FYI.

This story is over 5 years old.

Opinie

Żyjemy w streamingowym raju, przestańcie narzekać

To najlepszy czas na bycie zapalonym słuchaczem i fanem muzyki. Przestańcie skąpić i korzystajcie do woli.

Oczekiwania ciągnęły się w nieskończoność dla fanów Beyonce. Od ukazania się jej ostatniego albumu minęło półtora roku, a teraz każdy, kto nie zarejestrował się na platformie Tidal, musiał poczekać dodatkowe 24 godziny, zanim płyta ukazała się na iTunes. Również fani Drake’a na pewno ciężko przeżywają premierę jego nowego wydawnictwa pt. "Views". Po pierwszych odsłuchach na Beats 1 wiadomo, że płyta najpierw trafi na serwisy Apple, czyli iTunes’a tudzież Apple Music. Zapewne - analogicznie do "Lemonade" - podzieli słuchaczy na tych, którzy już zdążyli zapoznać się z materiałem i tych, którzy zaleją Facebooka i Twittera swoimi żalami na temat niedostępności krążka na ich ukochanym i darmowym Spotify, czy gdzie tam są zarejestrowani.

Reklama

Od razu widać, dlaczego wszyscy się spinają. Pozakładali konta na Spotify, przyzwyczaili do niewygodnego interface’u, dali sobie zawrócić w głowach playlistami "Concentration" i wreszcie postanowili wykupić premium, żeby ominąć rujnujące odsłuch reklamy leków na kaszel. Życie było przez pewien czas dobre. Potem Rihanna wypuściła album na Tidalu i wszystko zaczęło się od nowa. Ludzie mają na telefonie dwie aplikacje - jedną do słuchania nowej Rihanny i drugą do całej reszty. Potem ktoś publikuje ekskluzywny materiał na Apple Music i znowu ludzie kasują Tidala, żeby wykupić konto na platformie Apple. Następnie słuchacz dostaje mocny cios w postaci śmierci Prince’a i po raz kolejny musi sięgnąć po serwis Jaya-Z, żeby móc pokontemplować twórczość mistrza. Czy to szaleństwo kiedyś się skończy?

W takich sytuacjach zachowujemy się jak rozpuszczone dzieciaki, które otrzymały całą górę prezentów pod choinkę, ale robią awanturę, bo nie podoba im się, jak zostały zapakowane. Miesięczna subskrypcja w Apple Music, Spotify czy na Tidalu kosztuje tyle co duża pizza (czasem nawet mniej), a oferuje nam nieskończony odsłuch wszelkiej muzyki na życzenie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Spotify oferuje 50% zniżki dla studenciaków, którzy nie chcą przepłacać, ale jeżeli jesteś wymagającym audiofilem, to skorzystaj z wersji premium na Tidal i rozkoszuj się muzyką najwyższej jakości, która właśnie wydobywa się z twoich głośników. To złote czasy dla słuchaczy, bez względu na gatunek, w którym się obracają.

Reklama

Prostota modelu sprzedażowego na platformach streamingowych powinna wystarczyć, żeby nikt nie narzekał. Za ok. 70 zł można spokojnie zarejestrować się na trzech największych serwisach - Apple Music, Spotify oraz Tidal - i już nigdy nie martwić się, że ominie nas jakiś ekskluzywny materiał jak "Lemonade", "Views" czy "Anti". Do tego dochodzą oczywiście tysiące innych albumów i ilości nagrań, przez które nie sposób przebrnąć. Spójrzcie na to z innej perspektywy. Ani dziesięć lat temu, ani dzisiaj nie kupilibyście trzech nowiutkich albumów za jedyne 70 zł. Co by nie mówić, konsumpcja muzyki w dzisiejszych czasach jest naprawdę bardzo tania, bo mamy dostęp do niej całej w cenie jednego piątkowego wypadu na miasto. Po co te afery?

Tak niska opłata za możliwość słuchania całej muzyki tego świata nie powinna nikogo bulwersować, szczególnie że wielu płaci za możliwość oglądania programów na Hulu, Netflixie i masie innych platform. Ale z muzyką wygląda to odrobinę inaczej. Zaczynając od powstania Napstera w 1999 r., ludzie po prostu mieli możliwość niepłacenia za muzykę i korzystali z tego. Przez siedemnaście lat piracono utwory z prawej i z lewej, na stronach typu Limewire, Mediafire, Pirate Bay, czy co tam się znalazło w Google. Wielkie wytwórnie płytowe, muzycy i ludzie ze środowiska przez długi czas opierali się przed zmianami. Próbowali wszystkiego - od wezwań sądowych, po ogłoszenia publiczne, które miały jakoś zbawić ten biznes, ale na nic się nie zdały.

