Knajpy „Obiady Domowe” sprawiły, że kocham polskie jedzenie

FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Knajpy „Obiady Domowe” sprawiły, że kocham polskie jedzenie

Krupnik, klopsiki, placek z gulaszem albo zrazy, surówka z kapusty, do tego oczywiście kompot z bladą truskawką unoszącą się na powierzchni, a wszystko to tańsze niż zestaw w Maku

Zdjęcia: Mikołaj Maluchnik

Och, polska kuchnio. Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto odżywia się mieszanką kebabu, mrożonej pizzy i wszystkiego, co jest tanie (czyli większość z nas). I nie mówię tu o jakichś fantazjach na temat staropolskiej kuchni, z półmiskami słodkowodnych ryb i mieszankami orientalnych przypraw, tylko o rzeczach, które codziennie jedzą prawdziwi ludzie. A że to, co jemy, coraz częściej pochodzi z masowej produkcji, dowożone w sterylnych warunkach i poddawane jedynie finalnej obróbce przed podaniem, stary dobry kotlet z ziemniakami, tak wzgardzany w czasach dziecinnych, dziś staje się nieosiągalnym przedmiotem pożądania.

Reklama

No właśnie, ale gdzie zjeść porządny kotlet z porządnymi ziemniakami? Dobrą dekadę temu, trochę w opozycji do wszędobylskich barów z sushi, na które absolutnie nikt poza Dodą Elektrodą nie mógł sobie pozwolić, rozpoczęła się wielka moda na bary mleczne. Bary mleczne kojarzyły się z cieplejszą stroną powoli oswajanego PRL-u, dobrze komponowały się z wintydżowymi ciuszkami, a do tego dawały swego rodzaju poczucie przynależności „do ludu", kiedy w kolejce po kaszę z gulaszem stało się między odliczającym drobniaki emerytem a podążającym za trendami pracownikiem agencji reklamowej. Jakby nierówności społeczne przestawały na chwilę istnieć, czyż nie?

Jednak bary mleczne to rodzaj rodzimego fast foodu: jedzenie dostajesz szybko i równie szybko masz opuścić stolik (nawet jeśli nikt nie powie ci tego explicité, groźny głos pani z okienka krzyczącej „ruskie raz" wprowadza dość przemożną atmosferę tymczasowości). Nawet najwytrwalsi obrońcy barów mlecznych muszą też przyznać, że smak bywa tam ruletką. Wiedza, gdzie podają doprawioną marchewkę z groszkiem, a gdzie sos grzybowy w istocie ma coś wspólnego z jadalnym grzybem – to już wysokie arkana, na których zgłębianiu poległ niejeden adept taniej szamki.

Zdecydownie mniej hajpu niż mleczne bary doczekały się knajpy typu „Obiady Domowe". O ile idąc dziś do mlecznego trudno nie usłyszeć obcego języka (kto nie zabrał kolegi z zagranicy na real Polish food niech pierwszy rzuci kamieniem), a i wyrastają wciąż nowoczesne i odpimpowane miejscówki, do komunistycznej przeszłości nawiązujące w imię nostalgii – to Obiady Domowe opierają się wszelkim przejawom glamuru. Najwyższym tego wyraz daje oczywiście sama nazwa tych przybytków: zaufanie do uniwersalnej i publicznej marki Obiadów Domowych jest tak duże, że ich właściciele za nic sobie mają jakiekolwiek próby wyróżnienia się z tłumu.

Reklama

Szyld Obiadów Domowych nie raz ratował mnie, kiedy zgłodniały i skacowany w obcych rewirach poszukiwałem pomocy w powrocie do sił. Oznaczał on, że w środku otrzymam dużą, tanią i ciepłą porcję jedzenia, które mnie niczym nie zaskoczy: krupnik, klopsiki, surówka z kapusty, placek z gulaszem albo zrazy, do tego oczywiście kompot z bladą truskawką unoszącą się na powierzchni. W anglojęzycznej terminologii nazywa się to comfort food – jedzenie, które sprawia, że jest ci po prostu miło. Różne modne knajpy próbują przemycić do nas obce wzorce miłego jedzenia, różne mac'n'cheesy i kanapki z paluszkami rybnymi (nie dissuję), ale przecież nasz narodowy comfort food to kluski, kopytka, kasza gryczana i zapanierowany kawał wieprzowiny (weganie nie mają tu łatwego życia, ale miła pani Basia, Halina lub Jagoda z okienka zawsze coś doradzi, zanim znów zniknie za kotarką, za którą słychać nieustanny brzęk kuchennych utensyliów).

Wystrój obiadów domowych to osobny temat, każda z tych miejscówek nosi na sobie echa osobowości wspomnianej powyżej pani – chciałbym wierzyć, że również jej partnera, ale to jednak obszar tradycjonalistycznych płciowych odpowiedzialności. W moich ulubionych, Obiadach Domowych wciśniętych w suterenę między knajpą z drinkami za 30 zł a butikiem, gdzie można kupić designerski stół za 10 kafli (zaznaczę, że zestaw zupa, drugie i kompot wychodzi poniżej ceny powiększonego zestawu w Maku) na wystrój składają się: boazeria pomalowana w kolor łososiowy, plastikowe serwetki udające haft, sztuczne kwiaty w wazonach pretendujących do nowoczesnej formy, kominek i gruby stos archiwalnych numerów „Skarbu Rossman". O Obiadach Domowych nie należy jednak myśleć w kontekście jednego ulubionego miejsca, każde z nich jest po prostu emanacją tej samej platońskiej idei.

Z Obiadów Domowych wychodzi się z ubraniem pachnącym smażeliną, rozepchanym żołądkiem i estetycznym dysonansem – ale o ile lepsze to od udawanej „autentyczności", o którą starają się knajpy projektowane przez architektów wnętrz albo uśrednionego komfortu międzynarodowych sieciówek. W świecie, w którym „kuchnia polska" oznacza przede wszystkim bary z kiełbą z rusztu i bigosem, potworki z „chłopskim jadłem" i wspomniane na początku sarmacko-międzywojenne fantazje, Obiady Domowe stanowią ostoję polskości w najlepszym wydaniu. To one pokazują, co Polacy uważają za smaczne, co kojarzy im się z domkiem i co naprawdę mają w serduszkach. Tak, my Polacy w serduszkach mamy kopytka z gulaszem i kompot z bladą truskawką.