FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

​Whiplash według muzyka cz. 2

„Ja miałem takiego nauczyciela w Nowym Jorku. Jak źle grałem to słyszałem od niego, że jestem pedałem, żebym wracał do Polski. Mówił, że jest mu bardzo smutno, że urodziłem się w Polsce, ale lepiej jak tam wrócę i zajmę się czymś innym"

„Whiplash" cały czas bije rekordy popularności, wywołując jeszcze więcej kontrowersji, budzi emocje i zadaje pytania o istotę grania muzyki. Co prawdziwego, lub zafałszowanego przedstawia film? Kto lepiej odpowie na te pytania niż muzycy…

Są gatunki, które nie wymagają szkoły muzycznej – zwraca uwagę Darek, znany pod pseudonimem Bobby The Unicorn - edukacja muzyczna z pewnością talentu nie zabije, może go co najwyżej ukierunkować, poukładać i zorganizować. Czy to jest dobre, czy złe zależy od tego jakie ma się cele i czego od muzyki się wymaga:

Reklama

„Niektórzy potrzebują nauczyciela, mentora by uczyć się swojej dyscypliny, ja jestem przykładem drogi odwrotnej, uczyłem się gry na instrumentach samotnie, własnym tempem, nikt mi nie dawał wskazówek, nie uczestniczył w tym żaden stres czy presja. Zacząłem grać na gitarze 12 lat temu, przez ten czas nauczyłem się m.in. dwóch ważnych rzeczy: nie można się nastawiać na zbyt wiele na muzycznej scenie, aby zminimalizować uczucie ewentualnej porażki, oraz to, że kluczem do osiągania czegoś więcej jest nic innego jak pokora".

Podobno drogę samodoskonalenia, wybrał także Olivier Heim:

„Gdy dorastałem, miałem różne zajęcia muzyczne, głównie lekcje fortepianu, ale także bębny, perkusja orkiestrowa i teoria. Swoją pasję odkryłem jednak, kiedy zacząłem grać dla siebie samego na gitarze. Po liceum podjąłem bardzo świadomą decyzję, aby nie kontynuować edukacji muzycznej. Żaden nauczyciel nie jest cię w stanie nauczyć jak siebie wyrażać, a to podstawa bycia muzykiem – znaleźć swoją własną drogę i inspiracje".

Podobnie do szkoły podchodzi Baasch. Według niego w przypadku niektórych gatunków muzycznych dobry warsztat to zaledwie baza do dalszych poszukiwań, by móc jak najlepiej wyrazić siebie:

„W muzyce bardzo istotne jest, żeby mieć coś do powiedzenia, mieć swój repertuar. Chociaż jeśli chcesz, aby to co robisz było dobre, chcesz świadomie poruszać się między gatunkami, to dobrze, jeśli jest to poparte jakąś wiedzą. Prawdopodobnie Picasso też zaczynał od malowania zwykłych pejzaży".

Reklama

Fletcher – czy tacy ludzie istnieją?

Szkoła muzyczna, sama w sobie, nie jest żadnym wyznacznikiem sukcesu. Do tego może pchnąć – lub odwrotnie – nauczyciel. Dla Janka Młynarskiego problem w ocenie szkoły muzycznej to nieznajomość tematu od wewnątrz. Niechęć do filmu, uznanie go za przerysowany, odrealniony obraz nie jest skutkiem własnych przeżyć. Być może - jak na Polaka przystało - kochamy krytykować - szczególnie to co nieznane. Młynarski zwrócił uwagę, że wiele krytycznie nastawionych do filmu osób, po prostu nie wie o czym mówi:

„Ja miałem takiego nauczyciela w Nowym Jorku. Jak źle grałem to słyszałem od niego, że jestem pedałem, żebym wracał do Polski. Mówił, że jest mu bardzo smutno, że urodziłem się w Polsce ale lepiej jak tam wrócę i zajmę się czymś innym. W kółko mi to powtarzali i można się zastanawiać po co? Tyle, że ja i tak nabrałem do niego później szacunku, ale dopiero po czasie zobaczyłem jego potencjał jako nauczyciela, jaki ma warsztat, jaką wiedzę. Wtedy zacząłem rozumieć jego metodę, która po prostu polegała na odsiewaniu słabych charakterów i braku ich akceptacji".

Młynarski potwierdza, że w Nowym Jorku istnieją nauczyciele i szkoły jak z filmu. Co mogłoby tłumaczyć niechęć tych, których opinie skupiają się jedynie na polskim podwórku. Tylko czy muzyka ma granice? Czy ludzie pogrążeni w swojej misjonarskiej misji nauczania, mogą się zdarzyć tylko w najlepszych ośrodkach? Niekoniecznie. Doświadczenia polskiego muzyka Igora Szulca, potwierdzają, że nauczyciel – tyran to nie tylko postać stworzona dla mocnego scenariusza:

