycia łatwiejszą do przyjęcia, "mniej emocjonalną", Björk walczy ze staromodnym stereotypem "histerycznej kobiety", przyznając sobie prawo do takiego stanu. Niczym w obrazku na okładce tego albumu, Vulnicura ukazuje artystkę z otwartą raną w sercu, niezainteresowaną tym, by tłumić uczucia, aby dostosować się do przyjętych norm.

Reklama

Pod wieloma względami jest to również podejście panujące w "Lemonade". Niemniej jednak Björk zawsze przesuwała granice, również te dotyczące mainstreamowej wizji kobiecości, podczas gdy Beyoncé w przeszłości bardzo się starała, by wydawać się bez zarzutu. Jak napisała w zeszłym roku w Noisey Kat George: "Jest seksowna, nie ujawniając swej seksualności. Matka ślepo oddana swemu mężczyźnie, wierna swoim przekonaniom i absolutnie nienaganna, jeśli chodzi o swój wizerunek publiczny". To sprawiło, że jej decyzja, by to odrzucić i ukazać dotkliwą brzydotę zawodu miłosnego, jest tak zaskakująca i stanowi zarazem silny przekaz.

Beyoncé w "Lemonade" via Tidal

Nigdzie nie jest to równie widoczne jak w "Hold Up" - scenie, która stała się niezwykle popularnym memem - gdzie widzimy ją jak kroczy niczym bogini, w sukni koloru słońca, dzierżąc kij baseballowy z napisem "ostry sos" (błyskotliwe nawiązanie do "Formation", w którym mówiła: "Trzymam tabasco w torebce"). Gdy rozbija tym kijem okna w samochodach, nie zwracając najmniejszej uwagi na zszokowanych przechodniów, śpiewa: "Co gorsze? Zazdrość czy szaleństwo? Zazdrość czy szaleństwo? Miast czuć się zdruzgotaną, wolę być wariatką". Tymi słowami bezpośrednio odnosi się do języka, którego używa się, by opisać emocjonalność kobiet i posługuje się nim. Nie jest to bierny, samotny żal klasycznych utworów Beyoncé, takich jak "Listen" czy "Halo" - to wyraz wściekłości i destrukcji, bez śladu skruchy, coś, co chce przebić się przez kamienną maskę powściągliwości, wyzwalając kryjące się pod nią piekło.

Reklama

Nie koniec na tym. W "Don’t Hurt Yourself" padają słowa wymawiane ostrym głosem: "Myślisz, że kim ja, kurwa, jestem?", wyrzuca z siebie, "Nie ożeniłeś się z pierwszą lepszą cipką, patrz, jak moja wielka dupa buja się, gdy skręcam do innego fagasa". To nie ta sama Beyoncé, która nie puszczała publicznie pary z ust przez prawie trzy lata. W jej tekstach aż roi się od przekleństw i nie zamierza tłumić swej seksualności. "Czuję ten zapach na twoim Louie V, chłoptasiu", ciągnie dalej przy mocnych dźwiękach perkusji. "Pocałuj mnie w wielką dupę, chłopcze, rozpierdolę ci dziś wszystko, co masz". Jej bezkompromisowe nastawienie jest ściśle powiązane z nieokiełznaną wściekłością. Czemu miałaby być "idealną" żoną, jeśli jej mężowi tak daleko do bycia "idealnym" mężem? Czemu powinna ściszać głos, mówiąc o swej seksualności, gdy jej mąż trąbi o swojej? Beyoncé niszczy pogląd, jakoby kobieta powinna czuć się zmuszona w milczeniu akceptować niesprawiedliwość, niczym "grzeczna dziewczynka".

Słuchając "Lemonade", trudno nie zwrócić oczu ku Jay Z, który wydaje się logicznym wyjaśnieniem wyrażonego tam gniewu. W końcu widzieliśmy niechlubne nagrania z windy, czytaliśmy nagłówki i zauważyliśmy brak obrączki na ręce Beyoncé podczas Met Gali. Lecz ból w "Lemonade" przenika daleko poza sferę jej spraw osobistych, jest dużo głębszy, ściśle związany z tym, co znaczy być czarną kobietą w Ameryce - widzimy złamane serce w perspektywie społecznej i kulturowej, i w związku z tym jej gniew ma podwójną moc. Jak napisała Ijeoma Oluo w Guardianie: "Czarnoskóra kobieta, która pokazuje swój gniew, natychmiast staje się obiektem pogardy. słyszy, . Potulność, której się od nas oczekuje, stoi w ironicznym kontraście z siłą potrzebną czarnej kobiecie, by mogła odnaleźć drogę w tym świecie". Dla Beyoncé odrzucenie bierności, której się od niej oczekuje, i pełna akceptacja własnej furii, jest oznaką wielkiej siły nie tylko dlatego, że jest kobietą, lecz, ponadto, czarną kobietą.

Beyonce w "Lemonade" via Tidal

"Vulnicura" Björk nie jest reakcją na usystematyzowany ucisk rasowy, lecz warto zauważyć, że jej muzyka, jako 50-letniej kobiety, również dysponuje siłą polityczną. Wciąż żyjemy w czasach, gdy uważa się, iż starsze kobiety powinny zachowywać się z "godnością", "stosownie". Pamiętacie publiczne reakcje na występy Madonny za każdym razem, gdy gwałci te zasady. W "Vulnicura" Björk nie zwraca najmniejszej uwagi na reguły dyskryminujące starszych ludzi czy oczekiwania szpecące tę branżę niczym trądzik, przemawia własnym głosem. "Miałam zaciśnięte gardło, zapieczętowane usta, nie wolno mi było robić hałasu, byłam niesłyszalna", zawodzi w "Mouth Mantra", jakby łamała śluby długiego milczenia. Samo zaistnienie tego albumu stanowi wyraźny kontrast z założeniem, że wszystkie kobiety, młode czy stare, niezależnie od rasy, powinny zawsze czuć się lub być niewidzialne.

Te dwa albumy mogą być z innych światów, lecz jest coś, co je łączy. Stereotyp "histeryczki", na myśl o której przewraca się oczami, może wydawać się przestarzały, lecz wciąż pozostał po nim brzydki zapach. Jak napisała Alison Stevenson w artykule dla Vice’a: "Od wieków nakłaniano kobiety, by tłumiły emocje, aby udobruchać facetów… pierwszym krokiem jest wejście w posiadanie tego, czego uczono nas bać się najbardziej. Zaakceptowanie histerii jest jedynym sposobem, by pozbyć się jej i każdej innej formy, którą może przybrać". Bycie histeryczną jest jednoznaczne z byciem prawdziwą.

Björk i Beyoncé odrzuciły "bycie miłą" na rzecz wyzwolenia swych uczuć we w pełni zrealizowanym dziele sztuki, depcząc wszystko to, co społeczeństwo ma nam do powiedzenia na temat jaka powinna być gwiazda popu. Żadna z nich nie polukrowała swego cierpienia, nie stonowała swej seksualności, nie złagodziła szaleństwa. Dla kobiet we współczesnym krajobrazie popkultury jest to najbardziej radykalny wyraz sprzeciwu.

Obserwujcie Daisy na Twitterze.