Właśnie słucham sobie debiutanckiego albumu Dwele i dochodzę do - skądinąd całkiem słusznego - wniosku, że muzyczka to jednak całkiem spoko jest. Nie samą muzyką jednak człowiek żyje - najlepiej wiedzą to ci, którzy… sami ją tworzą. Spotkałem się z pięcioma wykonawcami, których utwory grają w waszym audio, by podpytać ich o codzienną pracę. Od muzyki alternatywnej do techno, od pracownika muzeum do stewardessy, od śmiechu do łez. Podzieliliśmy na 5 odcinków. Tak na wstępie.
Reklama
Ania Kandeger
Reklama
Pytanie nasuwa się zasadnicze: czy pracując z młodymi ludźmi, zdarzało się, że ci młodzi ludzie rozpoznawali ją z działalności muzycznej? - Tak, pamiętam dosyć komiczną sytuację, kiedy prowadziłam konwersacje dla grupy podstawowej. Przez czterdzieści pięć minut musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby nie zdradzić się z tym, że po polsku też umiałabym z nimi porozmawiać. Widziałam jednak, że niektórzy jakby dłużej mi się przypatrywali, mrużyli oczy… Wiedziałam, że coś jest na rzeczy - aż pod koniec zajęć słyszę: Pani Aniu, a kiedy Pani coś wyda? - wspomina z uśmiechem. Przełożeni Ani też zresztą znali jej piosenki. Bywało, że dopytywali: No, i jak było na koncercie? Stresowała się pani, pani Aniu?Po niemal dekadzie jednak przyszła pora, żeby satysfakcję płynącą z pracy u podstaw i dawania czegoś dla świata zamienić na satysfakcję płynącą, gdy świat daje coś dla ciebie. Bloody Ann, jak żartobliwie nazywali ją uczniowie ("Nie byłam surowa, ale konsekwentna"), stawiła się na rozmowie kwalifikacyjnej w prestiżowych liniach Emirates. - Przychodzę, a tam trzysta dziewczyn: piękne, młode, jak z taśmy produkcyjnej. Gdy na kolejnych etapach odpadały, był płacz - wspomina. Do niej po miesiącu zadzwoniono z informacją, że została przyjęta. W lutym minął rok, odkąd przeniosła się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W miesiącu spędza tam dziesięć-dwanaście dni.A jeśli nie Dubaj, to co? Czasem Mauritius, czasem Japonia, czasem Australia… Trochę świata już zdążyła Ania zobaczyć, a jeszcze trochę przed nią. - Najdłuższe pobyty w miejscu lądowania, tzw. lay overy, trwają siedemdziesiąt dwie godziny. W Europie zazwyczaj mam dwadzieścia pięć-trzydzieści godzin pomiędzy lotami na zwiedzanie i odpoczynek - bo takie latanie jest jednak wyczerpujące. Na szczęście ciało szybko się do tego przystosowuje - zdradza. Rekordowe loty - jak chociażby do Nowej Zelandii - trwają nawet siedemnaście godzin. Wówczas jednak każdej stewardessie przysługuje do pięciu godzin na odpoczynek, kiedy obowiązkowo musi przebrać się w piżamę i spędzić ten czas w łóżku.Jak przyznaje Ania, moment, w którym proponuje pasażerom kurczaka lub wołowinę, nie należy może do szczytu wyrafinowania i filozofii, ale po zakończonym locie i tak czuje spełnienie. No, a poza tym jej dawni uczniowie z klasy maturalnej wnieśli do jej słownika pewne ważne słówko: YOLO. Coś trzeba skorzystać z tego życia.