FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Beirut - No No No

Głównym motorem powstania czwartej płyty Beirut był rozpad małżeństwa i ułożenie sobie życia na nowo przez Zacha Condona.

Szkice piosenek powstały w Stambule, gdzie Condon mieszkał ze swoją nowa narzeczoną. Jednak atmosfera na Bosforem nie była sprzyjająca tworzeniu - muzyka dopadła blokada, która uniemożliwiła mu skończenie utworów. Blokada poważna na tyle, że Condon zdecydował się wrócić na Brooklyn. Tam zaczął grać z Nickiem Petreem i Paulem Collinsem, perkusistą i basistą koncertowego wcielenia Beirutu. Zupełnie niezobowiązująco. Po miesiącu materiał na płytę był gotowy.

Reklama

To słychać. Zarówno w aranżacjach, dużo skromniejszych, opartych na brzmieniach fortepianu, perkusji i basu, czasem wspomaganych przez gitarę i syntezatory. Tu mniej znaczy więcej, rezygnacja z bogatych aranży zupełnie zmieniła wydźwięk "No No No". Zniknęła ta cała geograficzna nieokreśloność, środkowoeuropejskość. Dęciaki pojawiają się incydentalnie (w utworze tytułowym i "At Once"), podobnie płaczliwe smyki. Nie ma cygańskości i spoglądania w przeszłość zabarwioną sepią. Filmowość została podkreślona obecnością instrumentalnego, fantastycznego As Needed, kojarzącego się delikatnie ze wczesną twórczością A Hawk and a Hacksaw.

Pojawił się za to Nowy Jork i Brooklyn. Spadające liście w Central Parku, mroźne, mgliste jesienne poranki, małe knajpki i kawiarnie na Greenpoincie, niezliczone bodegi - to wszystko rozbrzmiewa w piosenkach Zacha. "Fener" mogłoby się znaleźć na płycie Vampire Weekend, innego brooklyńskiego zespołu. Synkopowanych rytmów jest na "No No No" więcej, to one nadają longplayowi lekkości i eleganckiego wdzięku. Ten wdzięk to również zasługa najbardziej urokliwych piosenek w karierze Condona. Szkoda jedynie, że ta skrząca się melodiami i pomysłami płyta trwa tylko 29 minut.

Zach Condon odzyskał spokój ducha. Odzyskał go dopiero, gdy wrócił z podróży, wrócił do domu. Choć ma wrażenie, że to dla Beirutu początek kolejnego, wspaniałego rozdziału.