FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Postanowiłam sprawdzić, kim są polskie ​instamatki

Porozmawiałam z instamatkami, których konta śledzą tysiące ludzi, o tym, jaki wpływ na ich rodzicielstwo mają media społecznościowe

Zdjęcie via @pepeszki

W mediach społecznościowych dzielimy się dziś wszystkim. Dokumentowanie czasem dość prozaicznych momentów życia może być formą prowadzenia fotograficznego pamiętnika, dla innych prezentowaniem swojej kreatywności, a dla niektórych sposobem na biznes. Instagram pęka w szwach od zdjęć z naszych podróży, imprez, jedzenia, spoconych twarzy po treningu, wyjścia do warzywniaka po zakupy… Nic dziwnego, że na IG coraz częściej trafiają też dzieci. Świat większości rodziców kręci się wszak głównie wokół nich. Poza tym mali członkowie rodziny zawsze byli wdzięcznym i fotogenicznym tematem; kto z nas nie otrzymał nigdy listu od dalekich krewnych, wraz ze zdjęciem rozkosznego nagiego bobasa, najczęściej pozującego w klasycznej pozycji „na żabkę"?

Reklama

Dziś nie potrzebujemy już koperty, znaczka i wizyty u profesjonalnego fotografa czy przynajmniej wywoływania kliszy z wiernego kodaka. Rodzice dzielą swoją radość i codzienność IRL, cyfrowo i to nie tylko ze znajomymi, lecz rzeszą innych zainteresowanych. Mamy prowadzące konta poświęcone głównie swoim dzieciom, zostały ostatnio ochrzczone mianem „instamatek". I, jak każdy internetowy fenomen, prowokują do dyskusji na temat tego, co w można i wypada dzielić z resztą ludzkości za pośrednictwem sieci. Jedni klikają i followują, inni zdegustowani twierdzą, że pokazywanie dzieci to przesada, naruszanie prywatności czy wręcz pożywka dla pedofilów. Pouczać i krytykować matki – zwłaszcza anonimowo – lubi wielu. My chcieliśmy się dowiedzieć, co na ten temat mają do powiedzenia same zainteresowane. Spróbowałam porozmawiać z instamatkami, których konta śledzą tysiące ludzi o tym, jaki wpływ na ich rodzicielstwo mają media społecznościowe.

Jako pierwsza odpowiedziała Hanna, mama Mikołaja, prowadząca bloga i Instagram bloga oraz internetowy sklep z zabawkami, wystrojem wnętrz i dodatkami. Zarówno jej blog, jak i konto pokazują jej inspiracje, podróże, stylizacje wnętrz i piękne przedmioty, a syn jest oczywiście sporą częścią wszystkich jej aktywności. Zapytałam ją, co sama sądzi o określeniu instamatka i czy sama się za taką uważa.

„Właściwie jak teraz czytam sobie na głos «instamatka» odnoszę wrażenie, że ma to trochę pejoratywne znaczenie" – mówi Hanna

Reklama

„Właściwie jak teraz czytam sobie na głos «instamatka» odnoszę wrażenie, że ma to trochę pejoratywne znaczenie" – mówi Hanna. „Jednak kiedy myślę o znanych mi instamatkach mam przed oczami kilkadziesiąt wartościowych, z ciekawą historią i fajnym podejściem do życia mam. Instamatki, które mnie otaczają, są bardzo świadomymi mamami. Nie wrzucają na IG zdjęć, które w jakikolwiek sposób mogłoby naruszyć dobre imię ich własnego dziecka". Paulina z konta @pepeszki wydaje się zgadzać co do negatywnego wydźwięku nazwy: „Nie lubię określenia instamatka, brzmi to tak, jakby macierzyństwo ograniczało się tylko do fotki na Instagramie". Magdalena, prowadząca bloga Matka Córek, na którym pisze głównie o rodzicielstwie i jest promotorką noszenia niemowląt w chuście, dodaje, że nie wszystkie matki mające konto na Instagramie to #instamatki: „Dla mnie założenie tam profilu było uzupełnieniem bloga. Instagram to też swoisty rodzaj foto-dziennika – umieszczam tam zdjęcia obrazujące zarówno codzienność, jak i wyjątkowe sytuacje. Moje córki są częścią mnie – blog powstał z myślą właśnie o nich i jak sama jego nazwa wskazuje; wiele tematów jest okołocórkowych".