Reklama

Piractwo okazało się dobre, ponieważ umożliwiało słuchaczom przesłuchania całej dyskografii danego artysty, nowego albumu, b-side’ów bardzo szybko, a czasami jeszcze przed oficjalną premierą. Na naszych świadomych decyzjach najbardziej tracili muzycy. Spotify i Apple starają się namawiać fanów, żeby ponownie wrócili do płacenia za utwory. Biorąc pod uwagę kiepskie wynagrodzenia artystów, trudno dziwić się tym największym nazwiskom, że wykorzystują swoją pozycję do maksymalizacji zysków. Kto by tak nie poczynił? My już dawno przestaliśmy płacić za muzykę, ale nie przeszkadza nam to w mówieniu muzykom, jak powinni ją publikować. Gdzieś pobłądziliśmy, skoro uważamy, że mamy prawa do całej muzyki tego świata, nie dając nic w zamian.

Od kiedy streaming zaczął działać na porządku dziennym, wzrosła też ilość albumów wydawanych z zaskoczenia, co wcześniej było raczej niespotykane. Po dość niepewnych pierwszych krokach, Tidal wyszedł na prostą i zaczął nabywać prawa na wyłączną (aczkolwiek często tylko jednodniową) dystrybucję albumów i teledysków w formie cyfrowej. Za przykład takich produkcji może posłużyć płyta Lil Wayne'a pt. "Free Weezy", czy współpraca na linii Big Sean - Jhene Aiko w "Twenty88", a to tylko jedne z ekskluzywnych tytułów dostępnych na platformie, jeżeli nie liczyć ostatnich krążków Kanye Westa, Rihanny i Beyonce.

Udostępnianie albumów muzycznych serwisom streamingowym na wyłączność zapewnia muzykom dodatkowe źródło dochodu oraz pomaga im w walce z piractwem. Ta taktyka minimalizuje ryzyko wycieku albumu przed oficjalną premierą. "Lemonade", "The Life of Pablo", "Anti" i "Views" to bez dwóch zdań najważniejsze premiery tego roku i, co ciekawe, uchroniły się przed przeciekami. Dawniej te krążki znalazłyby się na torrentach kilka tygodni albo nawet miesięcy wcześniej, tym samym ukazując wszelkie kampanie marketingowe w dość niekorzystnym świetle.

Streaming z jednej strony ukrócił ten proceder, ale jednocześnie sprawił, że piractwo zaczęło przeżywać drugą młodość. Z doniesień "Forbesa" wynika, że chociaż Kanye Westowi udało się uchronić swój ostatni album przed wcześniejszym ujawnieniem, w dniu wypuszczenia "The Life of Pablo" został nielegalnie pobrany ponad 500 tys. razy. "Lemonade" Beyonce stało się hitem na Torrentach i Pirate Bay zaledwie w przeciągu doby. Niektórzy po prostu nie potrafią się przełamać i wydać tych kilku dych albo skorzystać z darmowej wersji próbnej.

Słuchaczom trudno dogodzić. Chcemy, żeby artyści dobrze zarabiali, ale sami ich okradamy. Jedziemy platformom streamingowym za to, że nie opłacają muzyków jak należy, ale nie jesteśmy w stanie zapłacić małych sum za ciągle uzupełniane biblioteki muzyczne. Musimy uświadomić sobie naszą zasadniczą rolę w powstawaniu albumu i podtrzymywaniu jego ekskluzywności. To właśnie nasze czyny doprowadzają do sytuacji, w której Drake podpisuje wielomilionowy kontrakt z Apple i sprawia, że jeżeli ktokolwiek usłyszy "Views", to na pewno na Beats 1, a jeżeli ktoś będzie chciał to legalnie nabyć, to jedynie za pośrednictwem iTunesa. W ten sposób muzycy mogą wreszcie zemścić się na wszystkich pseudosłuchaczach, którzy nie szanuja ich twórczości.

Kolejne pojękiwania z powodu polityki Tidala nie zostaną przez nikogo wysłuchane i bardzo dobrze. Sposób na posłuchanie "Lemonade" w inny sposób niż na Spotify jest bardzo prosty i przystępny cenowo. To najlepszy czas na bycie zapalonym słuchaczem i fanem muzyki. Przestańcie skąpić i korzystajcie do woli.

Gary jest obecny na Twitterze.