Jak postanowiłam zostać gwiazdą Open'era

FYI.

This story is over 5 years old.

festiwale

Jak postanowiłam zostać gwiazdą Open'era

Nie dla wszystkich słuchanie muzyki na żywo jest największą atrakcją letnich festiwali – dla niektórych to okazja, żeby się pokazać

Jeśli w ostatnich dniach wchodziliście na Instagrama, możliwe, że także doświadczyliście zalewu postów z Open’era (czemu sama jestem po części winna). Oprócz zwyczajnych ludzi, którzy wywalają kupę kasy na to, by się po prostu dobrze bawić, dało się też zauważyć tych, którzy przyjechali tylko po to, żeby wyglądać fantastycznie (tak, to też o mnie). W tym roku postanowiłam, że nie przepuszczę okazji, żeby zaprezentować światu moje różne wcielenia, zmieniając się w gwiazdę, nastolatkę i blogerkę – jednocześnie sprawdzając, jak mój wygląd wpłynie na reakcje z innymi ludźmi i czy w ogóle będzie miał jakiekolwiek znaczenie.

Reklama

Pierwszego dnia naprawdę chciałam się postarać. Serio. Dopóki nie dotarłam do Trójmiasta, prawie nie dostałam udaru i nie spaliłam się na bordo. Niestety po tych wszystkich zdarzeniach połączonych z szybkim i nerwowym rozkładaniem namiotu, musiałam trochę wyczilować. Wynikiem tego jest stylizacja na kogoś, kto trochę chce się wyróżniać, a trochę nie ma siły, składająca się z elementów garderoby, za które łącznie zapłaciłam około 6 zł (słownie: sześciu złotych). Myślę jednak, że należy mi się jakiś medal za starania, zwłaszcza, że nawet w zwyczajnych łachach moja natura gwiazdy została rozpoznana przez fanów, którzy prosili o zdjęcia.

Jak reagowali na mnie ludzie: jak widać powyżej raczej pozytywnie, ale jeszcze nie zobaczyli najlepszego. Przy pozowaniu ludzie byli chyba trochę zaskoczeni, że robi się zdjęcia komuś takiemu jak ja, ale niektórzy kibicowali na głos!

Drugiego dnia postanowiłam, że będę gwiazdą. Zawsze nią jestem w głębi serca, ale stwierdziłam, że mam idealną okazję do zaprezentowania tego światu. Poza tym dzień wcześniej nie udało mi się ukierunkować mojej energii w strój, także musiałam uderzyć ze zdwojoną mocą. Cała stylizacja była różowo-pierzasto-koronkowa (oprócz klapek Kubota, których nie widzicie i dobrze). Sukienka, którą dostałam od mojej najdroższej przyjaciółki zdała egzamin, niestety sprawiła też, że mam na ciele opaleniznę w bardzo osobliwym kształcie (oraz prawie odmarzł mi tyłek). Wciąż myślę jednak, że było warto. Do dziś nie wiem, czy spojrzenia rzucane w moją stronę były aprobujące, czy wręcz przeciwnie, w każdym razie ja bawiłam się świetnie i bardzo mi było smutno, kiedy musiałam przebrać się w płaszcz i spodnie, żeby ostatecznie nie zamarznąć.

Reklama

Jak reagowali na mnie ludzie: Widziałam, że obróciło się za mną wiele głów, między innymi dlatego, że szukając znajomych, krążyłam w tę i z powrotem jakieś kilkanaście razy. Niestety byłam zbyt skupiona na tym, jak fantastycznie się czuję i żeby nie wystawały mi zanadto majtki, aby się zastanawiać, jak reagują na mnie obcy. Fun fact: wszyscy znajomi, których spotkałam, byli zachwyceni.

Trzeciego dnia obudziłam się w zapoconym namiocie i wymyśliłam, że chcę być na Open'erze po raz pierwszy. Chciałam się ubrać tak, jakby ubrała się cool czternastolatka, która przyjechała posłuchać Kali Uchis (nie wiem, czego słuchają teraz czternastolatki). Szybko odkryłam, że ani nie mam czternastu lat, ani nie jestem specjalnie cool, więc brak odpowiednich ciuchów nadrobiłam podejściem. Starałam się przez cały czas wyglądać na podekscytowaną, a na miejsce fot wybrałam klasyczny Instagramowy spocik, w którym zresztą nigdy nie byłam, więc mogłam rzeczywiście poczuć klimat festiwalowania po raz pierwszy. Moje za duże spodnie i za mała koszulka sprawiły, że musiałam być kreatywna. Dużą dozę inspiracji zaczerpnęłam również od nastolatków pozujących obok mnie, bardzo wam dziękuję! Dopiero pod wieczór zorientowałam się, że przegapiłam idealny moment na pokrycie całego czoła kryształami, ale przynajmniej nikt nie oskarży mnie o zawłaszczenie kulturowe.

Jak reagowali na mnie ludzie: Śmiechem! Ja też cały czas się śmiałam, bo nie mogłam przeżyć tego, jak głupio wyglądam. Chyba daliśmy sobie nawzajem dużo radości.

Ostatni dzień postanowiłam spędzić jak prawdziwa polska blogerka. Nie posiadam żadnych drogich, markowych ubrań, więc jestem bardziej szafiarką niż influencerką, no ale trudno (może za rok!). Zadowoliłam się koszulą vintage i dżinsami z sieciówy, które są tak niewygodne, że nie umiem tego opisać słowami. Wykonałam instagramowy makijaż, uczesałam się (ręką) i powędrowałam do strefy VIP, żeby nie musieć stać ramię w ramię ze zwyczajnymi ludźmi. Spożytkowałam mój czas i energię na bycie piękną. Oprócz tego zaczęłam doceniać wysiłki sław social mediów, bo razem z Dawidem, moim fotografem (tak naprawdę to moim kolegą) próbowaliśmy wykonać klasyczne zdjęcie z rączką przez dobre pół godziny, a i tak nie wyglądam na nim jak piękna zwiewna nimfa, którą przecież jestem.

Jak reagowali na mnie ludzie: Ochroniarze przy strefie VIP byli niewzruszeni, w końcu takie sesje zdjęciowe odbywają się tam cały czas. Podczas pozowania ludzie zerkali w naszą stronę (jak wspomniałam, robienie tych fot zajęło trochę czasu), ale stylizacja była na tyle klasyczna, że nie miała prawa wstrząsnąć nikim do cna.

Wnioski: nie zapominajcie smarować się kremem z filtrem, zadbajcie o detale stylizacji, a najlepsze ciuchy zakładajcie tylko do zdjęć.