@doookolanas_blog

Hanna, Magdalena i Paulina to jedyne z kilkunastu instamatek, które zgodziły się na rozmowę o temacie. Wiele nie odpowiedziało na moje mejle, kilka powiedziało wprost, że wolą się nie wypowiadać. Że temat jest kontrowersyjny, że nie chcą się w żaden sposób tłumaczyć i że też, najzwyczajniej w świecie, nie mają czasu i chęci, bo jak każdy rodzic, są zwyczajnie zmęczone i bardzo zajęte swoim życiem rodzinnym. Na czym w zasadzie polega kontrowersja i czy moje rozmówczynie kiedykolwiek zastanawiały się, czy powinny wykluczyć dziecko z socjalnych mediów?

Reklama

Hanna: „Moje dziecko jest najważniejszą częścią mojego życia, więc tak naprawdę to, co w danym momencie robimy, jest w roli głównej z nim właśnie. Faktycznie blog na samym początku skupiony był głównie na osobie Mikołaja, ale w pewnym momencie postanowiłam, że zacznę wykluczać go z tego świata. Sporo moich wpisów poświęconych było pracom domowym Mikołaja i tym, czym się interesuje w danym momencie, ale od pewnego czasu widzę, że przeszkadza mu w tych aktywnościach aparat, a ja nie chcę robić czegoś wbrew jego woli. Nie chcę «ustawiać» go do zdjęć, podczas gdy on skupiony jest np. na układaniu puzzli i czerpie z tego radość. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym «psuć» zabawę tylko po to, żeby zrobić kilka dobrych zdjęć, które potem mogłabym pokazać na blogu. To wbrew mojej filozofii. Fajnie ma być mojemu dziecku, bo to jego czas. Odłożyłam więc aparat i daje Mikołajowi przestrzeń do pracy, do zabawy. Sama też selekcjonuję to, co pojawia się w mojej galerii na Instagramie, nie ma zdjęcia, które mogłoby ośmieszyć moich bliskich. Myśl o wrzuceniu zdjęcia na IG to impuls, nie niej za każdym razem finał jest taki, że to jednak przemyślana decyzja. Nie ma u mnie w galerii ani jednego zdjęcia, które mogłoby budzić niesmak czy chociaż w minimalnym stopniu postawić moje dziecko w niezręcznej sytuacji".

Paulina mówi, że pokazuje tylko chwile i stara się nie pisać zbyt często o życiu prywatnym. Jej zdaniem zdjęcia sugerują pewne fakty, ale nie dopowiada szczegółów. Nie czuje, że sprzedaje lub naraża prywatność domowników. Blokuje też użytkowników prywatnych lub bez zdjęć, którzy próbują follować jej konto. Magdalena natomiast przyznaje, że zastanawia się nad ograniczeniem udziału swoich córek w życiu sieci, za każdym razem, gdy czyta kolejny artykuł w sieci na ten temat. „Na blogach parentingowych to także chodliwy temat i blogerzy podejmuje go co jakiś czas" – tłumaczy. „Zawsze wtedy znajduję w głowie przykłady ludzi, którzy ten wizerunek chronią, jak i tych, którzy tego nie robią. Ja zaliczam się do drugiej grupy, ale szanuję wybory innych".

Reklama

Co tak naprawdę wkurza przeciwników instamatek? Osobiście myślę, że dużo w tym ludzkiej podejrzliwości i kropla zazdrości. O ile na blogu można poruszyć więcej głębokich przemyśleń i opisać szersze tematy, o tyle specyfika Instagrama prezentuje tylko wycinek rzeczywistości, głównie ten piękniejszy. Wystylizowane zdjęcia uroczych dzieci, błogo bawiących się drewnianymi klockami czy biegających po łące pełnej kwiatów w pastelowych tiulowych spódniczkach, to pewnie raczej wyjątek niż standard w codziennym chaosie macierzyństwa. Zapytałam dziewczyny, czy nie boją się, że inne zmęczone i przepracowane matki patrzące na ich konta nie łapią zwyczajnie doła, bo one nigdy nie mają takich pełnych harmonii chwil.

