FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Najnowsza historia nacjonalistycznego rapu

Przez lata narodowy rap, jeśli już taki wystąpił, przypominał w treści bardziej żołnierskie piosenki, niż polski hiphop

fot. Szymon Derwich (SajmonRajmonPhotography)

Mój dobry ziom i dj jakiś czas temu przepuścił atak na wszelkie facebookowe grupy, w stylu: “Producenci i dj’e”, czy “Super bity na sprzedaż”, oferując ich członkom swoje usługi turntablistyczne. Trochę dla hajsu, po trosze, żeby mieć co pokazać dzieciom (skreslić) przyszłym klientom. Selekcja materiału zdatnego do użycia w podobnych grupach, to istna droga przez mękę, czasem więc lepiej pominąć ten etap i brać wszystko, jak leci. Na takie rozwiązanie właśnie zdecydował się mój serdeczny druh. I trzaskał skrecze dla łaków na potęgę. Pewnego razu powiedział mi jednak, że nie wie, czy zrobi cuty raperowi, który się do niego zgłosił, bo wystąpiła między nimi mała światopoglądowa różnica. Sprawdzam sobie jego wypociny i nagle słyszę, że on nigdy nie poda ręki ruskiej kurwie mój  przyjaciel pochodzi z Irkucka i wyraźnie się zafrasował. Odmówić mu od razu, czy zrobić te skrecze, wziać hajs, a potem przedstawić się jako ruska kurwa? zastanawiliśmy się wspólnie. Ostatecznie, coming out nastąpił jeszcze przed całą operacją, co nie wpłynęło w żaden sposób na jej finalny sukces. Nie pierwszy raz okazało się, że raperzy nie należą do najbardziej słownych ludzi. Nasz patriota nie wyglądał na szczególnie zgorszonego faktem, że ma do czynienia z Rosjaninem, ba, solennie się nawet tłumaczył (“nie traktuj tego personalnie”, hasztag: polityka), a po wszystkim wypłacił gażę z nawiązką.

Współpraca z człowiekiem nienawidzącym ciebie za sam fakt przynależności do nacji, z którą niespecjalnie się identyfikujesz i której sobie nie wybrałeś, nie należy z pewnością do najprzyjemniejszych doświadczeń. Z drugiej strony, mój kumpel nie jest żadnym apologetą rosyjskiego imperializmu, ducha, ani nawet jadłospisu. A pieniądz nie śmierdzi. Kawałek z zajebistymi skreczami od jakiegoś czasu śmiga więc w sieci, tym samym, jego autor oraz (o ironio!) szkalowany ruski dj, dokładają swoje trzy grosze do pełnej dramatyzmu opowieści o prawdziwych Polakach z mikrofonem. O, teraz najprawdopodobniej ktoś go włączył, wirus nienawiści krąży dalej, a wszystkiemu, jak zawsze, winne pieniądze. Właśnie nim oraz cynizmowi, i wyrachowaniu raperów przypisuje się wzrost nacjonalistycznych tendencji w rodzimym hiphopie. Awantura, jaka wywiązała się w komentarzach pod sławnym rodzinnym zdjęciem Soboty zdaje się to potwierdzać. Raperzy wyhodowali na swoim łonie (no co, tak się mówi) bestię, która spija każde słowo z ich ust, prawie bezkrytycznie. Ale owa bestia jest niewdzięczna, a ‘prawie’ w tym przypadku robi wielką różnicę. Fani pozostawiają sobie prawo do zmieszania z błotem swojego idola i całej rodziny jego, za każde odstępstwo od postulowanej przezeń prawilności. Akurat Sobota, jak mało kto, zapracował sobie na prześladowania konserwatywnej ujmując to eufemistycznie swołoczy. Jego jedyna w swoim rodzaju wersja katolicyzmu, którą zaprezentował na projekcie “X przykazań” oprócz ludzi, którzy włączyli ją dla beki przyciągnęła przed ekrany komputerów tysiące największych kretynów, jacy chodzili po ziemi. Tej ziemi.

