Wszystkie zdjęcia Paweł Zanio / Solovsky.comDla .Paaka ostatnie miesiące są najbardziej udanym okresem w życiu. Jego konsekwentna praca zaowocowała fantastycznym przyjęciej najnowszej płyty "Malibu" oraz kontraktem z wytwórnią Dr. Dre. Jeszcze rok temu znała go garstka słuchaczy, dziś gra wyprzedane koncerty w Stanach i Europie. I wszystko wskazuje, że była to pierwsza i jedyna okazja, żeby zobacyć Andersona na kameralnym, klubowym koncercie, a nie wielkiej festiwalowej scenie. Nie mogliśmy jej przegapić!Z tego miejsca dziękujemy organizatorom wydarzenia będącego częścią festiwalu World Wide Warsaw oraz klubowi Miłość.Czytaj wywiad poniżej i obejrzyj galerię zdjęć.Noisey: Życie każdego z nas to swoisty rollercoaster. Jesteś tego doskonałym przykładem. Jak byś opisał miejsce, w którym teraz jesteś? To już szczyt, połowa drogi?
Anderson. Paak: Nieee, to dopiero początek. Moja kariera rzeczywiście mocno się rozpędziła, ale do szczytu bardzo daleko. Przez długi czas szło wszystko powoli do przodu i dopiero niedawno naprawdę nabrało tempaZ pewnością jest on jednak bliższy zauważenia teraz, kiedy masz kontrakt z Dr. Dre niż wtedy, gdy dopiero zaczynałeś swoją przygodę z muzyką. Podobno mocno pomogli ci ludzie z Sa-Ra Creative Partners, a konkretnie Shafiq Husayn?
Tak, dokładnie. Można powiedzieć, że Shafiq uratował moje życie, gdy byłem bezdomny z moją żoną i synem. On dał mi nocleg, pracę i możliwość podglądania jego pracy w studiu (bardzo imponującym studiu, od razu zaznaczę). Sprzątałem u niego, byłem szoferem, kręciłem mu jointy, pomagałem w tym, żeby mógł zajmować się tylko nagrywaniem. To było dla mnie rzeczywiście wprowadzenie do przygody z muzyką.A pozostali członkowie Sa-Ra też są ci bliscy? Mieliśmy okazję organizować ich koncert w Polsce ponad sześć lat temu i zachwycili nas swoim podejściem do życia.
Om'Mas to fantastyczny typ, właśnie otworzyłem z nim studio, a Taz Arnold niezły freak. Wielką sprawą było móc ich poznać, ale blisko związany byłem tylko z Shafikiem. To było w czasie, gdy pracował nad moją EP "O.B.E. Vol.1" wydaną dla Jakarta Records.Czy jednym z kluczy do tego, że udało ci się w końcu wybić, jest zarówno konsekwencja w działaniu, jak i gładkie przemieszczanie pomiędzy podziemiem i mainstreamem? Wielu artystów nie udaje się tego łączyć, a ty z jednej strony trafiłeś do Dr. Dre, a z drugiej nagrywasz w projekcie NxWorries dla undergroundowego Stones Throw Records.
Gdy mówiłem, że chcę być w podziemiu, ale chcę też dostać Grammy i nagrywać z Game'em to mieli mnie za dziwaka. Że tak się nie da. Ale ja wierzyłem, że tak się da. Dlatego gdy pytacie mnie o to, czy nie jest dziwne, że jestem i w Stones Throw i Aftermath - nie. Robię swoje. Chcę robić swoją muzykę i dostać Grammy, a jednocześnie być w ST. W ogóle się to ze sobą nie kłóci. Marzeniem każdego artysty jest mieć jak najwięcej fanów.Ale to często wymaga kompromisów. Ty jednak zdajesz się doskonale wpasowywać w nurt nowoczesnego brzmienia Los Angeles, gdzie obok siebie idealnie funkcjonują ekipy Brainfeedera, Odd Future, Stones Throw. I nie bawi cię jakkolwiek sztywne trzymanie jednej estetyki, przez co mamy na nowej płycie hip-hop, soul, jazzowe ucieczki, elektronikę.
Nigdy nie miałem żadnego założenia "o, teraz zrobię funkowy numer i on będzie brzmiał tak i tak". Nic z tych rzeczy. Ja nie jestem od tego, żeby bawić się w szufladkowanie. Muzyka jest jedna. Fani mogą dopasowywać moje kawałki do określonych gatunków, podobnie dziennikarze. Dla mnie jako twórcy to nie ma sensu.Zdaje się w ogóle, że masz świetny kontakt z muzykami z Los Angeles. Tworzycie taką swoistą rodzinę?
The Internet to bliscy mi ludzie, tak samo Taylor McFerrin. Earl Sweatshirt, z nim na pewno coś nagram. Bardzo cenię to, co robi Ty Dolla $ign, bo on podobnie jak ja w ogóle nie jest przywiązany do jednej stylistyki. Faktycznie w tym mieście mnóstwo się dzieje. Idealnie koegzystują ze sobą Aftermath, czyli komercyjny gigant, jak i totalnie undergroundowe Stones Throw Records. To bardzo inspirujące.Zgodzisz się, że twój pierwszy solowy materiał nagrany jako Anderson. Paak, czyli "Venice" był bardziej jak portfolio, pokazanie wszechstronności w poruszaniu się między stylistyką, to "Malibu" brzmi bardziej jak album koncepcyjny.