Reklama

„Edukację zacząłem w szkole muzycznej I stopnia i miałem fantastycznych nauczycieli, wspaniałych ludzi pełnych pasji. Szkoła muzyczna II stopnia to już była inna bajka. Doświadczałem na zmianę pochwał i upodleń, słów uznania i wyzwisk, co wzbudzało we mnie tylko bunt i niechęć. Słyszałem na zmianę o swoim talencie i o swoim beztalenciu. Poddawany byłem ciągłej tresurze. Ten okres wspominam tylko jako czas nieustającego stresu i lęku. Kompletna schizofrenia bo już nie wiedziałem co mam myśleć. Wszystko skończyło się tym, że porzuciłem szkołę muzyczną II stopnia i przez prawie 3 lata nie dotykałem fortepianu. Miałem dość, instrument kojarzył mi się tylko z cierpieniem. Ale emocje opadły, a pasja jest pasją. Nie potrafiłem i nie potrafię żyć bez muzyki, bez komponowania. Jak widać szkoły są bardzo różne, a wszystko zależy od ludzi. Relacja uczeń – mistrz jest tutaj najistotniejsza".

I jak słysząc o takich historiach, zadawać pytanie o prawdziwość filmu? Igor nie pozostawia wątpliwości dodając:

„Nie było tam żadnej przesady. Co więcej, nauczyciel w filmie zrobił identyczną rzecz jak mój mi kiedyś (zmuszenie do zagrania na scenie utworu, którego się nie zna) i aż mi serce stanęło. Latające krzesła, uderzenia, krzyki, wyzwiska i zamęczenie. Wszystko to ma miejsce".

Te wypowiedzi sugerują, że to niewiedza determinuje złą opinie na temat filmu. I nasuwa kolejne pytanie, czy jest sens, aby system edukacji dzielić na polski i amerykański? Muzyka istnieje wszędzie, tak samo jak dobrzy i źli nauczyciele. Tak samo jak osoby zdolne i beztalencia. Elsiane, artysta na co dzień żyjąca w Kanadzie, oparła swoją edukację na szkole muzycznej w Peru. I tam także, mogła mieć do czynienia z nauczycielem podobnym Fletcherowi:

Reklama

„Ten film, to było niesamowite przeżycie. Daje dokładny obraz tego, co dzieje się za kulisami w świecie muzyki klasycznej. Przypomniał mi moje życie studenta, cała historia była mi bardzo bliska, bo sama byłam takim zastraszonym uczniem. Też miałam profesora, który popychał mnie do przekraczania własnych granic, szczególnie przy nauce gry na skrzypcach. Skutecznie zniechęcił mnie, a cała sytuacja spowodowała, że przez lata pytałam siebie, czy to dla mnie. Po czasie zrozumiałam, że chcę być inna niż wszyscy, chce coś ludziom przekazać i stać się prawdziwym muzykiem. Godziny morderczych praktyk doprowadziły mnie do tego kim teraz jestem. Teraz dziękuję wszystkim najgorszym nauczycielom, dzięki nim każdego dnia stawałam się lepsza".

Czy filmowy Andrew, byłby w stanie podziękować Fletcherowi po latach? Czy nauczyciel o takiej postawie mógł faktycznie popychać do stawiania się lepszym – a nawet najlepszym na świecie, czego pragnął bohater? Na pewno był bodźcem motywującym. Dla jednych tym samym bodźcem jest rzucenie szkoły, dla innych dyktatura nauczyciela. Na szczęście w Polsce można spotkać głosy świadczące o połączeniu wszystkich cech i znalezieniu złotego środka. Taką osobę wspomina Robert Alabrudziński – perkusista m.in. Beneficjenci Splendoru:

"W szkole muzycznej miałem świetnego nauczyciela, który doskonale wiedział jak dotrzeć do ucznia. Nikt nie rzucał we mnie krzesłami, ale zdarzały się sytuacje, gdy przychodziłem na lekcję gorzej przygotowany - po dosyć dosadnych uwagach wracałem do salki i zostawałem do wieczora poprawiając to co nawaliłem. Oczywiście motywacją zawsze było to, że chciało się być jeszcze lepszym, ale przede wszystkim, najnormalniej na świecie czułem, że nawaliłem i trzeba było to naprawić. Film pokazuje stan do jakiego nauczyciel doprowadza ucznia - obsesja, autodestrukcja. Do mnie takie ekstrema nie przemawiają. W tym wszystkim musi być gdzieś radość i przyjemność z grania".

Reklama

W całej psychologicznej wojnie jaką obserwujemy na ekranie, nie ma miejsca na pozytywne emocje. Postać nauczyciela zbudza odrazę, wydawać by się mogło, że nikt nie jest w stanie go polubić. Jak widać są i muzycy jak Bobby The Unicorn, którzy do Fletchera zapałali sympatią.

