FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Maria Peszek - Karabin

"Karabin" nie zaskakuje. Kompletnie. Ani na płaszczyźnie muzycznej, ani tekstowej. Tylko czy jest jakiś faktyczny sens oceniać tę płytę w oderwaniu od całego jej fighterskiego kontekstu? Pewnie nie.

"Jaka ze mnie gwiazda?/ Chyba, że Dawida/ Jezus Maria Peszek/ syn i córka Żyda" - to refren pierwszego numeru na płycie, a zarazem trawestując Huellebecqa "poszerzenie pola walki". Bo artystka ani myśli cofnąć się z pozycji, za objęcie których przy okazji poprzedniej płyty wylało się na nią wiadro - co tam wiadro! - cysterna pomyj. Peszek kontruje popularne szczególnie ostatnio wśród gołowąsów, nadęte polo-patriotyczne przechwałki, coraz częściej reprezentowane koszulkami z logosami Polski Walczącej, czy żołnierzy wyklętych. W jej tekstach znajdziecie nawoływania do pokoju, różewiczowskiej wręcz małej stabilizacji, wsobności, odrębności i intymności. To oczywiście również w jakiś sposób frazesy, od tamtych różniące się może odbiorcami, do których trafiają, formacją ideologiczną, którą reprezentują. I tylko od nas zależy, do których nam bliżej. Mi - nie ukrywam - do tych peszkowskich, według mnie reprezentujących umysłowość o wiele dojrzalszą i bardziej skalibrowaną na nasze czasy. Ale znów - to kwestie ideologiczne, nie muzyczne. A więc pozamerytoryczne.

Reklama

Merytorycznie z kolei głównym zarzutem będzie to, że chciałbym na "Karabinie" widzieć odwagę muzyczną równą tej tekstowej czy ideologicznej. Wolałbym, żeby w oderwaniu od znakomicie napisanych i obfitujących w mistrzowskie punche tekstów, ta muzyka broniła się bardziej. Miała więcej płaszczyzn, więcej tajemnic. Bo jasne, wszystko tu gra jak należy. Synthpop ładnie hula w "Samotnym tacie", w "Tu i teraz" Peszek czaruje retro, "Polska A B C i D" to już wczesna Björk. W dodatku co rusz ładne melodie, jednocześnie z wielką łatwością wpadające w ucho, a uciekające banałowi. Czy może… kompletnemu banałowi, bo jednak w kontekście poprzednich dokonań wszystko jest tu tak piekielnie zachowawcze, że może paradoksalnie pod taki podkład pasowałyby prędzej teksty skrajnie konserwatywne. Ale jak co chwila mamy tekstowy pazur, tak muzycznie paznokietki są - niestety - spiłowane. Taki paradoks. Tekstowo niepoprawnie, muzycznie za to poprawnie do wyrzygu.

Domyślam się celowości zabiegu. Teksty ciężarowe, więc muzyka programowo lekka i taneczna. Granie kontrastem, zabawa w dekonstrukcję formy "sowizdrzalskim podkładem rozbrajamy patos". Z tym, że słuchając "Karabinu" trzeba się naprawdę postarać, żeby się tego domyślić. Warstwa dźwiękowa trzeszczy i wygina się próbując dźwigać ciężar publicystyki. Choć kilka z tych refrenów w głowie może i zostanie. Ale znów, prędzej jako wehikuły do łatwiejszego spamiętania sentencjonalnych, czy wręcz aforystycznych linijek, niż jako coś, czego chcielibyśmy gwizdać przy goleniu.

Maria Peszek spełniła oczekiwania. Swoje, swoich fanów, może nawet wyszła naprzeciw Zeitgeistowi, co przy dzisiejszej polaryzacji naszego społeczeństwa bardziej widoczne, niż cztery lata temu, kiedy wydała "Jezus Maria Peszek". Opinie będą mocno podzielone, co natomiast powinni zrobić przedstawiciele obu obozów, to z należytą uwagą odsłuchać numer "Modern Holocaust". I ci, i ci znajdą tam lekcję, która akurat politycznych barw nie ma.