Zdjęcie via @pepeszki

Hania zgadza się, że zdjęcia to totalny wycinek rzeczywistości: „Nie ma w tym niczego sztucznego, jest miła chwila, chcę to uchwycić i pamiętać. Ja też jestem codziennie zmęczona, czasem płaczę z bezsilności, mam stosy prania do wyprasowania, a w zlewie zalegają naczynia do zmywania, ale przecież każda, zupełnie każda mama też tak właśnie ma. Ja jestem świadoma, że poza kadrem może wszystko wyglądać inaczej. Mama, która pokazuje zdjęcie, na którym stoją świeże kwiaty w wazonie, a obok kanapki z awokado i w tym też czasie popija kawę z ekspresu, może ma kurz pod szafą i brudne okna. Taka jest rzeczywistość, ale dla niej taki kadr to celebrowanie chwili i zatrzymywanie jej na dla wspomnień. Ja lubię swój «ładny» Instagram, mam słabość do pięknych rzeczy i dobrych zdjęć. Instagram jest dla mnie kopalnią inspiracji i ja wiem, że też inspiruję inne mamy. Dostaję dużo ciepłych wiadomości od innych matek, ale i takich, w których piszą o swoich problemach, a ja im daję sygnał, że też borykam się z takimi samymi troskami. Z drugiej strony nie mam też potrzeby uzewnętrzniania się i opisywania swoich prywatnych problemów na forum".

Reklama

Zdjęcia Magdy należą do tego bardziej codziennego gatunku: „Mój Instagram nie jest piękny, gładki i idealny. Zaliczam do grupy robiącej zdjęcia spontaniczne, ukazującej codzienność. Nie mam najlepszego telefonu, przednia kamera woła o pomstę do nieba, a robienie zdjęć aparatem, zgrywanie ich na kompa, przesyłanie do telefonu, żeby wrzucić na Instagram… Zmęczyłam się samym tym opisem. To nie dla mnie. Oczywiście zdarza mi się dodać zdjęcie z sesji, ale jednak w zdecydowanej większości na mój Instagram trafiają kadry uchwycone wiekową Nokią. Wiele kont jest tak wylizanych, że można popaść w depresję. O, weźmy na przykład – obiad! Ja w ogóle nie wrzucam zdjęć jedzenia. Nie mam białego stolika i świeżych kwiatów codziennie. Wydaje mi się, że ludzie lubią patrzeć na estetyczne, nieskazitelnie wnętrza, smakowite jedzenie i czyste dzieci. W ten sposób odrywamy się, choć na chwilę od własnej codzienności i rutyny. Ale, szczerze, jak ja ubiorę moim dziewczynom białe sukienki i tylko spróbuję robić im zdjęcia, to bez kitu, po pięciu minutach są brudne od loda, truskawek, błota, trawy itp. Mam konto od dwóch lat, lecz wciąż nie rozgryzłam, jak inni to robią!".

Gdzie więc przebiega granica prywatności i o co najbardziej martwią się instamatki?

Hanna: „To, co pokazuje na blogu, to może 15% mojego prawdziwego życia, bo prawdziwe życie to tylko te offline. Nie pokazałabym w sieci tych 85%, których nie ma na Instagramie i blogu. Nie uważam, że żeruję na moim dziecku. Uważam, że to, co znajduje się u mnie na Instagramie, to zdroworozsądkowe ilości. Mikołaj pojawia się od czasu do czasu, nie wrzucam 25 zdjęć mojego dziecka w tej samej pozie o tej samej porze dnia. Niczego nie ustawiam, prócz naczyń do zdjęć".

Reklama

Magdalena: „Bardziej niż instagramowanie martwią mnie sytuacje, kiedy dzieci kąpią się latem na golasa albo gdy widzę małe dziewczynki w strojach niczym z wybiegu mini Victoria Secret. Nie pokazuję w internecie moich córek na golasa, zawsze mają jednoczęściowe stroje, gdy się kąpią. To moja granica. Nie publikuje także zdjęć ukazujących dziewczyny w krępujących sytuacjach – takich, które ktoś kiedyś mógłby wykorzystać przeciwko nim".

Paulina: „Na pewno nie pokaże dzieci bez ubrań, w makijażu; czyli w sytuacjach, które mogłyby sprowokować jakieś dziwne, nienaturalne zachowania i odruchy u innych".