„Postać bardzo mi przypadła do gustu, odgrywanie złożonych jazzowych taktów połączone z męskim i twardym wojskowym podejściem. Osobiście nie mam nic do sposobu nauczania w filmie, nakłady pracy są ogromne, wymagana jest pełna świadomość instrumentu, tempa czy czystości dźwięków, Fletcher charyzmą uplasował się gdzieś nieopodal serialowego dr House'a. Taki poziom perfekcji wymaga dyscypliny, a co się okazuje kluczowe w filmie - posiadanie własnego zdania i umiejętność oceny sytuacji. W tej pogoni za osiągnięciem celu takie metody działały. Taka była cena za współpracę z filmowym pedagogiem, muzycy robią to w końcu dobrowolnie świadomi jaki przyniesie to profit".

Andrew Neiman - bohater, czy chory człowiek?

Andrew dobrowolnie chce być najlepszy na świecie, dobrowolnie ćwiczy, dobrowolnie przekracza granice, tak, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy nie byłoby lepiej, gdyby ktoś odebrał mu własną wolę. Czy nie można stawać się lepszym bez paranoi i obsesji na własnym punkcie? A przy okazji znosić wszystko, aby tylko osiągnąć cel? Takie pytanie stawia muzykom Piotr Madej i pozwala zastanowić się, czy poddanie tresurze Fletchera świadczyło o odwadze perkusisty, i czy to poniżanie jakiego doświadczył, jest warte swojej ceny:

„Główny bohater po jednym nieudanym koncercie (i to nic, że cały zakrwawiony dopiero co wyczołgał się z dachującego wskutek uderzenia ciężarówki samochodu) pod batutą belfra-dyktatora, jednak rzuca perkusję. Nie rezygnuje z lekcji z Hitlerem! Nie robi sobie przerwy - nie. On rzuca granie na amen! Przez jeden koncert. No błagam. Gdzie pasja pielęgnowana przez całe życie? Gdzie marzenia? I dlaczego żaden z muzyków nie postawił się Fletcherowi? Chryste, mamy tu film o starych chłopach, którzy dają sobą pomiatać jakby on zajęć z tym gościem zależało całe ich życie. Żenada".

Reklama

Ile więc przeciętny muzyk jest w stanie znieść i poświęcić dla pasji? A może to już nie jest tylko pasja, a całe jego życie. Może dopiero gdy trafimy w otoczenie, gdzie granice poświęcenia są grubo przekroczone jesteśmy w stanie ocenić z jakimi wyrzeczeniami musi się wiązać ten zawód. Bajzel zwraca uwagę, że i bez obsesji każdy jest w stanie prędzej, czy później stać się tym, kim się wyśniło. Ale obecność w najlepszej szkole na świecie musi się wiązać z przegięciami i poświeceniem, i nie chodzi o karierę i sukces, ale o samo bycie w najlepszej szkole:

„Można wierzyć w bycie najlepszym muzykiem na świecie bez obsesji. Zawsze zależne jest to od otoczenia i ludzi których ocenie się poddajemy. I dobrze, jeśli przebiega ona w sposób bardziej cywilizowany, niż ta której poddał się Andrew, nie mniej jednak dla wielu artystów stanowi klucz do zachowania w życiu".

Pewnie metody Fletchera nie są dla każdego muzyka do zaakceptowania, ale trudno nie zgodzić się z faktem, że otoczenie wpływa na nas w równym stopniu. Andrew poddał się, ale wiedza, że wszyscy w zespole postępują tak jak on, pozwalała w to brnąć. Podobne odczucia ma Marcelina, którą to zespół popycha do ciągłego rozwoju.

„Przekładając to na moje życie, kilka razy widziałam analogie. Na mnie lepiej działa przebywanie z ludźmi lepszymi ode mnie, szczerymi i którzy się ze mną nie patyczkują. Wiele razy lecą wióry w naszym zespole, ale nie powiedziałabym złego słowa na żadną osobę z którą pracuje, bo wiem że to mi jest potrzebne, jest dla mojego dobra i przybliża mnie do celu".

Bycie najlepszym, osiąganie celu przedstawione w filmie wydaje się być całkowicie pozbawione pozytywnych emocji. Ale czy każdy w tej szkole, każdy zajmujący się w jakikolwiek sposób muzyką, nie powinien najpierw pomyśleć ile robi z samej miłości? Przecież podstawą tego, ile jesteśmy w stanie znieść, musi być nasze zaangażowanie emocjonalne, człowiek nie jest maszyną. To stanowi punkty wyjścia dla Oliviera Heima. Same umiejętności techniczne, czy bycie najlepszym są niczym, jeśli tego wystarczająco nie kochasz. Brzmi romantycznie, ale w obliczu maksymalnej miłości do muzyki, człowiek zniesie najgorszą pogardę. O ile droga, którą chce kroczyć to droga muzyki.

„W muzyce nigdy nie interesowało mnie osiągnięcie wysokiego poziomu technicznego. Przede wszystkim skupiam się na tym jakie emocje dana muzyka we mnie wywołuje i zastanawiam się jak to co czuję przełożyć na muzykę - melodię, rytm i strukturę. Szukam sposobów, na połączenie różnych stylów muzycznych, które kocham i zawrzeć w swoich utworach. Proces szukania mojego własnego brzmienia i muzyki jest dla mnie bardzo osobisty"- Olivier Heim.

C.D.N.