Dokładnie tak jest. Na "Venice" było wszystko - trap, hip-hop, soul, klimaty klubowe. Chodziło mi wtedy po głowie mnóstwo różnych myśli, inspiracji. Teraz poszedłem bardziej w stronę duchową i w większym stopniu eksplorowałem moje wnętrze i życie. Poza tym tak po prostu chciałem pójść o krok dalej. "Venice" było świetną okazją do pokazania się, "Malibu" naturalnym krokiem artystycznego rozwoju, dojrzewania też tak po prostu jako człowiek.Skład gości i producentów "Malibu" robi ogromne wrażenie. Chwali cię Snoop, o współpracy otwarcie wspomina Pharrell. Nie zaszumiało trochę w głowie ostatnio od nadmiaru wrażeń?
Szumi cały czas, ale to taka niesamowicie pozytywna dawka energii. Konsekwentnie na to wszystko pracowałem i teraz z jednej strony bardzo się tym cieszę, jak i nie chcę zatrzymywać. Robić swoje, nagrywać z największymi, odwiedzać kolejne kraje i dawać z siebie maksimum.
Reklama
Anderson. Paak: Nieee, to dopiero początek. Moja kariera rzeczywiście mocno się rozpędziła, ale do szczytu bardzo daleko. Przez długi czas szło wszystko powoli do przodu i dopiero niedawno naprawdę nabrało tempaZ pewnością jest on jednak bliższy zauważenia teraz, kiedy masz kontrakt z Dr. Dre niż wtedy, gdy dopiero zaczynałeś swoją przygodę z muzyką. Podobno mocno pomogli ci ludzie z Sa-Ra Creative Partners, a konkretnie Shafiq Husayn?
Tak, dokładnie. Można powiedzieć, że Shafiq uratował moje życie, gdy byłem bezdomny z moją żoną i synem. On dał mi nocleg, pracę i możliwość podglądania jego pracy w studiu (bardzo imponującym studiu, od razu zaznaczę). Sprzątałem u niego, byłem szoferem, kręciłem mu jointy, pomagałem w tym, żeby mógł zajmować się tylko nagrywaniem. To było dla mnie rzeczywiście wprowadzenie do przygody z muzyką.A pozostali członkowie Sa-Ra też są ci bliscy? Mieliśmy okazję organizować ich koncert w Polsce ponad sześć lat temu i zachwycili nas swoim podejściem do życia.
Om'Mas to fantastyczny typ, właśnie otworzyłem z nim studio, a Taz Arnold niezły freak. Wielką sprawą było móc ich poznać, ale blisko związany byłem tylko z Shafikiem. To było w czasie, gdy pracował nad moją EP "O.B.E. Vol.1" wydaną dla Jakarta Records.
Reklama
Gdy mówiłem, że chcę być w podziemiu, ale chcę też dostać Grammy i nagrywać z Game'em to mieli mnie za dziwaka. Że tak się nie da. Ale ja wierzyłem, że tak się da. Dlatego gdy pytacie mnie o to, czy nie jest dziwne, że jestem i w Stones Throw i Aftermath - nie. Robię swoje. Chcę robić swoją muzykę i dostać Grammy, a jednocześnie być w ST. W ogóle się to ze sobą nie kłóci. Marzeniem każdego artysty jest mieć jak najwięcej fanów.Ale to często wymaga kompromisów. Ty jednak zdajesz się doskonale wpasowywać w nurt nowoczesnego brzmienia Los Angeles, gdzie obok siebie idealnie funkcjonują ekipy Brainfeedera, Odd Future, Stones Throw. I nie bawi cię jakkolwiek sztywne trzymanie jednej estetyki, przez co mamy na nowej płycie hip-hop, soul, jazzowe ucieczki, elektronikę.
Nigdy nie miałem żadnego założenia "o, teraz zrobię funkowy numer i on będzie brzmiał tak i tak". Nic z tych rzeczy. Ja nie jestem od tego, żeby bawić się w szufladkowanie. Muzyka jest jedna. Fani mogą dopasowywać moje kawałki do określonych gatunków, podobnie dziennikarze. Dla mnie jako twórcy to nie ma sensu.
Reklama
The Internet to bliscy mi ludzie, tak samo Taylor McFerrin. Earl Sweatshirt, z nim na pewno coś nagram. Bardzo cenię to, co robi Ty Dolla $ign, bo on podobnie jak ja w ogóle nie jest przywiązany do jednej stylistyki. Faktycznie w tym mieście mnóstwo się dzieje. Idealnie koegzystują ze sobą Aftermath, czyli komercyjny gigant, jak i totalnie undergroundowe Stones Throw Records. To bardzo inspirujące.
Dokładnie tak jest. Na "Venice" było wszystko - trap, hip-hop, soul, klimaty klubowe. Chodziło mi wtedy po głowie mnóstwo różnych myśli, inspiracji. Teraz poszedłem bardziej w stronę duchową i w większym stopniu eksplorowałem moje wnętrze i życie. Poza tym tak po prostu chciałem pójść o krok dalej. "Venice" było świetną okazją do pokazania się, "Malibu" naturalnym krokiem artystycznego rozwoju, dojrzewania też tak po prostu jako człowiek.Skład gości i producentów "Malibu" robi ogromne wrażenie. Chwali cię Snoop, o współpracy otwarcie wspomina Pharrell. Nie zaszumiało trochę w głowie ostatnio od nadmiaru wrażeń?
Szumi cały czas, ale to taka niesamowicie pozytywna dawka energii. Konsekwentnie na to wszystko pracowałem i teraz z jednej strony bardzo się tym cieszę, jak i nie chcę zatrzymywać. Robić swoje, nagrywać z największymi, odwiedzać kolejne kraje i dawać z siebie maksimum.
Reklama