A co na temat swojego życia w sieci myślą same dzieci? „Mikołaj ma 3,5 roku, więc internet jest mu zupełnie jeszcze obcy, na komputerze ogląda tylko zdjęcia ze swojego przedszkola" – opowiada Hanna. „Bywa tak, że podchodzi i mówi «zrób temu mamo zdjęcie, albo zrób mi zdjęcie», a czasem się buntuje, a ja odkładam aparat i to szanuję. Nawet my dorośli mamy takie momenty, że czujemy się tak dobrze, że chcemy, by nam ktoś zrobił zdjęcie w nowej sukience, a czasem chowamy twarz ręką. Moje dziecko też może nie chcieć i ja to szanuję, mamy my wszyscy do tego prawo".

Dzieci Pauliny nie cierpią zdjęć: „Wszystkie chwile złapane przeze mnie są niepozowane i naturalne. Na dodatek muszę ukrywać się z telefonem, ponieważ od razu chcą oglądać bajki, a u nas w domu dzieci mało korzystają z Internetu i telewizji" – mówi młoda matka.

Reklama

Córki Magdy czasem oglądają zdjęcia na Instagramie. Jednak starsza nie zawsze pozwala robić sobie zdjęcia, mówi, że nie chce, żeby inni ludzie ją oglądali. „I ja to szanuję. Gdy powstawał wpis o pokoju dziewczyn, to nie wpuściła mnie z aparatem na swoją antresolę. Ja myślę, że to taka naturalna kolej rzeczy. Że ona w końcu powie «dość», nie będzie chciała być bohaterką bloga" – podsumowuje Magdalena.

Na koniec chciałam się dowiedzieć, czy prowadzenie bloga albo Instagramu w jakiś sposób wpłynęło na sposób wychowywania dzieci. Do czego inspirują media społecznościowe, czy czegoś uczą? I czy dziewczyny mają same jakąś misję, którą chcą rozpowszechnić przez Instagram?

Dla Hanny i Pauliny jest on przede wszystkim źródłem inspiracji i estetycznych doznań. Hanna dodaje, że wiele znajomości z IG przeobraziło się w realne bliskie kontakty, a dzięki blogowaniu dowiedziała się wiele o dziedzinach, w których inni blogerzy są specjalistami. Przyznaje jednak, że Instagram ma jeden wielki minus: „Pochłania okrutnie czas, więc bywają takie dni, kiedy robię sobie «odwyki» i odpoczywam od wirtualnego". Paulina racjonalistycznie przyznaje: „To, że posiadam konto na IG, raczej niczego mnie nie nauczyło, a tym bardziej nie wpłynęło na wychowanie moich dzieci".

Natomiast Magdalena używa Instagramu także do społecznych celów: „Instagram to korzenie akcji #nicminiewisi [promującej noszenie dzieci w chustach]" – tłumaczy. Ponadto młoda mama bierze też udział w kampanii społecznej Kocham-Zapinam, promującej wykorzystanie pasów bezpieczeństwa. „Ponadto propaguję karmienie piersią, długie karmienie i karmienie w przestrzeni publicznej, kwituje Magdalena. „Fascynuje mnie BLW, czyli samodzielne odżywianie niemowląt. I ostatnia już chyba rzecz – poród domowy. Drugą córkę urodziłam we własnym domu. Teraz staram się inspirować matki do świadomych narodzin, by wierzyły w siebie, wsłuchiwały się we własne ciało i znajdywały swoją wewnętrzną super moc".


Nas też możesz śledzić. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Media społeczne i aplikacje typu Instagram zmieniły zapewne postrzeganie prywatności. Jednak jak twierdzą spotkane instamatki, wszystko zależy od własnego wyczucia i stawiania osobistych granic.

Pytanie tylko, co na upublicznianie galerii zdjęć powiedzą kiedyś ich dzieci. Czy wspomnienia z dzieciństwa na Instagramie będą dla nich równie krepujące, jak dawne zdjęcia „na żabkę", czy wręcz przeciwnie – wychowane w świecie, w którym wirtualna rzeczywistość jest już na porządku dziennym, będą cieszyć się z bogatej dokumentacji ich życia?