Doprawdy, nie rozumiem tego zdziwienia, które przetoczyło się przez media zaraz po całej akcji. Pewien gość robi muzykę dla troglodytów, w jednej ręce ściska różaniec, w drugiej dzierży kij bejsbolowy, a wśród jego fanów jest dużo debili rzeczywiście, zaskakujące. W mojej skromnej i niepoprawnej politycznie opinii większym skandalem od rasistowskich komentarzy pod zdjęciem Soboty z partnerką, była jego ostatnia, wspomniana wcześniej, płyta. Szkoda, że wtedy media nie zajęły się tym fenomenem, bo zaiste, jest czym! Trzeba oddać szczecińskiemu raperowi, że ma rozmach skurwysyn, a jego projekt, jeśli chodzi o syntezę szołbiznesu, bałwochwalstwa i zdemoralizowania na dużą skalę, konkurencję napotyka dopiero na samym szczycie katolickiej struktury. Paradoksalnie, prawdopodobnie łatwiej natknąć się na chrześcijańskie wartości na spotkaniu kółka wojujących ateistów, niż w tej przepastnej katolickiej społeczności. Szamotanina, cytując klasyka, wisiała więc w powietrzu. Bez awantury nie obyło się również, kiedy do klubu, w którym działam, przyjechał pewien znany raper, ostatnimi czasy ikona dla zorientowanych prawicowo rapsłuchaczy. Właściciel lokalu kręcił głową, miał wątpliwości, ale na koncert ostatecznie się zgodził. Głównie dlatego, że, pomijając niektóre wstawki, czy różnice światopoglądowe, to cholernie dobry raper jest i wszyscy optowaliśmy za jego przyjazdem (ok, pieniądze też były jakimś argumentem). Gwiazdor nie zawiódł naszych oczekiwań, wypełnił klub po brzegi i okazał się bardzo miłym gościem. Po koncercie długo jednak nie mógł dojść do siebie Słyszeliście to? Co oni skandowali? Pomimo, że były to pytanie retoryczne, odpowiedzieliśmy niejako chórem Coś o tym, że: “raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę” i że “zakaz pedałowania”. Patrzyłem na niego i widziałem bardzo podekscytowanego człowieka z jednej strony, oszołomionego takim oddziaływaniem na tłum, z drugiej, odżegnującego się od poglądów prezentowanych przez ustawione pod sceną hordy. Ja po prostu interesuję się historią i czasem coś tam umieszczę w tekście. Wygląda jednak na to, że jak ją nazwał historia, zainteresowała się także nim. I ma ona wielu żołnierzy, którzy dumnie reprezentują ją w teraźniejszości. Oby nigdy się jej nie sprzeniewierzył, bo z diabłem paktuje o wiele bardziej otwarcie niż robił to Sobota. Rozmaici eksperci i komentatorzy, zachodzą w głowę, czy reakcjonistyczne umizgi raperów to mariaż z rozsądku, czy może raczej z przekonań. I stawiają na wspomniane wcześniej wyrachowanie, cynizm i świadome granie na uczuciach nacjonalistycznej, i ksenofobicznej gawiedzi. Trudno mi uwierzyć, by raperzy naginali swoje poglądy dla poklasku… Chociaż…eee… Niezależnie od tego któraś z przyczyn rasistowskiej połajanki na fanpage’u Soboty leży z pewnością po stronie samego twórcy. Kiedy się wyda, że jeden z drugim prawicowy emce prywatnie żartują sobie, że “raz w dupę, to nie pedał” (a słyszeliście, że nie żartują?), pewnie i szamotaninę na ich profilach będzie można skwitować podobnie jak w przypadku Pana Essa.. Poniekąd, sami sobie gotują ten los chcą być głosem tłumu, osiedli, ulic, ławek i piaskownic, to mają. Nie można przecież liczyć, że każdy słuchacz rapu z bloku jest, jak twój kumpel z bloku. Podstawowa róznica między nimi polega na tym, że twój kumpel cię… zna, a fan wyrobił sobie o tobie zdanie na podstawie kilkunastu, kilkuset, czy kilku tysięcy zdań, które się tobie zrymowały. Kumpel zrozumie twój żart i będzie zrywał z niego boki, bo wie, że złamałeś nim konwencje. No… i że żartowałeś. Jak dojdzie między wami do światopoglądowej sprzeczki, to wykrzyczycie sobie co tam uważacie i jeśli nie wypiliście za dużo, wszystko skończy się piąteczką nazajutrz. Fan, zwłaszcza ten o skrajnych poglądach, święcie się oburzy, bo nie wpisałeś się w jego wizję i nie sprostałeś roli jego reprezentanta. Twoje wersy już nigdy nie będą brzmieć tak samo. Miał cię za kumpla, mało tego, ty też do niego przemawiałeś, jak do kumpla, a wszystko się tak popieprzyło… Reszta to wina Tuska, jak zawsze. Tyle, że teraz jest w tym ziarno prawdy… Serio… Kiedy skończyłem studia, zacząłem robić, to co lubię najbardziej, czyli oglądać piłkę nożną. Trochę też o niej pisałem, ponieważ jest to zajęcie o wiele bardziej intratne od samego oglądania (ale po prawdzie, nie za bardzo intratne). I tak jakoś znalazłem się w tej antykibicowskiej zawierusze, która została wszczęta przez rząd i różowe media, w trosce o wizerunek Polski i komfort gości podczas zbliżających się mistrzostw Europy. Odjazd mainstremowych telewizji, gazet i portali był jednak zbyt duży. Zajścia przez nie opisywane obserwowałem z wysokości loży prasowej, tej samej, na której siedzieli ich przedstawiciele. I nie dowierzałem. Jedynym wytłumaczeniem, dla tak skrajnie różnych interpretacji zdarzeń, z jakimi miałem do czynienia wracając do domu z meczu i logując się do Internetu, mógłby być fakt, że osoby odpowiedzialne za krzykliwe nagłówki, covery i materiały video nie były naocznymi świadkami opisywanych zdarzeń. I tak to właśnie wyglądało. Relacje kolegów ze stanowiska obok trafiały co najwyżej do rubryki sportowej w regionalnym dodatku. Nagłówki w wydaniach krajowych pisali specjaliści. A potem były kary, mandaty, grzywny, zatrzymania za śpiewanie piosenek, decyzje wojewodów zamykające stadion. I swąd palonego jana. Ta krucjata wypowiedziana kibolom budziła sprzeciw także ludzi rozsądnych, nie będących stroną konfliktu. W dupie mam race. Ale takiego skurwysyństwa nie mogłem zaakceptować.

