FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

A$AP Rocky - AT.LONG.LAST.A$AP

Płyta bez słabych momentów? Zrobiłeś to Rakim!

"O, sampel z Roda Stewarta, ale obciach! Lil’ Wayne pewnie da zwrotkę na odpierdol i też będzie się czego czepić. Jest i Kanye, który znów asłuchalnie przyhipsterzy jak na Yeezusie. A ten Joe Fox to kim jest w ogóle? Pewnie jakimś nowym ulubieńcem Pretty Flacko, który dostał miejsce na płycie za komplementowanie jego sukienek. I chyba za coś jeszcze, skoro znalazł się aż na pięciu numerach…".

Nie to, że mam coś do A$AP Rocky’ego, ale nauczony doświadczeniem wolę spodziewać się po płytach najgorszego. Okazało się jednak, że magia świetnego muzycznie 2015 roku działa i w tym przypadku. Linijki od dziadka Roda świetnie współgrają na "Everyday" z tymi śpiewanymi przez Miguela, Weezy się postarał i wypadł najlepiej spośród rapujących gości na "ALLA", Kanye sięgnął po sprawdzony repertuar oparty na soulowych samplach, a Joe Fox raz brzmi może jak Damon Albarn, a innym razem jak Nina Simone, ale ogólnie to utalentowany wokalista i gitarzysta odkryty przez Rocky’ego i bynajmniej nie psujący roboty gospodarzowi.

A miałby co psuć, bo drugi majorsowy album lidera A$AP Mob to naprawdę dobry materiał. Przede wszystkim należą mu się ukłony za to, że nie poszedł na łatwiznę, nie postawił na bangierki i cykacze, mobilizując słuchacza spodziewającego się kolejnego "Wild For The Night", by zdjął garnek z głowy i obcisłe rurki z chudej dupy, zajął wygodną pozycję w fotelu, odpalił blunta i dał się ponieść. Największą siłą materiału jest własnie jego zadymiony muzyczny klimat, różnorodny, inspirowany całym wachlarzem czarnych brzemień i łagodnej elektroniki. "Wavybone" jest niczym wizyta w Houston, gdy rządzili tam UGK, "Westside Highway" z Jamesem Fauntleroyem to stylowe R&B, a "Lord Pretty Flacko Jodye 2" urzeka upiornymi klawiszami.

Sam Rocky wciąż nie jest przesadnie natchniony przez Erato, jednak siła jego rapu to przecież nienaganne flow i nonszalancki styl, którego nie sposób mu odmówić – czy w danym momencie propsuje swoją urodę, czy uskutecznia seksualne bragga, którym uparcie stara się przekonywać, że jednak woli kobiety, czy też potrząsa akurat swoim pistoletem – no pun intended. Tymczasem już na otwierającym płytę monumentalnym "Holy Ghost" gospodarz pokazuje, że nieobce są mu też nieco tęższe rozkimny: - They ask me why I don't go to church no more / Cause church is the new club and wine is the new bub / And lies is the new drugs, my sister the next stripper / My brother the next victim, my usher the next tricker. Nie jest to może poziom Kendricka Lamara, ale tego przecież nikt o zdrowych zmysłach się od pięknego Rocky’ego chyba nie spodziewał.

Album trwa ponad 66 minut i gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że nie znajdę na nim słabych momentów, to niedowierzałbym jak Komorowski po ogłoszeniu wyników. A tymczasem ciągle wracam do "At.Long.last.A$AP" z niekłamaną przyjemnością i katuję od początku do końca. Polecanko.