Napisałem tyle polemik, ile uważałem za stosowne. Podobnie, jak pół Polski, śmiałem się z kolejnych hapenigów obnarzających, jak kretyńskie i oderwane od rzeczywistości są akcje przeprowadzane przez sojusz rządowomedialny. A gdzieś wśród setek tysięcy, a może milionów trzeźwo myślących ludzi, którzy cenią sobie wolność słowa, swobodę postępowania i powiedzieli wtedy: “Nie!”, rośli w siłę prawdziwi nacjonaliści i rasiści, z którymi rząd chciał wojować. To wtedy właśnie przestali oni być oszołomami. Sprawni menedżerowie organizacji narodowych nie tylko wkroczyli do środowiska kibicowskiego, pomimo że jak powiedział mi jeden sympatyczny działacz poznany w barze w dupie mają race. Oni wręcz zawłaszczyli dla siebie antysystemową retorykę. I ni stąd, ni zowąd, granice debaty publicznej przesuneły się dziesiątki kilometrów na prawo. Przez lata narodowy rap, jeśli już taki wystąpił, przypominał w treści bardziej żołnierskie piosenki, niż polski hiphop. Wiele się jednak w ostatnim czasie zmieniło. Dzisiaj kawałki z gęsto poupychanymi ksenofobicznymi sloganami bujają i już tak nie oburzają. Ale to te najlepsze najlepszych. Jest jeszcze cała masa naśladowców, którzy ani nie potrafią za dobrze rapować, ani nie widzieli nigdy na oczy Ruska, którego chcieliby podobno zaszlachtować. Nie wiem tylko, czy już za dużo uwagi nie poświęciliśmy tym chłopakom, przecież wszystko się zaczęło od wzmożonego zainteresowania rządu i mediów, grupą społecznych odczepieńców oraz próby zduszenia niepożądanych przez mainstream wartości. Cóż, nie pierwszy raz okazuje się, że nie warto zaginać parola na wolność słowa, choćby najgłupszego, bo to zawsze kończy się tak samo…Zdecydowanie lepszą opcją wydaje się szydera. Tylko to nam pozostało… Ale to już całkiem dużo.